Reguła Trzech - Sesja Archiwalna

Podręcznikowo - literacki świat Planescape: książki, akcesoria, świat zewnętrzny, konstrukcja sfer.

Moderatorzy: Moderator, Global Moderator

Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

ShadEnc - Jim Anderson

- Sam się rusz. Nie mam liny, powrozu ani sznura, niestety. Szlag by trafił krasnoludzką zręczność - warknął Jim, po czym zainkantował kolejne zaklęcie. Moc objęła go całunem lekkości, pozwalając unieść się z ziemi. Anderson podleciał pod Kardena, chwycił go, po czym pociągnął do góry i na lewo, lecąc w kierunku tuby, z której jeszcze minutę temu wypadł krasnolud. Napiął mocno mięśnie, przyciągając go ku krawędzi. Jeszcze momencik, jeszcze pół metra... dobra! - pomyślał, zmuszając umysł i mięśnie do najcięższego wysiłku.

- Mam iść z tobą, czy tam na górze poradzisz sobie sam? - wysyczał, obserwując Kardena.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Gantolandon - Karden

Krasnolud chwycił się tuby i sprawiał wrażenie, jakby ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę, było puszczenie się jej.

- Zawróćmy, do stu tysięcy niedochędożonych sukkubów, nim nas zdybają siepacze Łaskobójców, albo ludzie Tetcha - wysyczał - Teraz, to se możemy próbować. Wrócimy tu kiedy indziej. Niech grubas przestanie się bawić w ghula i odśmiewamy się stąd. Tylko zróbcie coś, żebym stanął na ziemi!

Ku swojemu zdumieniu stwierdził, że autentycznie się boi. Jego rasa nie była zdecydowanie stworzona do latania. Nawet od tak niewielkiej wysokości kręciło mu się w głowie, o ile nie miał żadnego punktu zaczepienia. Czuł, że zaraz poleci do Rygoru - takie słyszał kiedyś określenie na wymioty, chociaż nie miał pojęcia, co miasto-brama do Acheronu mogło mieć z tym wspólnego.

Byle tylko stanąć na ziemi...
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

ShadEnc - Jim Anderson

- Ech... czyli jednak zmarnowałem zaklęcie - powiedział Jim, zmuszając mięśnie do ponownego wysiłku - Trzymaj się! - dorzucił, koncentrując się na szybkości i kierunku lotu. Zbliżył się ku powierzchni sadzawki, jednocześnie sunąc ku brzegowi, ku Zaafanawiemu wciąż grzebiącym w trupie. Posadził Kardena miękko na ziemi, po czym runął na nią sam, ciężko dysząc.

- Lądowanie... zakończone - wysapał próbując złapać oddech.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Hekatonpsychos

Zaafanawi ibn Belbiad

Nie będziecie obcinać w kółko włosów na głowie.
Nie będziesz golił włosów po bokach brody.
Nie będziecie nacinać ciała na znak żałoby po zmarłym.
Nie będziecie się tatuować. Ja jestem Pan!
Ks. Kapł. 19:27-28

Oględziny ciała przebiegły bardzo szybko. Bez dwóch zdań, Domnus-Tomnus był martwy. Zapach i panująca na wozie morfa wpływały na korpulentnego maga. Kilka natrętnych much zdążyło go obsiąść, następne szykowały się do lądowania. Zaafanawi zeskoczył z wozu i zaczął się rozglądać po okolicy za bezpiecznym miejscem. Nagle usłyszał za sobą trzask i głuche tąpnięcia. Sparciała lina nie wytrzymała naporu ciał i pękła. Kilka trucheł upadło na ziemię z ohydnym mlaśnięciem. Trup poczciwego satyra doturlał się aż pod nogi czarociskacza. Wylądował na brzuchu. Na widok jego pleców Ibn Belbiad aż rozdziawił usta z przerażenia. Ktoś albo coś z chirurgiczną wręcz precyzją zdjął kwadrat skóry o boku długości jednej stopy. Mag wyraźnie widział nitki tłuszczu oblepiające zwoje mięśni, ciemnobrunatny kręgosłup wyzierający spod mięsa, zarysy żeber pod czerwoną masą. Uwalane w błocie ciało i idealny, wzorcowy, geometryczny chciałoby się rzec kwadrat, wstrząsnęły człowiekiem. Z transu w jaki wpadł wyrwał go dopiero okrzyk Kardena.
- Bo wam na trumny naszczam! Stąd mogę bez problemu! Ruszcie się!
Widząc, że Jim spieszy na pomoc krasnoludowi i korzystając z zamieszania z ghulami Zaafanawi odbiegł krusząc po drodze porozrzucane kości pacjentów Przychodni.

Karden i Jim

Jest to w naturze ludzkiej nienawidzić tego, kogo się skrzywdziło.
Tacyt

- Lądowanie... zakończone - wysapał Jim próbując złapać oddech.
Zaafanawi odbiegał pozostawiwszy za sobą spory bajzel. Trupy do tej pory uciśnięte na wozie teraz walały się w błocie. Ze środka sadzawki dochodziły Was z kolei odgłosy tytanicznej walki. Stojący w wodzie nad pogryzionym trupem Kolekcjoner wymierzał ghulom uderzenia. Za każdym razem gdy pałka trafiała celu (co zdarzało się niezwykle często) srebrzyste czopy jarzyły się lekkim blaskiem. Biedne (tak właśnie pomyśleliście!) trupojady kuliły się pod razami niejednokrotnie okupując trafienia pęknięciami kości. Nieumarłe istoty był wyraźnie rozdarte pomiędzy nienasyconym głodem a potwornym bólem. Ich pyski wyglądały żałośnie a z oczu często wypływały krople ropy stanowiąc swoisty odpowiednik łez. Nieprzyjemne ciarki przeszły Wam po plecach. Gdy jednak zobaczyliście twarz Kolekcjonera, zadrżeliście. Oblicze przypominało maskę. Gdy wymierzał ciosy nie krzywił się, ani nawet nie mrugał. W swym działaniu przypominał automat. Konstrukta, który otrzymał polecenie i teraz je wykonuje.
- Lepiej stąd chodźmy – mruknął Karden rozkoszując się twardością podłoża – ten jebak leśny zaraz gotów i nam porachować kości.
Jim przytaknął tylko i przełknął głośno ślinę.
Ruszyliście za Zaafanawim.
W Ul.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Ifryt - Zaafanawi ibn Belbiad

Noc była dużo bardziej udana od dnia. Wyruszyli stawić czoła Przeznaczeniu, jakie przyniosło im Sigil i od samego początku nie szło im najlepiej. Czy wyczerpali już swój limit pecha na ten dzień czy przeciwnie, była to wróźba tego, co dopiero ich czekało? Może lepiej było wrócić do Zielonego Młyna albo poszukać Mistrza Nimisha. Ale jeśli gnom bywał aż tak roztargniony, by się zgubić w Niższym Dystrykcie, to może już zapomniał o towarzyszach wczorajszej uczty? A poza tym coś mówiło Zaafanawiemu, że naprawdę nie mają dużo czasu i powinni się śpieszyć.

Gdy tylko zziajany zatrzymał się za najbliższym rogiem, skłonił się oparłszy ręce na udach. Łapał ciężko oddech i starał się wymazać z pamięci upiorny widok dzieła Thetcha. Czarodziej już wiedział, że Przychodnię Znękanej Psyche należy omijać szerokim łukiem.

Na widok zbliżających się towarzyszy, grubas wyprostował się i zrobił powoli dwa kroki w ich stronę.
- Bardzo was przepraszam - zwrócił się przede wszystkim do Kardena - że nie pomogłem bardziej. Miałem zamiar wkrótce opuścić cię na ziemię, ale gdy zobaczyłem co ten sadysta zrobił z satyrem, po prostu mnie zatkało - pokręcił z niedowierzaniem głową. - Obrzydliwe - z wielkim niesmakiem stwierdził na koniec czarodziej.

- Ruszajmy do Śniedzi. Im szybciej znajdziemy naszą zgubę tym lepiej. Nie idźmy po żadnych chaosytów ani innych podejrzanych osobników. Jakoś nie wydaje mi się, żebyśmy mogli zaufać komuś, kto tak się nazywa, a poza tym im mniej osób wie o całej sprawie, tym lepiej. Chyba się zgodziliśmy, że skoro Łaskobójcom tak na tym zależy, to musi być to coś cennego. Jeśli weźmiemy ze sobą jeszcze kogoś, to mogą wyniknąć z tego kłopoty - przekonywał krasnoluda Zaafanawi.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Gantolandon - Karden

Odchodzili dość szybkim krokiem, jako że krasnolud nie miał najmniejszej ochoty na spotkanie ze Zbieraczem. Cholerne Prochy - bo krasnolud nie miał żadnej wątpliwości, że natrafił na jednego z nich. Nie mógł się nadziwić, że kiedyś mógł nawet myśleć o przyłączeniu się do tych skurli. Dobrze chyba wyszedł na pozostaniu przy Klice, pomimo iż nazywano ich często również Szaleńcami. Oto znakomity przykład, co wiara w jakiś sens może uczynić z człowiekiem. Tudzież z krasnoludem, czy z kimkolwiek.

Jednym uchem wysłuchał Zaafanawiego, który właśnie opowiadał, jak bardzo wstrząsnęło go to, co Tetch zrobił z satyrem. Gorzej, jeśli chodziło o jego plan. Kupiec najwyraźniej chciał udać się na Śniedź, żeby szukać skrzynki kompletnie w ciemno, bez jakichkolwiek wskazówek. W jednym miał rację - Chaosytom nie można było ufać. Ale ostatecznie, jaki mieli wybór? Z czystej dociekliwości jeszcze zapytał:

- A co w ogóle z tym truposzem?
- Ściągnął mu skórę z ciała - odrzekł czarodziej - A właściwie wyciął równy kwadrat. Po prostu ohydne... - w tym momencie oczy krasnoluda zaczęły przypominać spodki. Już kiedyś słyszał o skórach.... I to całkiem niedawno. Czy to możliwe, żeby...?

- Zaopiekuj się w tym czasie moją norą. Krewniacy z Kliki powiedzą ci, gdzie jest. Zwróć szczególną uwagę… – rozkaszlał się ohydnie satyr – …na skóry. Żadna nie może zniknąć. Rozumiesz? Żadna! To bardzo ważne.

Oczywiście, że pamiętał... Ale czy możliwe było, aby satyrowi chodziło właśnie o takie skóry? Nie o zwykłe, zwierzęce, ale zdarte z myślących istot? Skąd on je miał? I co z nimi robił?

- Dobra - rzekł w końcu krasnolud - Idziem na Śniedź. Ale pierwej złapię skega w norze satyra. Co tam, skostkujemy raz jeszcze, tylko porządnie. Jeden z was stanie przed wejściem i będzie pilnował, łapiecie? A ja się już zajmę tą skurloną pułapką. Ja się tylko zastanawiałem, jaki skórogłowy chroniłby tak kilka bezwartościowych gówien - splunął na ziemię - Skóry! Ha! Chętnie się im przyjrzę, o ile szczeniaki z Czerwonej Śmierci ich już nie zwinęli. A potem ruszym na Śniedź. Obiecuję. Więc jak?
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

ShadEnc - Jim Anderson

Umysł Jima pracował na coraz to wolniejszych obrotach. Od momentu przebudzenia jedynie reagował na polecenia i sugestie pozostałych, całkowicie podlegając ich woli. W momencie, gdy uświadomił sobie, iż coraz to mocniej polega na opinii Kardena i Zaafanawiego poczuł pragnienie wyrwania się z coraz to ciaśniej zamykającego się kręgu, na powrót stając się panem swojego losu. Wciąż miał w pamięci atak rakszasy, wciąż zdawał sobie sprawę z tego, jak lichą obroną dysponuje – dlatego też musiał wytworzyć w sobie system ochrony. Miał już nawet pewien pomysł na ochronę przed cudzą morfą – nazwał ją ignorancją.

- Co? – burknął od niechcenia do pozostałych – Sory, zamyśliłem się. Oczywiście, zgadzam się. Chwilowo to chyba najlepsze rozwiązanie. Mości Zaafanawi, jak się ma twój repertuar zaklęć? Może staniesz na straży pod niewidzialnością?

- Ja też mogę popilnować, szefie – zakrakał Jack.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Gantolandon - Karden

Szedł szybkim krokiem. Gdyby nie miał tak krótkich nóg, jego towarzysze z pewnością ledwo by za nim nadążyli. Niecierpliwił się mocno. Pomimo przynależenia do Ponurej Kliki, miał bardzo dociekliwą naturę - pozostałość po dawnej pracy. Jedyne, co się zmieniło, to że teraz nie starał się znaleźć odpowiedzi dla nich samych, bowiem to było bezcelowe. Jednakże każdy cień traktował jako wyzwanie dla siebie, któremu powinien stawić czoła. Tak było i teraz. To zaś spowodowało, że ledwo zdawał sobie sprawę z tego, co się działo wokół. Na nieszczęście.

Zorientował się dopiero wtedy, gdy było już za późno.

- Gracja Pani, Karden. Jakieś problemy? - usłyszał cichy i spokojny głos. Krasnolud zmartwiał. Przed sobą ujrzał chudego, niepozornego człowieczka z wygoloną głową, ubranego w brudnoszarą kapotę. Na nogach miał sandały, a w dłoni kostur z kryształową końcówką. Tylko jeden człowiek mógł się tak włóczyć po okolicy. Osric.

Mężczyzna ten był jednym z pracowników Tessaliego, wyjątkowo skutecznym, chociaż traktowanym z pewną nieufnością. Kiedyś, dawno temu, był jednym z Przeznaczonych. Opuścił jednak swoją frakcję - jak twierdził, wieczna pogoń za pieniądzem i rywalizacja nie pociągały go. Gdy odkrył bezsens takiej postawy, postanowił znaleźć sobie inną frakcję i w końcu wstąpił do Kliki. Swoje nowe poglądy na świat potwierdzał każdym czynem i całkiem szybko dosłużył się stopnia podwładnego. Dawni przyjaciele starali się mu utrudniać życie na każdym kroku. Śpiewka jednak głosiła, że wciąż był on lojalny wobec frakcji Rowana Darkwooda. Inni twierdzili, że ma coś wspólnego z Shemeską Maruderem, biesicą zajmującą się zbieraniem informacji - dwa razy widziano go ponoć w jej towarzystwie w Kole Fortuny. Jak było naprawdę, trudno było stwierdzić. Lhar i Tessali najwyraźniej ufali mu, bądź udawali, że ufają. Tak czy inaczej, podobno nie dało się w jego obecności utrzymać sekretu, gdyż potrafił on czytać w myślach. Nie tylko był on utalentowanym aristosem, ale posiadał ponoć jakieś własne zdolności.

To był zły moment na spotkanie go. Zdecydowanie zły. Krasnolud starał się nie spojrzeć w niebieskie oczy Osrica, aby nie poczuć, jak ten szpera po jego umyśle.
- Żadnych - odpowiedział - Pocałuj sukuba. Zajęty jestem.
- Dzień w dzień przynosiłem ci jedzenie do celi - w głosie podwładnego Loży nie było żadnego szyderstwa, a jedynie łagodna przygana. Co gorsza, na dźwięk jego głosu krasnolud naprawdę zaczął odczuwać wyrzuty sumienia. Dźgany aristos, kurwa jego mać! - Myślałem tylko, że jakbyś to zrzucił, to poczułbyś się lepiej. Ale jak uważasz.
- Tetch - odezwał się Karden, nieoczekiwanie dla siebie samego - Trzeba sprawdzić Tetcha. Najpewniej zjelenił nas dla Łaskobójców. Chciałem złapać u niego skega, ale nie udało się.
Nieoczekiwanie złapał spojrzenie Osrica i natychmiast odwrócił wzrok. Nic nie poczuł, ale kto mógł wiedzieć? Wzdrygnął się odruchowo. W tym czasie niewysoki człek obserwował uważnie Jima i Zaafanawiego. Po chwili pokiwał zagadkowo głową. Co to mogło znaczyć?
- Zapytam go o to - Osric pokiwał głową jakby w zamyśleniu - To dobry krewniak, który wielu biednym skurlom już pomógł i z całą pewnością nie zrobiłby tego, o co go podejrzewasz. Ale jeśli masz wątpliwości, to porozmawiam z nim.
- Tak. Zapewne. Porozmawiasz. Dobra. - krasnolud chrząknął - Pójdę już.
- Wierz dobrze - Osric odwrócił wzrok i udał się w swoją stronę. Krasnolud już zamierzał odejść, kiedy jeszcze za plecami usłyszał jego głos.
- I uważajcie na siebie - to stwierdzenie mogło oznaczać wszystko. Między innymi to, że wie, gdzie się wybierają. A może ich ostrzegał? Kto wie.

Karden oddalił się pośpiesznie. Wolał w tym momencie spotkać legion wściekłych barbazu, niż tego trzaskacza. Niemniej jednak to już się stało.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Hekatonpsychos

Jim

Granice mego języka oznaczają granice mojego świata.
Ludwik Wittgenstein

Poziomkowy nie wiedzieć czemu pomyślał Jim, gdy tylko usłyszał pierwsze słowa między Kardenem a łysym jegomościem. Kiedy ja jeszcze czułem poziomkowy smak, zapytał sam siebie w myślach. W Zielonym Młynie! Na pewno! Ale to nie to. Hmmm… Wiem, wydawało mi się, że czuję poziomki przy Rakszasie. Czy to możliwe by obaj byli amatorami tych owoców?
Niezwykłe odkrycie mogłoby zostać uznane za przejaw rodzącego się szaleństwa, gdyby nie fakt, że nagle przestrzeń wokół wręcz eksplodowała „zapachami”. Każdy przechodzień pachniał w specyficzny sposób. Sam Jim wyczuwał na swojej skórze delikatną woń agrestu. Karden i Zaafanawi pachnieli mchem, przechodzący obok pół-ogr piżmem (choć normalnie czuć było tylko smród potu).
Kiedy rozmówca Kardena odszedł, odrętwienie, w jakie wprawiło go nieznane dotąd zjawisko, minęło. Podobnie jak sama „eksplozja zapachów”. Nie rozumiał nic z tego. Zlustrował uważnie twarze towarzyszy, ale nie wyczytał w nich nic szczególnego. Wzruszył ramionami i posyłając ostatnie spojrzenie za niknącym w tłumie nieznajomym ruszył dalej.

Ulice Ula

Rule of Threes
Taken five times
Argue and rumble
War for our minds
Fifteen factions
All in a row
Looking for meaning
Or is it all show?
Dziecięca wyliczanka

Podróż minęła wyjątkowo szybko. Zupełnie jakby miasto skurczyło się wokół Was. Spoglądając na fronty nie mogliście otrząsnąć się z wrażenia, że są absurdalnie wąskie. Nawet postaci przechodniów zdawały się węższe niż zwykle. Grube lemury bulgoczące nieopodal były węższe niż zwykle. Wąskie z natury uliczki Ula przywodziły na myśl szpary. Szable zatknięte na graniach dachów były cieńsze niż papier. Nawet przenikające raz na jakiś czas przez szarawe chmury dachy domostw przeciwnego dystryktu były jakby bliżej.
Karden nie zwracał na to uwagi. Pomniejszanie miasta to równie naturalne zjawisko, co jego powiększanie. Pani znów bawi się swoją mocą westchnął i ruszył. Tym lepiej, mniej dreptania.
- Pieprzony panoramik. Panasonic jak w dziób strzelił – podsumował wszystko Jack.

Dziedziniec Domu Bramnego

Głupiec nie widzi tego samego drzewa, co mędrzec.
Wiliam Blake

Zgodnie z planem Zaafanawi rzucił zaklęcie niewidzialności w jednym z pobliskich zaułków po czym, uważając na brudzące kałuże i poruszając się stosunkowo szybko (brud Ula błyskawicznie oblepiał niewidzialne członki pozbawiając ich atutu) dopadł do cegłostwora, w którym jeszcze kilka obrotów temu żył Domnus-Tomnus.
Karden wykorzystał cień okolicznych budynków. Wolał nie wpaść w oczy żadnemu z Podwładnych frakcji, nie miał też ochoty na pogawędki z okolicznymi zapisanymi. W ogóle stracił ochotę na wiele rzeczy po rozmowie z Osrikiem. Blah…
Jim szedł wzdłuż linii budynków przez nikogo nie niepokojony. Co prawda jedna z dzwonkiewek zaoferowała mu swoje usługi, ale jedno spojrzenie na jej poznaczoną nie do końca zagojonymi wrzodami twarz wystarczyło, by go odrzuciło.
- Sorok w rzyc. Piatdziesiat w paszczu. – skamlała dziwka.
Prawie zrobiło mu się jej żal. Prawie robi jednak wielką różnicę.
Wchodząc do kamienicy Jim poczuł na ramieniu lekki dotyk. To niewidzialny Zaafanawi przypominał o swoim istnieniu. Zaraz potem w cieniu poruszył się Karden.
Byli w środku.

Trzewia Cegłostwora

Materialne ciało niezniszczalnej,
bezgranicznej i wiecznej żywej istoty
nieuchronnie ulega zniszczeniu;
dlatego walcz, o potomku Bharaty
Bhagavad Gita

Korytarz, w którym stoczyli walkę z diabelstwem był pusty, ciemny i wilgotny. Jedynie delikatny blask bił z zarysów ciał wykonanym kredą. Czterech ciał.
Zbliżyliście się tymczasem do drzwi nory satyra. Karden wymacał w mroku klamkę po czym niezbyt mądrze skonstatował.
- Oootwarte.
Otwierane drzwi skrzypnęły a Wasze nosy wypełnił typowy dla rzeźni swąd. Cała izba była zagracona. Wasza trójka z trudnością się mieściła na progu. Nadepnięty przez przypadek kot zamiauczał przejmująco. Jack na szczęście zostawił swój język (podobnie jak resztę) na zewnątrz.
Krzyżaki. Niemal całą przestrzeń podłogi zajmowały drewniane krzyżaki. Wysokie na półtora metra układały się w las groteskowych „iksów”. Z sufitu natomiast zwisały łańcuchy zakończone ostrymi, choć pokrytymi zeschniętą posoką hakami. Wystrój pomieszczenia jakoś nie pasował do poczciwego pijaczyny, jakim zdawał się być Domnus-Tomnus. Morfa płata figle przemknęło przez myśl Kardenowi. Jim pomyślał podobnie, tyle, że podmienił słowo „morfa” – „zapachem”. A zaduch w pomieszczeniu przyprawiał o mdłości.
Profesjonalne przeszukanie dokonane przez Kardena i Zaafanawiego (co chwilę potykający się o wszystko Jim został zeń jednogłośnie wykluczony i czekał na czatach za drzwiami) nie przyniosło wielu śladów. W zasadzie krasnolud znalazł i zabrał jedynie kilka stron niezapisanego pergaminu walającego się po ziemi oraz parę skrawków porządnie wyprawionej skóry, która zwisała z haków i gwoździ na krańcach ramion krzyżaków.
- Niewiele tego, kurwa mać.
Mruknął Karden puszczając niewidzialnego towarzysza przed sobą. Obracane w palcach Zaafanawiego kawałki skóry tańczyły przed oczami Jima i Kardena niczym zawieszone na cieniutkich nitkach. Kiepski wzrok kupca, bo zamazany przez słabo odbijającą światło, gdyż niewidzialną, źrenicę oka, nie dostrzegł pewnej bardzo specyficznej cechy kawałków skóry.
Wszystkie bez wyjątku były przycięte absurdalnie równo i tylko jedna, oderwana od reszty część cechowała naturalna nieregularność.
Ktokolwiek wyciął płat skóry satyra, zrobił to tą samą metodą, co ten, który wyprawiał skóry w sutenerze.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Ifryt - Zaafanawi ibn Belbiad

Ciekawe, pomyślał po raz nie wiadomo który czarodziej. Obrzydliwe, ale intrygujące. Kat czy ofiara? Czy współuczestnik spisku? Raczej możliwość, że robił to sam dla siebie w ramach hobby, nie wydawała się Zaafanawiemu dość interesująca. A więc jedyny wniosek - natknęli się na coś większego! Choć instynkt samozachowawczy krzyczał w niebogłosy, kupiec nie mógł się pozbyć Ciekawości, jakie to tajne plany chowają się komnatach władzy tego niezwykłego miasta.

Pomrukując cicho zwinął przerażające trofea i zaproponował towarzyszom czy któryś z nich nie chciałby ich nieść. W końcu nie była to rzecz, z którą szanowany kupiec chciałby być kiedykolwiek znaleziony.

Gdy już zdołali zostawić w pewnej odległości za sobą cegłostwora (hm - chyba wszyscy tak się tutaj wyrażali o budynkach?) Zaafanawi zafascynowany niedawnym znaleziskiem zapomniał o wcześniejszych uwagach Kardena i zapytał radosnym głosem:

- To co? Teraz do Śniedzi?

Na szczęście zaklęcie niewidzialności nadal działało.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

ShadEnc - Jim Anderson

Nowoodkryty przez Jima świat morfy przyciągał, mamił zmysły i utrudniał myślenie. Wszechobecne zapachy entropii, kreacji, nieujarzmionej w konkretną Formę materii oraz zanikające, uwalniające substancję wieloświata kształty wciąż były wielką niewiadomą. Wyczucie ich obecności nie oznaczało automatycznie zyskania umiejętności rozpoznawania i analizy, co owe zapachy znaczą.
Jim nie należał do istot potrafiących przejść obok takiego źródła wiedzy ignorując je. Jego oczy krążyły z punktu do punktu, nos raz za razem wciągał i wypuszczał powietrze. Po krótkiej chwili Anderson spostrzegł, iż nowy zmysł nie łączy się z węchem, zależy raczej od wzroku. Czarodziej wyczuwał morfę istot, na których skupiał spojrzenie.

Rozglądając się po uliczce, starając przeniknąć ciemność zalegającą w uliczkach, poczuł nagle dziwną woń, podobną do otaczającej jego samego woń agrestu. Nie wiedział skąd, ale miał pewność, iż jest to zapach znajomy – mimo, że wyczuwał go po raz pierwszy. Ruszył w stronę zaułka między dwoma cegłostworami, rzucając do pozostałych:
- Ruszajcie. Za moment was dogonię.

Tak, jak przypuszczał, w przestrzeni między dwoma kamienicami krył się jakiś człowiek. Podarte łachmany ledwo skrywały siwe, zlepione brudem i szlamem włosy i ciemną, pomarszczoną skórę. Harold. Skąd, do cholery, się tutaj wziął? – pomyślał, stając przed swoim dawnym mistrzem.

- Gracja Pani, Jim – burknął, szczerząc poczerniałe pieńki zębów.
- Gracja, Gracja mistrzu – powiedział Anderson, po czym dodał – Długo tu na mnie czekałeś?
- Kawałeczek. Kilka cyków. Moment i wieczność.
- Tiaa… - westchnął, wiedząc że zanim usłyszy coś istotnego, będzie musiał rzucić nieco dzwonków.
- Zastaw uszy, Jim. Wdepnąłeś w cholerne gówno, ty i ci twoi nowi kumple. Po Klatce idzie śpiewka, że niedługo będziecie gryźć ziemię i każdy, kto wam pomoże też może troszkę zebrać. Możemy – Anderson zmarszczył czoło, słysząc, iż murzyn nie działa samodzielnie – pomóc, ale nie za darmo.
- Szefie, wiesz przecież, że teraz to ja gówno mam. Choć nawet nie, Jack jest mniej wart, niż gówno.
- Jasne, pierwszak. Jeszcze nie masz nic, ale niedługo możesz… - nagle odwrócił się, wpatrując w pustą przestrzeń za Jimem. Wyjął zza koszuli jakąś różdżkę, po czym dodał – Darmowa rada – nie ufaj oczom. Zdaj się na nos.

Błysnął różdżką i zniknął. Jim, nie mając ochoty dowiadywać się, co takiego zobaczył za jego plecami Harold, ruszył truchtem w stronę pozostałych.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Gantolandon - Karden

Wynik poszukiwań nieco go rozczarował. Czyste pergaminy i odrobina skóry, co do której pochodzenia nie miał nawet pewności. Z drugiej strony, czego innego mógł się spodziewać? Pamiętnika satyra, w którym opisywałby on swój proceder, sypał nazwiskami i nazwami miejsc, a na końcu dokładnie zaznaczył, po co mu te skóry były? Cóż, mógł się przynajmniej cieszyć, że chociaż tyle tego znaleźli. Nie miał bladego pojęcia, po jaką cholerę mu to było, ale schował tą kupę śmiecia. Mogła się jeszcze nadać.

- To co? Teraz do Śniedzi? - na szczęście dla kupca, zaklęcie niewidzialności nadal działało, bo krasnolud już zdążył zacisnąć dłoń w pięść. Zrezygnował po chwili, po czym machnął ręką.
- Dobra - burknął - Jak możesz, to schowaj nas też tuż zanim wejdziemy. Może trudniej będzie Kadyxowi nas wytropić. I przed ciemnią musimy się stamtąd odśmiać. Umielibyście ją wyniuchać, jakby była magiczna? - obejrzał się i stwierdził, że Jim gdzieś poszedł. Skrzywił się. Z tym kretem wiecznie były jakieś problemy. Na szczęście już nadbiegał. Karden spojrzał tylko na niego ciężko.
- Więc? Jak ją znajdziemy? - wychrypiał.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Hekatonpsychos

Przedpola Śniedzi

Najpiękniejsze, co jest na świecie, to pogodne oblicze.
Albert Einstein

Dotarcie do granicy Śniedzi nie zajęło Wam dużo czasu. Zaafanawiemu powoli zaczęło się przykrzyć, że chodzicie w kółko. Śniedź bowiem okazała się być niezwykle blisko Przychodni, w której nie tak dawno byliście. Karden przezornie ominął przybytek szerokim łukiem. Wolał nie ryzykować spotkania z siepaczami Tetcha ani z szalonym Kolekcjonerem. Rozmowa z ghulami także mu się nie uśmiechała. Jim przez cały czas rozmyślał nad zapachami. Usiłował ponownie rozbudzić w sobie nowy zmysł, lecz póki co udawało mu się to tylko na moment. Tak jakby morfa bez pomocy dziwacznego łysielca nie dawała się wyczuć na dłużej niż ułamek chwili. Mag stosował wszystkie znane sztuczki i nic. Metody koncentracji, których go nauczyli podczas lat nauki na nic się zdały. Przebłyski nowego talentu pozostawiały mu nadzieję. Nadzieję na odnalezienie zguby.
- No i jesteśmy – powiedział Karden – Śniedź w blasku jaśni.
Gruzowisko ciągnęło się na setki stóp. Ciemne kamienie i resztki budynków urągały potędze Sigil. Były jak strup na powierzchni torusa. Jak skaza i blizna wciąż dokuczająca miastu. Co ciekawe, na jej granicy kończyło się dziwaczne zagięcie przestrzeni. Ruiny budynków nie były groteskowo wąskie, a miejsce zmiany dało się łatwo zauważyć na okolicznych budynkach. Powietrze było w tym miejscu nie do końca przezroczyste i przywodziło na myśl szarawy kisiel. Porozwieszany pomiędzy krawędziami budynków. Zniszczone fragmenty domów były normalne, potem – na kisielowatej granicy gwałtownie się zwężały. Zaafanawi jako pierwszy przekroczył barierę. Rzecz jasna nic nie poczuł choć świat wokół niego zmienił się diametralnie.
- Wolność! – głośno wykraczał unoszący się nad towarzystwem Jack.
- No i po elemencie zaskoczenia. – podsumował Karden gotów w każdej chwili cisnąć ciężkim przedmiotem w upierdliwe ptaszysko – Znajdźmy co trzeba i wyśmiewajmy się stąd jak najprędzej.
Jim natomiast przystawił nos do kisielu i zamknął oczy. Choć wydawało się to niemożliwe, aberracja przestrzeni wydzielała dlań subtelną, słodką woń. Coś jakby karmel.
Jack przysiadł mu na ramieniu.
- Co się tak jopisz?
- A nic, nic. Tak tylko, oglądam.
- No to luzik. Obserwuj dalej. Ja se odpocznę.
Kruk jakby zapadł się w siebie. Jim westchnął i dołączył do towarzyszy.

Śniedź

Iść do piekła? Ależ my właśnie tam jesteśmy!
Anonim z Baator

Była ogromna. Istny labirynt z zawalonych cegieł, skruszonych ścian i popękanych bloków skalnych. Niebezpieczeństwo wyzierające z każdego kąta było wręcz wyczuwalne. Morfa biła w twarz niczym blask z paleniska. Dusiła, obezwładniała i tłamsiła. Im dalej wchodziliście w rumowisko tym trudniej Wam było oddychać. W oddali dało się słyszeć jakieś jęki. Krzyki ranionych, kwik zarzynanych. Przeszłość była odciśnięta w tym miejscu tak wyraźnie, że wciąż rozgrywała się niemal na Waszych oczach. Karden instynktownie pochlił się gdy topór-z-przeszłości przecinał mu ramię. Karzeł zgiął się wpół i zasyczał z bólu. Rękę miał całą. Nic się nie stało. Ale mimo to czuł jak siedmiostopowy demon mu ją odrąbuje od reszty ciała. W chwilę później Zaafanawi padł na ziemię i zaczął się czołgać z okrzykami strachu. Nogi miał bezwładne Coś strzaskało mu kręgosłup. Doszedł do siebie dopiero po kilku dobrych chwilach. Jim jak do tej pory nieźle się trzymał. Odskoczył, uniknął kuli ognia rozpryskującej się nieopodal (w jego głowie rzecz jasna) i nieco poharatał sobie dłoń. Nic poza tym.
Śniedź zniechęcała. Chcieliście wrócić. Uciec z krzykiem i zawrócić. Kardena trzymało na miejscu jedynie pragnienie zakończenia całej tej śmierdzącej sprawy (i pytanie CO Z TEGO?), Zaafanawiego Ciekawość, Jima – przedziwne otępienie, pod wpływ którego się dostał.
Tak dotarliście do pierwszego Czarnego Sześcianu. Wysokiego na osiem stóp. Jednej z wielu w Śniedzi pozostałości po bitwie. Najbardziej namacalnej pozostałości. I najbardziej nasyconej ponurą morfą miejsca.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

ShadEnc - Jim Anderson

- Jack, od tej chwili trzymasz dziób na kłódkę. Burkniesz cokolwiek, to ci pióra z dupy powyrywam. Rozumiesz? – zapytał cicho Jim, spoglądając na kruka.
- Jasne szefie… auuu! – zakrakał Jack, wpadając tym samym w pułapkę. Spoglądał smutnym wzrokiem na wyrwane z ogona pióro, skrywane przez szczerzącego wrednie zęby Andersona w prawej kieszeni spodni.

- Choćbym mieli mi zadać śmierć przez wyrma, zła się nie ulęknę… - rzekł cicho Jim, wpatrując się w płaską, lśniącą lekko powierzchnię Sześcianu – bo sam jestem największym wyrmem w całej dolinie – dodał, spoglądając na pozostałych. Aura przygnębienia, złowroga morfa bezsilności ogarniała coraz bardziej, z minuty na minutę zaciskając mocniej swe czarne szpony. Jeszcze dwa, trzy dni temu Jim poddałby się jej w przeciągu kilku sekund. Teraz, wzbogacony o wiedzę i nieporównywalnie cenniejsze doświadczenia był w stanie zdusić nieco jej wpływ, zachować przytomność myślenia.

Stukot drobnych kamieni, dobiegający z lewej strony uszedł uwadze Zaafanawiego i Kardena. Nie chcąc odstraszyć istoty, która kryła się za rumowiskiem, nie spojrzał w tamtym kierunku natychmiast, lecz dopiero po kilku sekundach, obchodząc Sześcian. Dojrzał ruch, strzępek żebraczej szmaty, podobnej do tej, którą nosił Harold, znikającej za fragmentem ściany najbliższej ruiny… poczuł również blady, niknący zapach – zwierzęcą woń agresji, dominacji i chęci walki. Ktokolwiek to był, nie był jego starym mistrzem.
- Chłopaki, nie chcę przeszkadzać, ale powinniśmy iść stąd. Pooglądacie sobie tego Skega kiedy indziej. Jakiś siepacz wlazł tu za nami. Nie mam pojęcia kim jest, ale z pewnością to nie tubylec. Podejrzewam, że ma chęć wpisać nas w księgi… pytanie tylko, czy takie ma zadanie? – powiedział, obserwując okolicę.
- Szefie, rozejrzę się… kurwa mać! – zaklął Jack czując, jak Jim wyrywa mu kolejne pióro.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Gantolandon - Karden

Dojście do Czarnego Sześcianu okupił wyjątkowo wielkim trudem. Wszystko go bolało, szczególnie zaś "odrąbana" ręka. Nie bał się jednak. Ostatecznie nawet, jeżeli zginie, to co z tego? Przyjrzał się teraz bardzo uważnie powierzchni tego, co odkryli. Płaska, nieco lśniąca, równa. Wiedział jedynie z grubsza, czym on może być. Podobno na Śniedzi można było znaleźć pojemniki z zapasami biesów (baatezu, czy tanar'ri - nie pamiętał). Różni siepacze czasami wyruszali na poszukiwanie tych rzeczy, licząc na wielkie bogactwa. Ci, którzy nie napotkali na Kadyxa i wrócili, puszczali w ruch różne śpiewki, ktore jednak były czyste jak Huta. Jedni twierdzili, że sześciany były zabezpieczone pułapkami, drudzy zaś przeciwnie. Z drugiej jednak strony, spekulacje na temat tego, co zawierają, były różne. Niejaki Karl przysięgał, że po otwarciu kostki znalazł tam stertę przegniłego, zatrutego ziarna i odrobinę wody we flaszkach, ale to wydawało mu się głupie. Od kiedy baatezu, lub tanar'ri wymagały wody?

Nagle usłyszał słowa Jima. Zerknął na niego. Już chciał powiedzieć, że sam znajdzie tamtego szczeniaka, ale się rozmyślił. Lepiej było się nie oddalać od siebie, przynajmniej zaś nie tutaj. Jeśli ktoś ma tutaj ryzykować, to lepiej żeby to była ta kupa pierza. Wzruszył tylko ramionami.

- Chęć, to on se może mieć - uśmiechnął się krzywo - I dobrze, że ktoś się tu jeszcze szwenda i flagę podnosi, prócz nas.

Przerwał i spojrzał na Sześcian. Z jednej strony, wątpliwe było, aby skrzynka znajdowała się tutaj. Z drugiej jednak to coś kusiło. Zawsze może znaleźć się tam coś przydatnego, czyż nie? Rozsądek ostrzegał, ale serce kusiło... Wyciągnął rękę i zbliżył ją do lśniącej powierzchni. Już prawie jej dotknął. Prawie...

Cofnął dłoń w ostatniej chwili. Co mu odbiło? Zbzikował, czy co? Mieli ważniejsze sprawy, a pobyt tutaj był wystarczająco niebezpieczny nawet bez badania wszystkiego, co nasunęło im się pod rękę. Mieli skrzynię do odnalezienia. Nie jakieś cholerne, sześcienne draństwo.

- Idziemy dalej - rzekł z niechęcią Karden - Może uda nam się zdybać naszego przyjaciela i pogadać se z nim. Biesich świecidełek możemy poszukać potem.
Obrazek
ODPOWIEDZ
  • Informacje
  • Kto jest online

    Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości