Miłość w czasach Udręki

Miała na imię Deionarra i miała dwadzieścia pięć lat. Jako jedyna córka Iannisa, adwokata prowadzącego kancelarię w Dzielnicy Urzędniczej, nie zaznała nigdy niedostatku; matka odumarła ją młodo, skutkiem czego jej młodzieńcze lata kręciły się wokół ojca i wielkiego domu, któremu nigdy nie pozwalała być pustym czy cichym. Jako nastolatka miała wielu przyjaciół, a jej dobroć i szczerość zjednywały jej serca wszystkich istot, które napotkała na swej drodze; w sąsiedztwie zyskała też sobie pewna renomę, z dużym powodzeniem przepowiadając przyszłość z kart, kości bądź fusów. Odebrała staranne wykształcenie w Miejskim Gmachu Rozrywek, a jako ciekawa Wieloświata, rodowita Sigilijka nigdy nie narzekała na nudę. Jej zmysłowa uroda, nigdy nie tknięte nożyczkami włosy w kolorze mertu i ogromne, błękitne jak sam Okeanus oczy wabiły wielu adoratorów, ona jednak, posłuszna własnemu sercu, delikatnie i z wdziękiem odsyłała ich wszystkich w oczekiwaniu na miłość swojego życia, miłość, która w jej mniemaniu miała poruszyć Iglicę i wprawić w drżenie filary samych Sfer.

Mijały lata. Przyjaciółki Deionarry wychodziły za mąż i zakładały rodziny, przyjaciele poświęcali się interesom bądź, w poszukiwaniu szczęścia, odchodzili gdzieś w Sfery. Coraz częściej Deionarra spacerowała osamotniona uliczkami Klatki bądź przesiadywała w sensoriach Gmachu Rozrywek, oddając się doznaniom szczęścia i miłości. W jej pięknych oczach powoli zadomowiła się melancholia i smutek, na bladych wargach coraz częściej miast uśmiechu gościło westchnienie. Jej ojcu krajało się serce, gdy tak obserwował jak źródła witalnej radości wysychają w sercu jego ukochanej córki; nieraz ukradkiem otarł łzę, kiedy wędrując korytarzami wyludnionego teraz domu zastawał ją, siedząca samotnie na parapecie okna i zapatrzoną w przestrzeń, z kolanami podciągniętymi pod brodę.
Jeden żar jednakże nigdy nie wygasł w sercu Deionarry, a mianowicie żar nadziei.

Miał na imię Adahn i był obieżysferem. Jego potężne, mniej więcej trzydziestoletnie ciało pokryte było od stóp do głów bliznami, a w głęboko osadzonych, przenikliwych oczach odbijała się mądrość i doświadczenie, której nie powstydziłby się niejeden szarobrody czaromiotacz. Powrócił właśnie z trwającej kilka lat wyprawy po Arkadii i Arborei, gdzie doskonalił się w sztuce wojny, myślistwa i poezji. Uzbrojony we włócznię, łuk i pięknej roboty harfę, owinięty czerwoną, jedwabną chustą i lśniący misternymi ozdóbkami wplecionymi w grzywę czarnych włosów, z daleka wzbudzał pełne niepokoju spojrzenia mężczyzn i pełne zainteresowania spojrzenia kobiet. Wiecznie zmiennym labiryntem sigilijskich uliczek kroczył niby po własnym ogrodzie, dla każdej ladacznicy mając dowcipną odzywkę, dla każdego żebraka kilka miedziaków, dla każdego awanturnika twarde pięści. Cechowała go dobroć, szczerość i odwaga, przynależna temu rodzajowi ludzi, dla których Sfery były nieskończonym polem interesujących doświadczeń i sprawdzianu własnego honoru i hartu ducha. Serce jego jednak skrywało pewną istotną tajemnicę.

Spotkali się na wieczorku opowieści i śpiewu, zorganizowanym pod nieobecność właścicielki w Przybytku Zaspokajania Żądz Intelektualnych przez jedną z jego uczennic, specjalizującą się w gromadzeniu przekazów ustnych. W tym niezwykłym domu, zamieszkałym przez niezwykłe kobiety szkolące się w sztuce zaspokajania pożądania- w najróżniejszy sposób, od poezji po bluzgi- słowem miast ciałem, co kilka miesięcy odbywały się takie spotkania; spraszano na nie najzdolniejszych bardów, poetów czy po prostu opowiadaczy, słowem każdego, kto potrafił mową poruszyć struny duszy.

Deionarra była jednym ze stałych bywalców tych wieczorków, chciwie polując na najpiękniejsze miłosne pieśni i poematy, którymi skrycie karmiła swą romantyczną nadzieję, że i ją pewnego dnia spotka to, o czym tu mogła tylko posłuchać. Tego wieczora, kiedy z oczami pełnymi łez przeżywała piękną historię przywiezioną gdzieś z Pierwszej przez młodego alubiesa akompaniującego sobie na balisecie, jeszcze nie wiedziała, że jej nadzieje miały się spełnić.

Po młodej sferotkniętej, na otoczony ławami i krzesłami środek sali wkroczył Adahn. Choć nie był klasycznie przystojny, choć jego skóra naznaczona była w pełnej rozciągłości siatką blizn, z jego oczu, więcej, z jego całej postaci bił taki wewnętrzny ogień i charyzma, że jej serce zadrżało, a ona sama, przestraszona nieznanym uczuciem, spuściła oczy. Kiedy zaś mężczyzna uderzył palcami struny dzierżonej przez siebie harfy i zaśpiewał Deionarra stopniała niczym wiosenny śnieg. Nie byłaby w stanie powiedzieć, jakie miana nosiła para, o której śpiewał, ani jakie były ich perypetie, docierał do niej tylko sam sens, samo jądro tej pieśni pełnej tęsknoty, smutku, cierpienia samotności ostatecznie przekutego w akt odnalezienia poszukiwanego, połączenia rozdzielonego, spełnienia wymarzonego. Płakała i śmiała się słuchając, nie śmiejąc jednocześnie spod zasłony długich rzęs choćby zerknąć na człowieka, który grał na swej harfie i na jej duszy niby na jednym instrumencie.

Adahn dostrzegł Deionarrę niemal natychmiast po rozpoczęciu występu i nie mógł przestać wracać do niej spojrzeniem; nie chodziło nawet o jej niezwykła urodę delikatnego kwiatu- przez ulotny moment na samym początku wykonywanej pieśni zajrzał w jej oczy, a były one niczym zwierciadła samotności, tej luki w istnieniu, która dręczyła również jego. Była tak pełna tęsknoty, tak smutna i piękna, że i w nim samym mimowolnie rozpalił się żar; zapragnął ująć jej rękę, zatopić się w tych platynowych włosach, napełnić jeziora jej melancholijnych oczu miłością i spełnieniem. Nieświadomie śpiewał tylko dla niej i do niej, nie mógł- nie chciał- oderwać od niej oczu, jego głos nabrał mocy, jakiej nigdy wcześniej nie zaznał, jego palce przebierały po strunach harfy niczym po księżycowych promieniach, dobywając dźwięki prosto z duszy biegnące i dla duszy przeznaczone.
Publiczność, nieświadoma tego, co działo się w sercu pieśniarza, zamarła niczym zahipnotyzowana; kiedy zaś opowieść dobiegła końca, zapadła cisza tak głęboka, że można było usłyszeć bicie serca sąsiada. Chwilę później, kiedy wybuchła burza oklasków i okrzyków zachwytu, Deionarra podniosła oczy ku Adahnowi i ich spojrzenia spotkały się.
To było tak, jakby przeskoczyła między nimi iskra sprawiająca, że światła wokół przygasły. Otaczający ich tłum poszarzał i rozmył się, dźwięki przycichły niby przytłumione. Deionarra, nieświadoma tego co się z nią dzieje, uniosła się ze swego krzesła nie mogąc oderwać spojrzenia od oczu Adahna; on zaś, znieruchomiały, powoli opuścił harfę, niemal upuszczając ją na podłogę. Przysiągłby, że gdzieś wokoło, na tle spowolnionej, szarej masy cieni dostrzega wirujące płatki kwiatów.
Zrobił krok w jej kierunku, dziewczyna jednak, niczym spłoszona łania, odwróciła się i wybiegła z sali.

Czar prysł niczym strzaskany kryształ, światła oślepiły jego oczy, powracający gwar zdezorientował; otoczył go tłum słuchaczy i pozostałych artystów, ściskający jego dłoń, poklepujący ramiona, gratulujący talentu i zapraszający do wspólnej wieczerzy. Adahn, przez chwilę oszołomiony, zebrał się w sobie i przywoławszy na twarz uprzejmy uśmiech począł reagować. Co chwilę jednak wracał spojrzeniem do drzwi, przez które wybiegła intrygująca nieznajoma.

Deionarra tymczasem biegła jak szalona, biegła, nim nie przekroczyła progu swego domu; zatrzasnąwszy za sobą ciężkie wrota, oparła się o nie plecami i splotła dłonie na piersi, nie mogąc uspokoić tłukącego się w niej dziko serca. Oddychała głęboko, nim przed jej szeroko otwartymi oczami nie stanął Iannis z lichtarzem w ręku i niepokojem malującym się na twarzy.
– W porządku, córeczko?- Zapytał z troską; Deionarra jednakże wybuchła nieoczekiwanie śmiechem i rzuciła mu się, kompletnie zaskoczonemu, na szyję
– Och, tatko!- Śmiała się przez łzy- Jest cudownie!
W jej sercu nie było nawet cienia lęku o to, że mogła stracić swoją szansę na poznanie tajemniczego pieśniarza. Była absolutnie przekonana, że oto przeznaczenie skrzyżowało ich drogi i nic już, ani Moce, ani Pani nie będą w stanie ich rozdzielić. Choć jeszcze długo po przeciwszczycie Deionarra przewalała się w swojej pościeli, rankiem wyskoczyła z łoża jak z procy. Założyła najładniejszą ze swoich sukienek, starannie wyszczotkowała platynową grzywę i lekko niczym motyl wybiegła z domu z zamiarem odnalezienia nieznajomego. Nie musiała długo szukać- nieledwie usłyszała huk zatrzaskujących się za nią drzwi domu, dostrzegła go. Siedział na cembrowinie martwej, porośniętej kolczoliściem fontanny stojącej na środku placu przed jej domem, a w dłoni dzierżył bukiet kwiatów tak pięknych, że mogła je zrodzić tylko życiodajna gleba Elizjum. Patrzył wprost na nią; kiedy, zaskoczona, zamarła, wstał sprężyście i ruszył w jej kierunku. Podobała jej się jego postawa, kiedy się poruszał, nieco bezczelna, z biodrami wypiętymi do przodu i rękoma trzymanymi z dala od ciała, podobała jej się zawadiacka, nieco zdredziała czupryna przetykana metalowymi koralikami. Gdy kroczył, wokół jego nóg powiewały szerokie, przypominające spódnicę nogawki hakamy, muskularny tors jednakże był nagi, jeżeli nie liczyć przecinającego go pojedynczego rzemienia torby- i, rzecz jasna, mozaiki blizn.
Zatrzymawszy się trzy kroki przed Deionarrą, mężczyzna skłonił się z kurtuazją i wyciągnął w jej kierunku bukiet
– Piękna pani!- Zaczął, a policzki Deionarry zapłonęły- Racz wybaczyć mą impertynencję, ale nigdy nie spotkałem w sferach istoty tak niezwykłej urody i delikatności jak ty. Racz przyjąć te wiecznie żywe kwiaty jako wyraz mego najszczerszego zachwytu i uwielbienia.
Dziewczyna z powagą przyjęła bukiet, jednakże ze swego ściśniętego gardła nie była stanie wydobyć słowa podziękowania. Mijała ich, w pogoni za swoimi sprawami, kolorowa mieszanka klatkowiczów, jakieś rozszczebiotane dziewczęta, ponury alubies, podzwaniający kopytami bariaur z brodziszczem niemal do ziemi. W niezręcznej ciszy, która chwilowo zapadła, nieznajomy przestąpił z nogi na nogę.
– Gdybyś, pani, zechciała tylko…- Urwał i zrobił głupią minę, jak aktor, który zapomniał kwestii. Zdenerwowanie Deionarry gdzieś się ulotniło, choć ona sama nawet tego nie zauważyła; jedna z jej brwi uniosła się nieco, a po ustach przemknął figlarny uśmieszek.
Nieoczekiwanie mężczyzna roześmiał się.
– Raz jeszcze proszę cię o wybaczenie, pani.- Rzekł szczerząc do niej zęby w uśmiechu- Nietęgo u mnie ze śpiewką w stosunku do urodziwych dam, przez które całą noc oka nie mogłem zmrużyć.
– Ciężko uwierzyć- Odrzekła Deionarra, tak zaskoczona własnymi słowami, że bawszy się podnieść wzrok wlepiła go w fascynujące szramy na jego piersi- Że śmiałek taki jak ty nieobyty jest z towarzystwem kobiet…
To było tak bezczelne, że miała ochotę zapaść się pod ziemię. Jej rozmówca jednakże znowu wybuchnął gromkim śmiechem
– To długa historia.- Stwierdził, a ona nie była do końca pewna czy mówi o wspomnianych kobietach czy o bliznach w które się wpatrywała- W sam raz do przeciwszczytowego kieliszka wina, jeżeli tylko zechcesz mi towarzyszyć.
Deionarra, zawstydzona swoim zachowaniem, zmusiła się by spojrzeć mu w oczy.
Z tej odległości były jeszcze bardziej niesamowite, niż jej się wydawało, głębokie i ciemne, o tęczówkach hipnotycznie opalizujących mrocznymi odcieniami szafiru, spinelu i cyrkonu; pojęła nagle, że nie chce już nigdy patrzeć tak w żadne inne oczy. Jej zakłopotanie i niepewność gdzieś się ulotniły.
– Z przyjemnością- Odrzekła- Ale nie wcześniej, niż zdradzisz mi swoje miano, nieznajomy. I przestań tytułować mnie ‘panią’, mam na imię Deionarra.
– Mnie zaś- Delikatnie ujął jej dłoń- Nazywają Adahn.

Przegadali cały dzień, każde zaskoczone łatwością, z jaką otwierało się przed drugim. Adahn opowiadał Deionarze o swoich podróżach i niezwykłych przygodach, o Sferach i ich mieszkańcach, śpiewał jej piosenki i recytował wiersze. Na każdym kroku sprawiał jej drobne acz interesujące prezenty, od smakołyków z Pierwszej po malutkiego, animowanego magią kryształowego jednorożka, dzieło arborejskich gnomów. Cały czas się śmiał i sypał jak z rękawa pomysłami na spędzenie interesującego popołudnia. Deionarra nawet nie zauważyła, jak wróciła do niej młodzieńcza energia i radość życia; cała w skowronkach, roześmiana równie często i głośno jak jej towarzysz, niemal tanecznym krokiem przemierzała u jego boku zatłoczone uliczki Sigil. Opowiedziała mu całe swoje życie, od dzieciństwa spędzonego bez matki, przez więdnące marzenia, po samotność dorosłości w domu ukochanego ojca. Adahn słuchał uważnie, głodny każdego, choćby najdrobniejszego szczegółu jej życia, zadawał mądre pytania, całując ją po rękach rozwiewał jej smutki, tańcząc z nią do muzyki ulicznych grajków świętował jej drobne radości. Ani się spostrzegli, a trzymali się za ręce, roześmiani i zakochani, a mijających ich klatkowiczom udzielała się aura radości i szczęścia, którą wokół siebie roztaczali.
Wczesnym wieczorem, zgodnie z wszelkimi prawami dobrego wychowania, Adahn odprowadził ją do domu i pożegnał, zostawiając radosną i pełna wewnętrznego ognia; pierwszy raz od lat Deionarra padła do łóżka wytęskniona następnego dnia. A w sypialni powyżej, stary Iannis pierwszy raz od lat zasypiał szczęśliwy, uspokojony niosącym się przez mrok domu chichotem i cichym śpiewem swojej córki, o których marzył, by je znowu usłyszeć.

Drugi dzień był tylko lepszy od pierwszego.
Zaś trzeciego dnia ich znajomości zjedli obiad obiad ‘Pod Złotą Maską’, w eleganckiej karczmie w Dzielnicy Pani. Dziewczyna od razu zauważyła zaniepokojona, że jej nowy przyjaciel jest nieco posępny, żeby nie powiedzieć, mroczny. Deionarra, choć śliczna jak obrazek, głupia bynajmniej nie była; intuicja podpowiadała jej że Adahn skrywa jakąś tajemnicę. Sama, choć nawet o tym nie myślała, była już absolutnie przekonana, że spotkała tego jedynego, idealnego mężczyznę- pomogła mu więc jak umiała. Może i czuła się w te dni jak podlotek, ale ostatecznie była dojrzałą i mądrą kobietą- łagodnością i zrozumieniem więc skruszyła mury otaczające jego serce i przygotowała się na spotkanie z tym, co się w nim kryło. A Adahn jej zaufał.
Tego dnia poruszył wszystkie, do tej pory skrzętnie omijane, tematy; tak naprawdę, nie wiedział , kim był. Imię nadali mu koczujący na Ziemiach Bestii myśliwi, którzy znaleźli go wyrzuconego na brzeg rzeki, w pobliżu której rozbili obóz, pokrytego ranami, które goiły się niemalże w oczach. Kiedy odzyskał przytomność odkrył, że jego umysł jest pusty, a jego pamięć nie istnieje. Spędził ze swoimi ratownikami wiele obrotów, ucząc się sztuki łowiectwa i raz po raz zaskakując członków swojej nowej rodziny zręcznością i sprytem; ostatecznie jednak, choć z żalem, musiał porzucić ich w odpowiedzi na zew, który gnał go w Sfery. Ostatecznie wylądował w Sigil gdzie, wiedziony szóstym zmysłem, odkrył ślady swego poprzedniego życia- dziwne, chaotyczne znaki, które nie wróżyły niczego dobrego. Porzucił więc wiodący go trop i niezależnie od tego, kim mógł być w przeszłości, postanowił od tej pory nieść w sercu dobro i współczucie.
Deionarra słuchała wzruszona tej mrocznej historii człowieka, którego rany cielesne goiły się w mgnieniu oka, duchowe zaś rzucały cień na całe jego życie. Wybaczyła mu wszystkie błędy, które mógł kiedyś popełnić i zdecydowała, że pomoże mu w owej niezwykłej pokucie, jaką sobie sam zadał. Była wdzięczna za okazane jej zaufanie i pełna miłości do tego mężczyzny, który odrzucił własną wątpliwą przeszłość po to, by na jej szczątkach zbudować coś nowego i dobrego- choćby kosztem własnej duchowej ułomności.
Kiedy skończyli rozmawiać jakiś czas siedzieli w ciszy. Potem Adahn bez słowa kupił butelkę wina i złapawszy rękę Deionary pociągnął ją za sobą, a ona całkowicie zdała się na niego. Zagłębili się w niestały labirynt uliczek otaczających Dzielnice Urzędników; mężczyzna zagadnął mijanego, pogrążonego w pracy dabusa, najwyraźniej bez wysiłku odgadując rebusy migoczące nad jego głową. Potem poprowadził ją wskazaną przez istotę drogą; głównie pnąc się w górę szli jakimiś wąskimi schodkami i ciasnymi przesmykami ciągnącymi się pośród tajemniczych budynków.

W końcu dotarli do celu; Deionarra aż jęknęła z zachwytu. Znajdowali się na szerokiej, kompletnie wyludnionej alei, ciągnącej się ponad dachami miasta; panorama była oszałamiająca- wypełniony po brzegi lasem iglic, dachów i wieżyczek torus Klatki był stąd widoczny od krawędzi do krawędzi. Spękany kamień i zardzewiałą stal porastała mozaika kolczoliścia. Miedzy słupami, stojącymi co kilkanaście metrów wzdłuż tego niezwykłego traktu, ciągnęły się potężne łańcuchy. Docierający tu z ulic gwar brzmiał nieledwie jak szmer, poza tym panował bezruch i martwota.
– Co to za miejsce?- Zapytała Deionarra nabożnym szeptem, oburącz przytulając się do Adahnowego ramienia
– Dabusy nazywają to miejsce Aleją Łańcuchów- Wyjaśnił prowadząc ją przed siebie. Co jakiś czas mijali schody, którymi można było dostać się na aleję; niektóre urywały się w powietrzu albo kończyły na gładkich ścianach świeżo wybudowanych przez dabusy budynków, niektóre jednak, i te bardzo interesowały Deionarrę, wciąż spełniały swoją funkcję łącząc aleję z bramami podwórców lub ogrodów ogromnych, mrocznych domostw o czarnych oknach i zmurszałych gzymsach. Pytania cisnęły się dziewczynie na usta, Adahn jednak szedł w milczeniu; nie powiedziała więc nic, cierpliwe czekając, co z tego będzie.
Dwa filary, do których się zbliżali, były dużo wyższe i grubsze od pozostałych, wyróżniały się również przez łączący je kamienny łuk, z którego, niby girlandy, zwisały łańcuchy zakończone hakami. Klucz łuku ozdobiony był zatartą przez czas, ale wciąż jeszcze rozpoznawalną pieczęcią wyobrażającą kobiecą twarz otoczoną aureolą ostrzy; mijając ją Adahn pochylił głowę, zaś Deionarra zakreśliła dłonią półokrąg nad sercem.
Dwa kroki po drugiej stronie łuku aleja nagle urywała się, jak gdyby nigdy nie dobudowana, bądź wieki temu roztrzaskana uderzeniem jakiejś zapomnianej Mocy.
Gdy usiedli na szczerbatej krawędzi u ich stóp rozciągnął się widok na całą Dzielnicę Urzędniczą. Deionarra z łatwością odnalazła wzrokiem Gmach Czuciowców, Gelerię Osobliwości czy nawet własny dom. Otworzywszy zębami butelkę i podając ją swojej towarzyszce, Adahn przemówił.
– Kiedy obudziłem się pośród tych koczowników- Zaczął- Nie pamiętałem kim jestem. Nie pamiętałem własnego imienia.
W otaczającej ich ciszy jego głos zabrzmiał tak zaskakująco, że Deionarra aż drgnęła.
– Jedyne co czułem- Podjął mężczyzna- To pustka wewnątrz mnie samego. Jaki bym nie był szczęśliwy czy spełniony, nie opuszczało mnie poczucie braku *czegoś*.
Deionarra, pijąc wino, słuchała wpatrzona w jego udręczoną twarz.
– To właśnie ta pustka- Kontynuował- Pognała mnie w Sfery; ryzykowałem własnym życiem, ratowałem obce. Zdobyłem fortunę i roztrwoniłem ją. Podejmowałem się najtrudniejszych zadań, bądź spędzałem całe dnie w lenistwie i apatii… Nie pomogło nic. Z przerażeniem zacząłem w końcu podejrzewać, że być może szukam w niewłaściwym miejscu. Że jestem stworzony do innych celów. Że ową pustkę mógłbym wypełnić okrucieństwem i kłamstwem, ciemnością i złem…
– To niemożliwe!- Wykrzyknęła Deionarra zrywając się na równe nogi- Nie jesteś zły! Jest w tobie, przyznaję, jakiś mroczny element, jakiś cień zalega nad twoim sercem. Ale Adahnie…- Głos jej się załamał i urwała, wpatrzona w niego na poły ze złością, na poły z rozpaczą. Kiedy stanął naprzeciw niej odwróciła się doń tyłem, zapatrzona gdzieś w przestrzeń, a jej pierś falowała od szybkiego oddechu. Delikatnie położył dłonie na jej ramionach i przysunął twarz do jej włosów.
– Mój kwiatuszku, nie pozwoliłaś mi dokończyć- Rzekł łagodnie- Byłem w błędzie. Nie odczuwam już pustki. Szczelina się wypełniła.
Dziewczyna odwróciła się gwałtownie i stanęła z nim twarzą w twarz, a jej policzki były w ogniu.
– Powiadają, że miłość jest lekiem na każdą chorobę…- Szepnął
– Och, Adahnie…- Westchnęła
– To nawet nie jest moje imię..!- Jęknął- Chciałbym złożyć Wieloświat u twych stóp, a nie mam nawet imienia…
– Aaa, knebel!- Wykrzykneła- Nie obchodzi mnie Wieloświat, a tylko i wyłącznie ty! Twoje imię? A po co mi ono? Jesteś moim najcudowniejszym, moim najdroższym!- Zaakcentowała to ostatnie słowo, a on padł na kolana nie odrywając spojrzenia od jej oczu; gdzieś w tle jej porcelanowa skóra i włosy w kolorze mertu rozmywały się w jeden wielki obraz, obraz jego bogini, jego wymarzonej ukochanej, jego drugiej, brakującej połowy. Niespodziewanie, gdzieś z otchłani Sigil, dotarła do nich muzyka, a wraz z nią promień światła przebił mrok jego duszy.
– Kocham cię, Deionarro.- Rzekł rozkładając ręce, a ona z piskiem rzuciła mu się w ramiona.
– Kocham cię, mój najdroższy!- Wykrzyknęła radośnie- Kocham, kocham!
Drapieżnie niczym sokół, ale ze śmiechem na ustach porwał ją i zakręcił, aż jej sukienka zafurczała.
Całował ją pod rdzawym niebem Sigil, a nad ich głowami pobrzękiwały łańcuchy.
Nic już nie miało znaczenia, Sfery, wojny, tajemnice, byli tylko oni dwoje i ich miłość, miłość która w jednej chwili zalała ich swym ciepłym blaskiem dając to jedyne, niepowtarzalne ukojenie, jakie tylko ona dać może.

Wczesnym wieczorem wracali spacerem w kierunku domu, przytuleni i szczęśliwi, co chwile obdarzając się spojrzeniami pełnymi namiętności. Nie mówili wiele, za to często się całowali… Szli, jak ich nogi prowadziły, beztrosko dając się zgubić w sigilijskim labiryncie alejek, mostków i podwórek, jak gdyby chcieli zamanifestować całemu miastu swoją miłość. Nigdzie im się nie spieszyło i nic nie miało znaczenia- mieli siebie, a reszta Wieloświata mogła się szpicować.
Niedaleko Placu Martwej Fontanny Deionarra pisnęła, ot tak, z poczucia szczęścia i zarzuciwszy swemu ukochanemu po raz kolejny ramiona na szyję obdarzyła go gorącym pocałunkiem. Adahn oddał go namiętnie i szczerze, naraz jednak gwałtownie oderwał swoje usta od jej ust.
– Coo?- Zaśmiała się dziewczyna, uśmiech jednak w mgnieniu oka ulotnił się z jej warg, kiedy tylko zobaczyła twarz swego towarzysza.
Adahn, spięty jak Twardogłowy na warcie, wpatrywał się w uliczkę przed nimi. Deionarra ze zdziwieniem zauważyła, że znajdują się w niej kompletnie sami. W powietrzu coś wisiało. Wokół nich gęstniał mrok.
– O co chodzi?- Szepnęła, mocniej ściskając ramię mężczyzny; ten nie odpowiedział. Ciemność, która okryła wylot alejki zafalowała. Powoli, z bryły czerni naprzeciw nich, oderwał się jakiś kształt. Androgeniczna postać, ni to kobiety, ni to mężczyzny płynęła w ich kierunku nie dotykając ziemi, a w miarę jak się zbliżała jej esencja zagęszczała się, nabierając kształtów. Po chwili ujrzeli po części włosy, po części macki ozdabiające jej głowę, w której zaświeciły białe oczy; wciąż jednak bryła cienia, który był istotą tej postaci, była transparentna.
Adahn postąpił krok naprzód, stając między stworem a Deionarą.
– Kim jesteś, cieniu, i czego od nas chcesz?- Zakrzyknął, ale jedyna odpowiedzią jaką dostał był syk- Kiedy się zacznie, pędź do domu…- Mruknął do przerażonej dziewczyny- Tam cię znajdę. I nie martw się, nie takie dziwadła widziałem.
Już tylko kilka kroków dzieliło ich od cienia, a ten bynajmniej nie sprawiał wrażenia istoty zainteresowanej rozmową.
– Teraz!- Krzyknął Adahn dobywając sztyletu; mroczna istota, rozłożywszy szponiaste łapy, runęła na niego w ciszy, Deionarra zaś odwróciła się na pięcie i pobiegła.
Cień uderzył , krzyżowo tnąc szponami. Adahn płynnym ruchem zszedł z jego linii ataku i zakręciwszy się w piruecie ciął, bezlitośnie i celnie, prosto w odsłoniętą szyje istoty. Ostrze przeszło przez bryłę mroku jak przez powietrze- sztylet, choć doskonale wykonany z zielonej, baatoriańskiej stali, był niestety nieumagiczniony. Innej broni Adahn na randkę nie zabrał, nie miał jednak czasu tego pożałować, bo cień, płynnie zatoczywszy wokół niego łuk, uderzył ponownie. Parady nie miały sensu- mężczyzna zakręcił się jak fryga, zwinnie unikając szponów; w jego głowie zaledwie błysnęła satysfakcjonująca myśl, że jego przeciwnik na szczęście nie jest dość szybki, kiedy cień, pozornie wytrącony z równowagi, sam wywinął piruet i smagnął go przez twarz swymi mackowatymi włosami. I to mocno. Adahn z hukiem runął w stos skrzyń i innych śmieci, ból upadku nie był jednak tak przeraźliwy, jak chłód, który poczuł w kontakcie z ciałem swego adwesarza. Nie miał jednak czasu ni ochoty się nad tym zastanawiać, bo chłód z miejsca ustąpił gorącu płynącej posoki. Jego dłoń spoczęła na jakimś pręcie, walającym się w stosie odpadów.
– Ty szpicowana kreaturo…- Warknął wściekły- Teraz to jestem zły!
Cień obojętnie zatoczył kolejny półokrąg i znów na niego natarł; Adahn miał jednak jeszcze kilka niespodzianek w zanadrzu. Podrywając się na nogi, wzniósł pręt nad głowę i wykrzyczał zaklęcie. Metal zapłonął oślepiającym białym światłem. Stwór przystanął zdezorientowany, mężczyzna zaś z berserkerskim rykiem zakręcił prętem nad głową, i przy akompaniamencie elektrycznych wyładowań zadał jeden potworny cios. Jaśniejący metal przeszedł przez głowę istoty, jej korpus, aż wreszcie efemeryczny odwłok, by ostatecznie krzesząc skry uderzyć o ziemię- tym razem jednak atak odniósł skutek: cień westchnął rozdzierająco, przez chwilę jeszcze unosił się przed nim rozszczepiony na pół, po czym w mgnieniu oka obrócił się w pył.
Pręt przygasł; proste zaklęcie, które go transmutowało miało krótkotrwały efekt- Adahn zresztą nie znał się zbyt dobrze na czarach. Oddychając ciężko stanął nad kupką prochu i roztrącił go stopą.
– Następnym razem- Wydyszał ciężko ocierając twarz i oglądając powalaną krwią dłoń- Zacznij od rozmowy.
Z mroku pobliskiej bramy wypłynął drugi cień. Z cienia za filarem nieopodal kolejny. I jeszcze jeden. Adahn zerknął w koniec alejki, którą uciekła Deionarra; po dziewczynie nie było śladu, natomiast gromadziły się tam kolejne cienie. Powietrze wokół wypełniło syczenie, z każdego zakamarka alejki wypływały niespiesznie kolejne istoty. Mężczyzna roześmiał się bez wesołości widząc, że jest otoczony przez przynajmniej kilkanaście brył mroku identycznych jak ta przed momentem pokonana.
– No, to chodźcie.- Wycharczał wznosząc wygasły pręt w górę. Nie musiał ponawiać zaproszenia.

EPILOG

Był potężnym mężczyzną, na oko mniej więcej trzydziestoletnim, a ciało jego pokrywała mozaika blizn i tatuaży. Siedział w najmroczniejszym kącie gospody i, leniwie przerzucając stronice leżącej przed nim księgi, rozmyślał.
Obudził się kilka dni temu, wywołując przerażenie kilku nędzarzy, którzy wlekli gdzieś jego ciało. Nie pamiętał swego imienia, ani tego kim jest, nie wiedział też, gdzie się znajduje. Umysł jego był jednak żywy, serce czarne, a wola niezłomna niczym wykuta ze stali. W ciągu tych kilku dni od kiedy stracił pamięć, szedł przed siebie z zimną determinacją. Kilku nieszczęsnych skurli, których pozostawił krwawiących w mrocznych zaułkach, a których miedź wypełniała teraz jego mieszek, nie obciążała jego sumienia. Postrzegał ich nieledwie jako narzędzia, pomagające mu w jego celach. Sigil, to dziwne miejsce na skrzyżowaniu sfer wiary i egzystencji, było mu w jakiś sposób znajome. Przemierzając jego ulice i podziemia co rusz odnajdował w sobie okruchy wspomnień żywota, które najwyraźniej wcześniej tu pędził. Budziły one sporo niepokoju i jeszcze więcej pytań, na które zdecydowany był znaleźć odpowiedź bez względu na koszta. Na szczęście to miasto, w którym Wola kreowała Rzeczywistość, było dla niego najdoskonalszym polem do popisu- bez namysłu naginając otoczenie do swych potrzeb odnajdował odpowiedzi na nurtujace go pytania, a im więcej ich odkrywał, tym wyraźniej, gdzieś przed nim, zarysowywał się Cel, a w głowie kształtował Plan. Pozostało jeszcze tylko klika łamigłówek do rozszyfrowania, kilka narzędzi do zdobycia…
Z zamyślenia wyrwał go kobiecy krzyk.
– Najdroższy!
Blond ślicznotka w niebieskiej sukience, która przed chwilą rozproszyła jego myśli, biegła w jego kierunku. Wyglądała, jakby nie spała od wielu dni, znużenie jednak nie zdołało przytłumić jej urody- on jednak nie pokładał zainteresowania w kobietach, choćby i najpiękniejszych. To, co go zainteresowało to fakt, iż najwyraźniej go znała. Kiedy rzuciła mu się na szyję nieomalże odruchowo jej nie odepchnął- co innego jednak zaprzątnęło jego głowę: mrowienie z tyłu czaszki, którego już kilkakrotnie zaznał w minionych dniach, zalało go niewyraźną mozaiką wspomnień. M i ł o ś ć. Aż się wzdrygnął. Ta dziewczyna go kochała; wtulona w jego pierś coś bełkotała przez łzy, a on w tym czasie analizował jej zapach i materiał sukienki w którą była odziana. Szlachcianka, pomyślał. Może się przydać.
Zmusił się do delikatności, by położywszy dłonie na ramionach dziewczyny odsunąć ją nieco od siebie i uważnie się jej przyjrzeć. Wciąż wylewała z siebie chaotyczny strumień słów, śmiejąc się przez łzy.
– Mój najdroższy, najukochańszy, gdzieś ty był, co się z tobą działo, szukałam cię wszędzie, opowiedziałam wszystko Harmonium, ale nic nie znaleźli, ale nigdy się nie poddałam, byłam nawet…
Powstrzymał słowotok nieznajomej kładąc palec na jej wargach. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami pełnymi bezgranicznej miłości, a jego na ten widok ogarnęła tylko pogarda dla emocjonalnej naiwności. Cel, Plan, przypomniał sobie w duchu i zmusił się, by ją objąć. Kłamstwo przyszło tak naturalnie jak oddychanie.
– Moja najpiękniejsza…- Wychrypiał- Moja najcudowniejsza, wybacz mi… Wydarzyło się coś niezwykłego, nie mogłem dać ci znać…
– Co się stało?- Przerwała mu zaniepokojona, a on nieomalże siłą musiał powstrzymać własną dłoń, która chciała wymierzyć jej policzek za tę bezczelność.
– Już dobrze, moja miła, już wszystko w porządku…- Wycedził miękko przez zaciśnięte zęby- Usiądź ze mną, mamy sobie sporo do opowiedzenia… Zacznij od tego, jak się rozstaliśmy. Ostatnio wydarzyło się coś co przytłumiło moją pamięć, ale o tym później…
Posadził ją obok siebie przy stole, a dziewczyna, cała w skowronkach, radosnym szczebiotem dostarczała mu budulca na kolejne kłamstwa, już formujące się w jego głowie..