Ostatnia inkarnacja
Zasapany, spocony, ledwo żywy… Wpadł do pomieszczenia na końcu korytarza. Zatrzasnął z hukiem drzwi, a topór mechanicznie wyleciał mu z ręki uderzając o posadzkę, co odbiło się głuchym echem w pomieszczeniu.
Na każdej ścianie tliło się liche światełko pochodzące z zakurzonego miedzianego świecznika.
Mnóstwo uklejonych pajęczyn falowało rytmicznie tuż przed jego twarzą, poruszane gorącym powietrzem wydmuchiwanym z jego nozdrzy.
-Ten trep miał rację. A jeśli się nie uda… Nie! To musi…być… Nie podołasz!
-ZAMKNIJ SIĘ!!!
Krzyknął, a wrzask ogłuszył go na trzy, może cztery sekundy. Gdy doszedł do siebie, głos w jego czaszce ustał. Znów zapadła cisza, co chwila przerywana złośliwymi trzaskmi dochodzącymi może z kąta pomieszczenia, może… z głowy?
Zgiął szybko kark- raz w lewo, raz w prawo. Za pierwszym razem rozległo się ciche „chrup”. Od razu lepiej. Lewą ręką odgarnął pajęczyny zwisające ze starego sufitu. Był wysokim wojownikiem, a zamiatanie czupryną zapuszczonego pomieszczenia nie leżało mu w zwyczaju. Poczęła go męczyć myśl, czy zawsze pakował się z jednego diabelskiego gówna w drugie, większe i bardziej śmierdzące niż oddech baatezu.
Udał się jednak na prawo. Ślady walki i robactwo. Jego uwagę przykuła nagle wschodnia ściana, było w niej coś dziwnego, magnetycznego, jakby rozpalała mu w głowie coś, co do tej pory jedynie się tliło.
W dotyku była zimna jak lodowe sztylety magów, patrząc na nią w głowie imaginował się obraz najostrzejszego noża z możliwych. Po chwili jego oczom ukazało się kilka plamek widniejących na ścianie, które przy wytężeniu wzroku układały się w… litery? Natychmiast chwycił najbliższy świecznik.
-Za Tobą…
przeczytane słowa sprawiły, że odwrócił się w mgnieniu oka, prawą ręką chwycił z ziemi broń i z niebywałą zręcznością zadał cios- topór przeciął ze świstem powietrze. Po chwili jednak rozluźnił wszystkie mięśnie i wrócił do czytania zastanawiając się nad tym, że nawet Modrony nie działają tak mechanicznie jak on.
-Za Tobą- kontynouwał skłądanie plamek w spójną całość- znajduje się sarkofag. Zostawiłem tam coś dla Ciebie…
Tu kończy się zdanie. Następne znajduje się *bardzo* nisko. Rozpoczyna się na ścianie, kończy na podłodze, pisane czymś brunatnoczerwonym.
-Nie udało mi się. Wybacz… dalej… radź sobie sam.
pismo pod koniec staje się niewyraźne, sprowadza się stopniowo do linii prostej. Nagle poczuł dziwne, narastające mrowienie w okolicy skroniowej, które przeradza się w impuls biegnący poprzez bark, coraz mocniejszy- do ramienia, a kończący się wraz z koniuszkiem palca wskazującego u prawej ręki. Mrowienie skupia się chwilowo w jednym miejscu, lekko pulsuje, zanika… W miejscu tym widnieje nie tak bardzo stara blizna, prawdopodobnie efekt rany kłutej, dosć głębokiej.
Szybko wrócił do siebie, lecz natłok myśli nie dawał mu spokoju. Można było bowiem przysiąc że nadawca chciał coś dopisać, ale niestety stało się to niemożliwe. Dookoła niego nie było żadnych zwłok. Jedynie blizny zadane jedynemu obserwatorowi wydarzeń- ścianie. Nosiła na sobie wielę znamion, poprzecinana, stara, umęczona.
Mieli ze sobą wiele wspólnego.
Jego myśli skupione wokół własnej egzystencji pomieszane z pytaniami klasy „co dalej, do jasnej cholery!?” przerwał nagle cichy odgłos. Chrapanie?
Poczatkowo wydawało mu się, że to znów jego tajemnicza, skurlona osobowość daje o sobie znać, bądź wyobraźnia płata mu figle- jako, że katakumby do najprzyjemniejszych miejsc nie należą.
Jednakże coś chrapnęło znowu, sapnęło- dla lepszego efektu.
Wytężył wzrok, zaniepokojony przebiegł po małym pomieszczeniu… nie było nikogo. Tylko on i… sarkofag?
*
Ostrożnie, szykując się na ubicie czaszkoszczura, podszedł do zdobionej trumny.
Przyszykował topór, drugą ręką otworzył górną płytę i już miał utłuc stwora, gdy zobaczył jedynie czaszkę.
Opuścił zatem broń, siadł na podłodze i oparł się o grobowiec. Chwycił głowę w dłonie, z milionem pytań i brakiem jakiegokolwiek wspomnienia. Ani *cienia* w jego głowie. Przebrnął przez dwa długie korytarze katakumb, kto wie jaki szlam czai się teraz na niego za dzwiami. Po co słuchał tego spicowanego dabusa? Ludzie ostrzegali- nie chciał wiedzieć.
W ogromie swoich myśli dobiegło do jego uszu ciche chrapanie.
Znowu…
Tym razem musiał wiedzieć. Zajrzał do sarkofagu- czaszka zniknęła.
Obrócił się w mgnieniu oka i z przerażeniem zauważył, że właśnie lewituje przed nim fragment ludzkiego szkieletu.
Co więcej- to poczęło gadać…
-Hej szefie! Cieszę się, że wróciłeś, ale jeśli mógłbyś z łaski swojej nie zamykać mnie więcej w tej śmierdzącej jak kozie dupsko trumnie- byłbym Ci bardzo wdzięczny!
Czaszka, w ogromie ograniczenia swojej mimiki „twarzy”, sprawiała wrażenie obrażonej.
Widząc jednak zdezorientowaną minę przybysza oraz to, że dłoń coraz mocniej zaciska mu się na broni, czaszka poczęła w popłochu trajkotać:
-Hola! Szefie! O jeden bełt za dużo? Znów nie pamiętasz? Hehe… Pozwól, że co nieco rozjaśnię Ci *pamięć*…