Nie wierz ludziom
„Nie wierz ludziom” – tak powie ci każdy bies. Tak powie ci każdy kaduk. Czemu ja tak nie powiem? Hm… Wymagałoby to zmiany mojego charakteru. Nie moja toć wina, że mój ojciec, mimo krwi Baatezu w swych żyłach, nawrócił się ze swej drogi. Jego przeznaczeniem, jako Nieczystego, było czynić zło. Był do tego stworzony, rzadko spotyka się w Sferach istoty z chwytnym ogonem. Jednak tatko nie był złodziejem, o nie. Podobno kiedyś miał zabić dziecko, jakiś Pierwszak potrzebował dziecięcej miednicy do mikstury. Tatko rozpłakał się. Podobno bardziej niż dziecko, któremu przesłonił świat swymi skrzydłami. Coś w nim pękło, gdy spojrzał w te nieskalane życiem oczy niemowlaka.
Po latach umieścił wspomnienie z tego dnia w Publicznym Sensorium, by każdy mógł poznać jego przeszłość, uświadomić, że „bies też człowiek”, jak mawiał.
Urodziłem się w Sigil. Moja matka była Sigilijką, stała wysoko w hierarchii Czuciowców – miała zostać faktorką. Zainteresowała się tatką, niestety – zmarła przy porodzie.
Właściwie to zabawne – nawrócony półbies z matczyną troskliwością opiekujący się swym zdeformowanym synem… Podobno najbardziej namęczył się, by wpoić mi składanie skrzydeł przy ludziach. Teraz go rozumiem –nie każdy lubi dostać tym puchem, zwłaszcza że pod nim kryją się kości. Inna sprawa, że tacy jak ja – Bal’aasi – budzą niepokój. A ja tak bardzo chcę z ludźmi rozmawiać…
Gdy dorosłem, zabili tatę. Na moich oczach. Czarami. Nie pamiętam, co się działo potem, w każdym razie w jednym momencie widziałem padające ciało ojca, w następnym nachylałem się nad nim pośród trupów. Własna krew zalewała mi oczy, ale nawet nie czułem rany. Rany, która mogła mnie zabić. Mówili, że to ja zarżnąłem wszystkich ośmiu.
Chciałem wynieść się z Sigil. Nagle poczułem się zagubiony w Klatce, jak Pierwszak. Wszystko we mnie wrzeszczało, czułem, że wariuję.
Wtedy trafiłem do Pandemonium. Uwierzyłem, że ten świat nie rozumie mnie, moich emocji, chciałem trafić do Sfery wariatów. Jakiś mag powiedział mi potem, że tak silna wiara mogłaby nawet unicestwić Panią, skoro pod jej okiem stworzyłem własny portal. Niedługo potem mag zaginął.
W Pandemonium spędziłem kilka lat. Na początku myślałem, że odnalazłem się w tym świecie, że tego szukałem. Potem odezwała się moja natura – chciałem porozmawiać z ludźmi. Niestety, podczas gdy ja odzyskiwałem świadomość duszy, moi martwi „kompani”, jak nazywałem ich w myślach, pogrążali się w swym szaleństwie. Zacząłem też lękać się tego miejsca – miałem wrażenie, że ta Strefa jest zbudowana z jęków szaleńców.
Zastanawiało mnie zawsze, jak żywy mógł trafić do krainy dla zmarłych wariatów. Nawet ten zwariowany mag nie umiał mi odpowiedzieć. W sumie szkoda trepa, mam nadzieję, że Pani nie zesłała go do Labiryntu.
Wreszcie udało mi się znaleźć Portal do Sulvar’thar. Tu starałem się żyć spokojnie i nikomu nie wejść w drogę. Raz się nie udało, raz jeszcze swe działanie zaprezentowała Klątwa Trzech Matek. Niedawno otworzyłem kancelarię prawną. Raz wybrałem się do Sigil, wtedy też rozmawiałem z „moim” magiem.
Co sądzisz o mej historii, człowiecze? Czy wciąż jestem dla ciebie zwykłym sferotkniętym?