Torment – fragment noweli Adama Heinego, przedłużona zbiórka na Gardło

W dzisiejszej aktualizacji: Adam Heine opublikował pierwszą z nowel antologii „From the Depths” (fragment w rozwinięciu), zbiórka na „Gardło” została przedłużona do 31 października, Monte pokazuje światu, jak grać w Numenerę.


Witajcie, z tej strony Thomas. Dzisiejszą aktualizację chciałbym rozpocząć od podziękowania za wielkie wsparcie, jakie otrzymaliśmy w związku ze zbiórką na „Gardło” [ang. Gullet]. Niestety nie udało się nam zebrać na czas potrzebnej kwoty – zabrakło ok. 15% (~35 000 USD). Zewsząd jednak docierały do nas komentarze, że informacja o nowym celu nie została dostatecznie rozpowszechniona. Postanowiliśmy więc przedłużyć zbiórkę do 31 października 2014 r. Przypominamy również, że do tego samego dnia wszyscy donatorzy muszą określić dodatki, jakie chcą otrzymać z grą.

 

From the Depths: Gold

Pierwsza z nowel, które znajdą się w antologii „From the Depths”, została właśnie opublikowana. Dla przypomnienia: „From the Depths” („Z głębin”) to kolekcja pięciu opowiadań napisanych przez autorów zaangażowanych w tworzenie T:ToN i systemu Numenera. Choć ich lektura nie jest wymagana do przejścia gry, może ułatwić zrozumienie zawiłości świata Tormenta, w tym natury Nurtów.

Jeżeli zamówiliście poziom nagród, w którego skład wchodzi elektroniczna wersja kompilacji lub zakupiliście ją jako wart 15 USD dodatek, możecie już teraz pobrać nowelę Adama Heinego w naszym portalu. Dostępna jest bez zabezpieczeń DRM, we wszystkich popularnych formatach ebookowych (epub, mobi, azw3, pdf).

Opowiedziana przez Adama historia rozgrywa się w rejonie Ossiphagan (na temat którego możecie dowiedzieć się więcej w poprzedniej aktualizacji), a jej zadaniem jest przybliżenie czytelnikom natury Złotego Nurtu. Poniżej znajdziecie jej krótki fragment.

Luthiya kurczowo trzymała się nierównego brzegu skały, czując, jak serce wyrywa jej się z piersi. W dole, piętnaście metrów pod nią i Amą płynęła szeroka rzeka magmy, a na jej powierzchni – czy może raczej nad jej powierzchnią? – unosiło się kilkanaście humanoidalnych istot. Ich złote ciała wydawały się na wpół niematerialne, niczym wstęgi ognia, choć wcale nie płonęły. W innych okolicznościach Luthiya mogłaby je uznać za piękne, teraz jednak dostrzegała w nich tylko ogień. Ogień oznaczał zniszczenie. Śmierć. Tabaht.

– Co to? – wyszeptała. Nie miała pojęcia, czemu widok tych stworzeń tak fascynował Amę.

– Zmory żaru – odpowiedziała kobieta.

– Zmory? – Luthiya mimo woli mocniej przywarła do skały. Pamiętała stare opowieści z Shue, w których umarli powracali z Abaddonu, by ucztować na ciałach żyjących.

Poczuła na ramieniu dłoń Amy.

– Ciszej, dziecko. Nie chcę, by nas zauważyły. Jeszcze nie teraz. Mieszkańcy Ossiphagan brali je za widma i nadali im taką nazwę, ale te stworzenia żyją – co do tego nie ma wątpliwości.

– Tym bardziej chciałabym wiedzieć, czym są.

Ama westchnęła ciężko, jak gdyby Luthiya żądała od niej wyjaśniania oczywistości.

– To jedna ze starych ras, być może nie pochodzi nawet z tego świata. Bardzo inteligentne istoty, ale trudno się z nimi porozumieć. Zastanawiam się, czy gdyby posłużyć się termebusem…

Ama jeszcze przez dłuższą chwilę mówiła do siebie. Często wpadała w podobny słowotok, mamrocząc pod nosem, jak gdyby Luthiyi w ogóle nie było w pobliżu albo jak gdyby dziewczyna nie była w stanie zrozumieć jej słów. Zwykle Luthiya starała się jej nie przerywać – w końcu dowiedziała się dzięki niej wielu pożytecznych rzeczy – jednak teraz w jej głowie kłębiły się naglące pytania.

– Mogą zrobić nam krzywdę?

– Co? – Ama skierowała ku niej zdziwione spojrzenie. Najwyraźniej na chwilę zapomniała o obecności dziewczyny. – Ależ nie, dziecko. Tylko wyglądają, jakby płonęły. W rzeczywistości ich ciała nie są nawet gorące, chociaż mają potencjał, by się takie stawać. W ten sposób się komunikują – zmieniając temperaturę ciała. Trzeba by kilku żywotów, żeby naucz—

– Amo – przerwała Luthiya, starając się ukryć irytację. – Co konkretnie tak cię w nich fascynuje?

– Nie wiem. – Twarz Amy nagle pojaśniała.

– Jak to?

– Posłuchaj, Thiya. To miejsce jest ważne, i to właśnie z powodu tych istot, czuję to. – W oczach kobiety pojawił się błysk, jakiego Luthiya nigdy wcześniej nie widziała. Radość… zmącona czymś nieco przerażającym. – Myślę, że możemy im jakoś pomóc.

– Pomóc? – Luthiya zawsze miała Amę za ekscentryczkę, tym razem jednak nano przeszła samą siebie. Nikomu nie przeszkadzało, że potrafiła godzinami wpatrywać się w unoszące się w powietrzu metalowe kule, ale teraz jej oderwanie od rzeczywistości mogło skończyć się naprawdę źle. – Chyba wystarczająco wiele kosztuje nas pomoc naszym—

– Spójrz! – Ama wskazała na grupę zmór, które zebrały się w jednym miejscu, tworząc krąg. Z ich ciał wystrzeliły w stronę rzeki magmy płomienne, przypominające ramiona wstęgi. Następnie krąg zaczął się poruszać, a wraz z nim poczęła się burzyć magma, w której zmory zatopiły swe macki. Na oczach Luthiyi stworzenia wzbiły się w powietrze, wznosząc wewnątrz kręgu wieżę z magmy, która stopniowo przybierała kolor czystego złota. Dziewczyna z trudem złapała oddech – czy to wszystko działo się naprawdę?

Wieża wciąż rosła. Część zmór pozostała u jej podstawy, umacniając ją i poszerzając, inne zaś zajęły się kształtowaniem wyższych partii, by w końcu wtopić jej wierzchołek w sklepienie jaskini. Luthiya nie zauważyła, w którym momencie wieża zmieniła się w lśniący filar z czarnego, poskręcanego szkła.

– Jak ołtarz – szepnęła w zadziwieniu.

– Albo most – odrzekła z uśmiechem Ama. – Pomyśl, co moglibyśmy osiągnąć z ich pomocą. Moglibyśmy odbudować to miasto.