Opowieści Rdzy

O, cześć, mały. Widziałem cię niedawno u Upadłego. Wyglądasz na kompletnie zielonego w Sigil, co? Może stary Rdza mógłby ci udzielić parę rad. Oczywiście, jeśli postawisz mi bełta. Zgadasz się? Spoko, leć do Barkisa po coś mocnego, ja się tu ładnie ułożę i ci powiem parę rzeczy.

Jesteś już? Świetnie, dawaj to piwo i słuchajta mnie.
Widziałem cię u Upadłego, a to dobry omen nie jest, dla pierwszaka. Że co? Nie wiesz, kto to Upadły? Toż to Dabus, co nie jest Dabusem, kumasz, młody? Lepiej tam nie chodź, bo przyjdzie na ciebie cień Pani. Co? Nie wiesz kto to Pani? Ha! Ludzie, słuchajcie, on nie wie… Ahh, mniejsza o to. Pamietaj, żeby kreślić półokrąg nad sercem, bo Pani Bólu tutaj włada i jak coś zrobisz nie po jej myśli, to cię znajdą w kawałkach i nikt cię nie rozpozna.
Niecierpliwy jesteś, nie? Jestem Rdza, często tutaj bywam, można powiedzieć, że ten Ignus to mój kumpel, tak często go widzę. No, Ignus, ten ogniotrep co lata sobie nad wejściem. Tak, ten, to… Chcesz posłuchać jakiejś starej, dobrej opowieści Rdzy?
Wspaniale, może to ci się pozwoli oswoić z Sigil, ha! Ale ze mnie poeta. Dobra, powiem ci coś o tym, jak pierwszy raz byłem w Sigil. Pamiętam to, niezły młodziak i chwalipięta ze mnie był, miałem takie fikuśne, białe włoski, co to się wszędzie wiły, musiałem to cholerstwo pod szatą chować, tak kiczowato wyglądałem. Ahh, no tak. No więc, wyobraź sobie, że idę laskiem, a tutaj pojawia się przede mną taki wielki, niebieski okrąg. Tak, to portal, tak samo się tutaj znalazłeś, nie? No więc pojawia się, a ja słyszałta już opowieści o tych bramach. No więc włażę do niego cały, nagle okazuje się, że jestem na ulicy jakiejś, portalu nie ma, patrzę w górę, a tam taka… No rozumisz, bo to miasto to taki okrąg, patrzysz w górę i widzisz miasto, przed siebie i widzisz miasto, rozumisz? No, to tak mnie zemdliło, że wyrzygałem śniadanie na chodnik, nie wiem co się dzieje i panikoawć zaczynam, jak bogów kocham! Nie wiem o co chodzi, cały jestem w śniadaniu, rozbolała mnie głowa, a tu przede mną wyskakuje taki Abiszai. Tak! Ten bies ze skrzydłami i podłóżnym pyskiem. No to wyobraź sobie, że wyskakuje przede mnie i gada mi tak niewyraźnie, że mam dać mu całe żarcie jakie mam. A ja nic nie miałem, kapujesz? Nic nie miałem, a Abiszai zaczyna mnie szturchać, to ja taki przerażony stoję jak wryty, jak pierwszy lepszy skurl i gapię się w te czerwone ślepia. No i ten mnie tak pieprznął w gębę, że odleciałem na dwa metry, przez cały dzień mnie to bolało. No to ten zaczyna ze mnie ździerać ciuchy i walić mną o chodnik, chyba wtedy coś mi się stało z kręgosłupem i barkiem.
No, dobra, widzę, że to cię zbytnio nie interesuje, bo ty miałeś to samo, co nie? Ale czekajta, czekajta. Rdza zna mnóstwo opowiastek, dobra, pierwszaku? No, to powiem ci o mojej wyprawie do Zakopanej Wioski. Czy istnieje? No jasne! To nie legenda, chłopcze, byłem tam, nawet nie sam. Towarzyszyło mi trzech luda. Pierwszy to był taki barczysty trep bez lewego oka, za to z dwoma prawymi. Ha! Naprawdę, nosił ze sobą ciągle taki wielki toporek połamany. Była jeszcze taka panienka, Alu-Bies, czy jakoś tak. Świetna była, mówię ci, wszyscy się gapili ciągle na jej tyłek, a ona tylko startowała do każdego ze sztyletami i takimi płomykami w oczach. Trzech? A, racja, był jeszcze Czarny, gość był zgarbiony, miał włosy do kolan, cały był w tatuażach i ciągle obrażał, świeć nad jego dupą, Panią Bólu. W końcu skończył w jakimś labiryncie, bo mi kumpel opowiadał. No, w każdym razie, mieliśmy w Zakopanej Wiosce poszukać Faroda i odebrać od niego kasę dla… No, w każdym bądź razie, przyszliśmy tam i nawet zapomnieliśmy o tym po co tam byliśmy. Powiedział, że jak przyniesiemy mu taką kulę z brązu, to da nam krocie. Pokazał nam taką skrzynię pełną słonecznika. Słonecznika, no brzdęku, miedzi, nie kapisz? No, to powiedział, że nam to da, jak w Zatopionych Ziemiach czy jakoś tak, znajdziemy tę kulkę. Zaczął coś bredzić o duszach, przejściach, sferach, no nie ważne. W końcu doszliśmy, przebijając się przez tabuny kości, do takich… Labiryntów Myśli, jeśli dobrze pamiętam. Na powitanie ktoś zaczął do nas rzucać toporami. Serio! Biegaliśmy we wszystkie strony, aż nie skończyli, a temu trepowi, Czarnemu, nawet odrąbało rękę. Calutką, do barku! Zaczął nieźle krawić, ale polepszyło mu się jak to zawinął szmatami. No to wiesz, wszyscy wyciągamy co mamy, prócz Czarnego, i idziemy do drzwi, a tutaj szczur wielkości Tuskampy! No, żebyś to widział! Taaaki wielki, trzymał taki olbrzymi miecz jednosieczny i se stał taki zgarbiony. Gdyby stanął prosto, pewnie by dorastał do rozmiarów Balora! No to my hop na niego, duży wbija mu topór w czaszkę, panna sztylet w dupę a ja mu tnę rękę, aż miło! No, w międzyczasie biesica została podrapana przez tę mysz w tyłek, to potem wszyscy coraz bardziej się na nią gapili. Ekhm, no, w końcu dochodzimy do tych Zatopionych Jaskiń, a tu pędzi na nas stado Ghuli, które goni Trokopotaka! Dobrze, że szybko biegaliśmy, chociaż dużego udziabał jeden z tych martwych. No, miał takie odbite kły na karku. W każdym razie, idziemy takimi pustymi korytarzami, a tu nagle docieramy do jakiejś wielgachnej krypty, pośrodku jakiś znaczek a dalej wrota i jakiś sarkofag, no to idziemy, a tutaj jak nie strzeliło w dużego! Mówię ci, gigantyczny, zielony piorun pierdyknął w wielkoluda, aż się rozłożył na kawałki! Normalnie wziął i się rozprysnął po całym pomieszczeniu, no to weź, w ogóle stamtąd uciekamy, po drodzie coś zabiło Czarnego, więc zostałem tylko ja i panna, poszliśmy do jakiegoś baru, zacząłem ją klepać po tyłku, a tamta mi sztyletem po twarzy, poszła se i nie widziałem jej więcej. Widzisz tę bliznę na policzku? Tia, to po tej pannie. Potem jeszcze się wróciłem do tych katakumb pod Sigil, a tutaj stoi Czarny! No, ale już zombie, taki bezmyślny idzie w moim kierunku, to rzucam w niego toporem i już więcej tam nigdy nie polazłem.
No, dobra młody, trochę późno się zrobiło, dzięki za bełta, będę tu jeszcze, może jutro, może za miesiąc. Jak ci się trafi na mnie to ci powiem coś więcej. Żegnaj.

O, widzę, że śpiewki starego Rdzy zainteresowały jakiego śmiałka? Ha! Wiedziałem, że tu przyjdziesz. Kto by nie przyszedł? Dobry bełt… No nie bądź taki niecierpliwy, tylko idź do Barkisa i poproś o dwa trunki, przecie nie będę ci kłapał trumną o suchym gardle, nie?
No, to się nazywa piwo. Dobra, słuchaj młodziku, powiem ci o takich dwóch bliźniakach, Saa’Ntu. To było jakąś dekadę temu… Tak! A co żeś myślał, że ja tu nowy? No więc, szedłem jak zwykle do Kostnicy, żeby odnieść parę trucheł, co to znalazłem je na ulicy. Jestem już prawie przy bramie, prowadzącej do tego prosektorium, a tutaj wyskakuje przede mnie dwóch gości. Na początku myślałem, że się spiłem czy coś, że widzę podwójnie, ale nie. Mieli obaj czerwone stroje, ale jeden miał taką srebrną klamrę w kształcie ucha i ręki na ramieniu. Szybko poznałem, że to logo Czuciowców, a tych to ja nie lubię, oj nie. No więc goście mieli takie białe jak mleko włosy. Wszędzie jakieś koraliki czerwono-żółte się przez te ich kłaki przeplatały, a ci stoją przede mną, z taką morderczą miną, za chwilę jeden z nich wyciąga z kieszeni sztylet i mi pod gardło podkłada. No to ja, trochu przerażony, mówię; Czego chcecie? A ten mi odpowiada, że mnie wzywa Współgrobiec. Wtedy jeszcze nie wiedziałem kto to, ale gość mi zabrał wór ze zwłokami, zatachał do Prochów i wziął całą forsę dla siebie. No to mi założyli plecak na głowę i zaczęli gdzieś tachać, ale po dźwięku poznałem, gdzie byliśmy. Plac Szmaciarzy, ot co. No i rozumiesz, nagle stanęliśmy, słyszę jakieś rozmowy. Zdejmuje mi ktoś plecak ze łba i widzę wysokiego, siwego trepa z nożami w pasie, na nogach, rękach, po prostu wszędzie. No i mi gada, że potrzebuje pomocy kogoś, kogo nie zna Margot. Wiesz kto to? Nie? Co ty jeszcze robisz w Sigil, pierwszaku? Dobra, słuchaj. Margot to ten bies wielkości wieży maga, co to rozwala interesy wszystkim wokół. Nietrudno go było nie zauważyć, zajmował pół ulicy i widać go było wszędzie. No, więc ten cały Współgrobiec mi mówi, że Margot jest mu winien kupę forsy i nie chce jej oddać, a ja jestem byle debilem, któremu zakosili zwłoki dla Grabów i wykorzystają do odebrania brzdęku. Myślałem, że mnie nabiera albo szalony, czy coś. Ale nie! Przedstawił mi tych całych braci Saa’Ntu i powiedział, że będą mnie pilnować. No to znów plecak na mózgownicę i jestem na ulicy z tymi dwoma. Gadają coś do mnie o nim, a ja ich nawet nie słucham, nawet odechciało mi się szukać zwłok jak zwyczajny zbieracz, tylko po prostu stałem jak z kijem w tyłku i dopytywałem się, czy ten cały Współgrobiec to kłapał na serio, czy ktoś sobie ze mnie jaja robi. No, w każdym bądź razie, jeden z tych całych Saa’Ntu zaczyna iść w jakimś kierunku, drugi mnie popycha za tamtym. I w końcu zobaczyłem tego Margota. Chłopie, zesrałbyś się na miejscu, gdybyś zobaczył tego trepa. Dziesięć metrów wysokości, miecz trzy razy większy od ciebie i ryj wielkości drzwi do grodu Faroda! A jaki brzydki! W dodatku nie miał uszu, bębenki mu wystawały ze łba i obwiązywał tę kapuchę szmatami, żeby nie dźwięczało mu. I teraz zrozum, że miałem do niego podejść. Nie minąć czy stanąć w odległości kilometra, po prostu podejść i zagadać o miedziakach! Takie przerażenie mnie złapało, że… No, to mnie te dwa skurle popychają w jego stronę, a ja sobie myślę, to już koniec, cholera. Walić to, i tak zaraz umrę, no to idę do niego. Podchodzę, on się zatrzymuje i głową patrzy na mnie. Odwróciłem się jeszcze do tych Saa’Ntu, miałem ucieć, ale wiedziałem, że mnie dorwą. No to ja gadam, „Hej, Współgrobiec chce… Te pieniądze…”, cały czas się jąkam i kulę, taki wielki ten Margot. A on do mnie się odzywa. To teraz wyobraź sobie dźwięk takiego gigantycznego śmiałka, Baatezu, wysokości wielkich budynków. O tak, gość brzmiał jak walący się dom, a w gardle mu się palił ogień! No i mi mówi, że Współgrobiec może sobie ten brzdęk wsadzić, a chwilę potem wyjmuje z pochwy tę siekierę i się zamachuje! To ja, najszybciej jak mogę, zaczynam stamtąd uciekać w przeciwną stronę od tych Saa’Ntu, a gość rozdwaja na połówki jakiegoś przypadkowego gościa. Mózg, serce, wory na pół! Wszędzie walały się flaki po ulicy, a ludzie zaczęli uciekać. Ja też, ale wcześniej się w tego biedaka wgapiłem. No to wchodzę do jakiegoś budynku, zaczynam biec po schodach na górę, a tutaj dachu nie ma! Margot go rozrywa i wywala gdzieś w ogóle w górę, aż to trafia w tę część Sigil, co była nad nami! Znów zamachuje się tym mieczem, ja się kładę na dywanie, a tutaj już nie ma domu! Wszystko w ruinach. Ale chyba wtedy się już uspokoił, bo powiedział, że zabije Współgrobca, a potem na mnie napluł. Wręcz pływałem we flegmie, koleś! Pierwszaku, jak nie poznasz uczucia topienia się w ślinie takiego skurla, nie nazwę cię śmiałkiem, ha! Czyściłem się potem trzy dni, gdy wróciłem tam, okazało się, że Współgrobiec nie żyje, a cały Plac Szmaciarzy jest rozwalony. A Saa’Ntu gdzieś zniknęli wtedy, nie widziałem ich już.

No, to na tyle, dzieciaku. Może jutro albo pojutrze tu będę, a ty? No, świetnie, stary Rdza jeszcze ma mnóstwo opowiastek w rękawie, tylko w zamian za bełta, racja?