Reguła Trzech - Sesja Archiwalna

Podręcznikowo - literacki świat Planescape: książki, akcesoria, świat zewnętrzny, konstrukcja sfer.

Moderatorzy: Moderator, Global Moderator

Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Gantolandon - Karden

Krasnolud nie zwrócił uwagi na biesią awanturę, cały czas przysłuchując się Zaafanawiemu. Przez moment tylko przyglądał się magowi intensywnie. Zaraz po chwili pociągnął łyk piwa z kufla, po czym odezwał się.

- Psiamać... Skończże z tą katarynką. To nie będzie wspaniała przygoda i nie myśl nawet w ten sposób. Idziem na Śniedź, łapiesz? Śniedź! Widzę, że dalej nie masz pojęcia, z czym masz do czynienia, więc ci rozjaśnię.

Upił kolejny łyk, wpakował sobie kolejny kawał chleba do ust, przeżuł dokładnie, po czym zaczął ciągnąć dalej.

- A więc do rzeczy. Tam kiedyś grasowały biesy, łapiesz? Baatezu i tanar'ri na jakiś czas walczyły se w tej części Klatki. Poszły se już dawno, ale zostawiły po sobie Kadyxa. Wiesz, kto to Kadyx? Módl się do wszystkich Mocy, jakie znasz, żebyś się nie dowiedział. "Gwóźdź" Hoskins się dowiedział. To był niezły trzaskacz, chudy i z wielkim łbem, ale świetny. Zabłądził sobie raz w okolice Śniedzi. Znaleźli jego szkielet, przybity do ściany. I to nie jedyna ofiara. Zatem skończ z tym podejściem Zmysłowca, zrozumiano? Idziemy tam, znajdujemy skrzynkę i wracamy, zanim Kadyx nas spostrzeże.

Niespodziewanie trzasnął pięścią w stół.

- I to właśnie, kurwa, robimy! Nie podziwiamy widoczków! Nie szukamy Kadyxa, aby go zabić, albo podciąć mu kolana! Nie szukamy dźganych biesich skarbów, czy tam są, czy nie! Innymi słowy! Nie. Szukamy. Nowych. Doświadczeń - każde słowo podkreślał kolejnym stuknięciem w blat. Po chwili jednak złagodniał nieco, a jego głos przeszedł w szept - To nie wycieczka na Arboreę, ale jeśli dobrze to rozegramy, to będzie nas na takie stać. Bo są lepsze rzeczy do zrobienia z tą skrzyneczką, niż oddawanie jej Czerwonej Śmierci. Skoro oni są gotowi wpisać nas dla niej do księgi umarłych, to ktoś inny z całą pewnością gotów jest dać za nią dzwonki. Pierwej zresztą sami sprawdzimy, o co tyle krzyku. Ale musimy podejść do tego poważnie.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

ShadEnc - Jim Anderson

- Musi tam być coś naprawdę groźnego, skoro aż tak się tego boisz – rzekł Jim, wpatrując się w krasnoluda. Milczący od dłuższego momentu człowiek wymieniał w myślach uwagi z krukiem, starając się zaplanować najlepsze z możliwych w tej sytuacji rozwiązań. Szybko doszli do porozumienia: trzeba jak najszybciej znaleźć skrzynkę lub, jeśli trafi się okazja, opuścić Sigil. Skoro ucieczka była niemożliwa, trzeba było wejść w tą całą Śniedź.
- Karden, mam cię za twardego gościa – kontynuował Jim – Nie niszcz proszę obrazu w mojej głowie panikując jak jakiś skurl. Domyślam się, że będzie ciężko, ale – popraw mnie, jeśli się mylę – poddawanie się grozie, manifestowanie strachu i pesymistyczne myślenie w Klatce ze stuprocentową skutecznością skończy się źle, prawda? Zamiast opowiadać nam o szkieletach przybitych do ściany pomyślmy o zaplanowaniu wejścia i o tym, jak wyłgamy się od tej, jak ją zwiesz, Śmierci. W sumie zgadzam się z Zaafanawi, to może być fajna akcja, a jeśli nie…
- Każdy musi umrzeć, ale nie każdy tak naprawdę żyje – zakrakał Jack, atakując dziobem resztki kaczki z talerza Andersona.
- Pieprzony kanibal. Żeby cię ptasia grypa… - odburknął na ten widok Jim.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Ifryt - Zaafanawi ibn Belbiad

Hm, ale Karden się rozemocjonował, zwrócił uwagę czarodziej. Nawet sama myśl o wyruszeniu do tej dzielnicy tak go pobudziła, nadała koloru jego policzkom i sprawiła, że z zapałem uderzał rytmicznie w stół. To naprawdę musi być niezwykłe miejsce, pomyślał Zaafanawi pałaszując złocisty sernik podany na talerzyku z zielonej glinki. I kto to są ci Zmysłowcy, do których porównał jego sposób myślenia? Może warto by dowiedzieć się o nich czegoś więcej?

- Ależ oczywiście, że nie zamierzam tam spędzać więcej czasu niż to będzie niezbędne - zdziwił się kupiec. - I w pełni się zgadzam, że zanim zastanowimy się nad oddaniem skrzynki naszym ciemiężycielom, należy starannie zbadać jej zawartość i wnikliwie określić jej wartość, przeprowadzając rozpoznawcze badanie rynku. Czy choćby przez chwilę sugerowałem coś innego? - spojrzał na Jima skarżąc się na niesprawiedliwy osąd, jaki wydał w jego sprawie krasnolud.

- Nie chcieliśmy pana przestraszyć - zwrócił się Zaafanawi do gnoma. - Po prostu Przeznaczenie doprowadziło do naszego spotkania w dosyć niefortunnym momencie. No, przynajmniej z pańskiego punktu widzenia - powiedział przepraszająco czarodziej dolewając sobie wina. - W wyniku pewnych nieprzyjemnych okoliczności zdarzyło się, że musimy jutrzejszy dzień poświęcić na wykonanie bardzo niebezpiecznej misji - spojrzał współczująco na zgrzytającego zębami Kardena. - Nie wiem czy znajdziemy wystarczająco dużo czasu, aby móc pomóc i panu - pokręcił z żalem głową, zaraz po tym jak wsunął do ust miodowe ciasteczko, zwracając się z powrotem do Nimisha. - Obawiam się, że jutrzejszego ranka nasze drogi będą musiały się rozejść. Ale proszę się nie obawiać - szerokim gestem ogarnął całe pomieszczenie - w takim miejscu jak to, z pewnością znajdzie pan łatwo kogoś, kto wskaże panu drogę do odpowiedniego magicznego portalu - uśmiechnął się przyjaźnie mag. Po czym do kielicha stojącego przed gnomem, szczodrą ręką dolał wyśmienitego wina, którego jakość samemu wielokrotnie już zdążył sprawdzić w ciągu tego wieczora.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Hekatonpsychos

Zielony Młyn

W miarę jak pochłanialiście coraz większe ilości jedzenia karczma się zaludniała. Główna sala pękała już w szwach a alkowy i nisze również wypełniały się gośćmi z jakichś względów pragnącymi spokoju i ciszy. Wasz skromny stoliczek bardzo kontrastował z piętrzącymi się na nim smakołykami. Po przystawkach i głównym daniu przyszedł czas na deser. Suszone śliwki posypane odrobiną cynamonu, czerwieniące się w blasku pochodni poziomki oblane pyszną śmietaną, owoce i słodycze z dalekich krain oraz wyśmienite, musujące wino dopełniały wizerunku. Niektórzy goście spoglądali na Was z zaciekawieniem i – co tu dużo ukrywać – z zazdrością. W pewnej chwili kelnerka szepnęła, iż pokoje są gotowe a łóżka zaścielone.
- Jeśli życzylibyście sobie czegoś jeszcze, proszę… dać znać.
Spuściła filuternie grubą zasłonę rzęs i odeszła.
Nimish narzucił sobie za duże tempo i wkrótce zapadł w chrapliwą drzemkę. Pękające w szwach żołądki także i Wam w pewnym momencie zaczęły ciążyć. Opustoszałe półmiski walały się po powierzchni stołu jakby ten był pobojowiskiem po bitwie. Na początku rozkoszny dla uszu dźwięk lasu zaczął powoli nużyć. Podobnie jak gwar wokół. Antyszczyt minął już jakiś czas temu. Ciemń rozgościła się w Klatce na dobre. Morfa rozleniwienia coraz gwałtowniej szturmowała wasze ciała i dusze, idąc w konkury z morfą senności.
Był tylko jeden argument przemawiający za pozostaniem przy stoliku. Nagle bowiem okazało się, że nikt Was nie słucha. A to oznaczać mogło szansę na bezpieczną rozmowę.
Niestety, tylko szansę. Zawsze jednak pozostawał pokój. I nęcąca idea położenia się w prawdziwym (!) łóżku.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

ShadEnc - Jim Anderson

- Cholera, późno się zrobiło. Jeśli ma ze mnie być rano jakiś pożytek, lepiej by było, gdybym położył się spać – powiedział Anderson, obserwując Zaafanawiego w poszukiwaniu zrozumienia. Niestety, kupiec zajęty był poziomkami w śmietanie, najprawdopodobniej nie usłyszał nawet słów Jima. Wzruszył ramionami, po czym kontynuował – pójdę spać, chyba, że macie jakieś pytania.
- Jaki jest sens życia? – zakrakał szyderczo kruk.
- Czterdzieści trzy – burknął Jim, wstając od stołu. Zatrzymał się na moment, obrócił w stronę śpiącego gnoma, po czym dodał – Trzeba będzie przetransportować tego tu do pokoju. Jego rubin mógł wzbudzić czyjąś uwagę, oczywiście prócz naszej. Wolałbym, żeby nie stała się mu krzywda.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Ifryt - Zaafanawi ibn Belbiad

- Tak, tak. Zobaczymy się jutro - kupiec podniósł wzrok na zbierającego się do odejścia Jima. Otarł usta serwetą i powiedział jeszcze - Rozumiem, że ustaliliśmy, że wchodzimy jutro razem w Śniedź w celu jak najszybszego odnalezienia skrzynki. Proponowałbym jeszcze przedtem odwiedzić Przychodnię Zbolałej Psyche. Może uzyskamy tam jakieś wyjaśnienie dziwnego postępowania naszego znajomego satyra. Poza tym pozostaje kwestia dobrego Nimisha - wskazał grubym palcem leżącego pośród talerzy gnoma, który już zaczął lekko pochrapywać. - wydaje mi się, że nie powinniśmy go jutro budzić z samego rana i obciążać rozterką czy ma nam towarzyszyć. Okazał nam tyle serca, że narażanie go na dodatkowe niebezpieczeństwa byłoby zupełnie nieludzkie - powiedział miękko Zaafanawi.

Gdy wszystko było już ustalone, potrawy zjedzone, a napoje wypite, czarodziej rzucił ze dwa zaklęcia uzupełniając pozostałościami uczty swój zapas chustek, po czym pomógł przetransportować śpiącego gnoma do wynajętego specjalnie dla niego pokoju. Sam pożegnał się serdecznie z towarzyszami i udał się do swego apartamentu, gdzie czekała już zamówiona gorąca kąpiel i smukła driada, która miała mu umilić czas przed oddaleniem się w krainy snów.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Gantolandon - Karden

Ziewnął i przeciągnął się leniwie. Ten posiłek zmęczył go bardziej, niż cały poprzedni dzień. Do Labiryntów z elfami i ich kuchnią. Dziwiło go, jak one moga tyle żreć. Po takim posiłku przecie nie przeskoczą z gałęzi na gałąż, bo zarwie się ona pod nimi. I skąd one wiedziały, jak się chleb piecze? Najwyraźniej plotki o tym, że elfy żywią się szyszkami, żywicą i jagodami okazały się być flamami.

- Z Przychodnią dobry pomysł, widać że myślisz - pochwalił Zaafanawiego - Ale potem nie ruszamy na Śniedź, a pierwej do Gniazda. Chaosyci są bzikami gorszymi, niż ci trzymani w Domu Bramnym, ale każdy głupi wie, że są dobrzy w znajdowaniu rzeczy. Nakłonimy jakiegoś, coby z nami poszedł. Bez siły lub przemocą. A tego tutaj - spojrzał na gonma - jasna sprawa, że nie bierzem. Ino by przeszkadzał.

Beknął solidnie.

- Dobra. Idę spać. Wierzcie dobrze, dobrej nocy i takie tam. Odprowadźcie go do pokoju - odwrócił się i poszedł na górę. Następny dzień mógł być ciężki. Nawet bardzo.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Hekatonpsychos

Zielony Młyn

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
Popularne przysłowie

Rubin rzeczywiście pokrył wszelkie koszta. Każdy z Was otrzymał oddzielny, jednoosobowy pokój na piętrze pełen najbardziej wyszukanych wygód. Poza misą wypełnioną zdawałoby się wiecznie ciepłą wodą na niewielkim, acz przepięknie zdobionym kredensiku znajdował się kosz owoców. Łóżko nie dość, że wyglądało na wygodne, to i jeszcze takowe było, a oliwna lampka w kącie pomieszczenia wydzielała uspokajającą woń.

Jim Anderson

Największą wadą zapomnienia jest to, że czasem nosi w sobie pamięć.
Jorge Luis Borges

Pierwsza noc spędzona w łóżku w Sigil, rozmyślał Jim wpatrując się w niewielkie lekko zaokrąglone na rogach okienko. Pomimo snujących się po ulicach oparów nie było zanieczyszczone. Czarodziej wyraźnie widział znajdującą się naprzeciwko kamienicę – cegłostwora, jak kazała mu nazywać tę odmianę budowli otaczająca morfa. Słyszał też, choć przytłumione odgłosy nocy, ciche niby-sapanie dobywające się zza szyb (najprawdziwszych!). Co ciekawe, działało ono kojąco, a niezwykle miękki materac sprawiał, że niemal płynęło się po bezbrzeżnych otchłaniach nieznanego oceanu. Fale, pomruk morza, szum i chlupot wody. Statek, „Serpentyna”. Woń siarki niosąca się przez odmęty. Smugi ognistych pocisków mknących ku burtom statku. Uderzenie. Huk. Słona woda wypełniająca usta. Rwące pieczenie pod powiekami. Bezwład. Wszechogarniający bezwład. Kobieta. Podpływa, porusza ustami, ale nie słyszysz słów. Jest zmartwiona. Przerażona nawet. Bezkres wody pod Tobą. Bezkres ognia nad Twoją głową. Śpiewa? Tak, chyba nuci jakąś piosenkę w Twej głowie. Mroczki zasłaniają widok. Ciśnienie miażdży głowę. Bezkres wody, bezkres ognia. Pieprzona synestezja żywiołów. Spokój. Pęcherzyki powietrza wydzierane siłą Twym płucom. A tak. Ona śpiewa. Chcesz nabrać powietrza. Oddałbyś królestwo za haust świeżego morskiego powietrza. Góry. Dlaczego widzisz góry? Lasy. Czemu szumi las? Przecież toniesz. Uśmiech dziewki karczemnej. Co ona mówi, śpiewa? Chcesz usłyszeć. Naprawdę chcesz.
Słyszysz.

„Drżyj, synu Zguby, drżyj. Niech lęk obejmie w swe władanie cały Twój świat. Nieliczne są ślady Twej przeszłości pozostawione na bezdrożach wspomnień. Śpij synu Zguby, śpij…”

Obudziłeś się.

Karden

Błąd oka nadaje kierunek myśli.
Wiliam Szekspir

Drewno, drewno, wszędzie drewno, psia jego mać. Dobrze, że chociaż łóżko wygodne, twarde, tak ma być. Krasnolud krytycznym okiem lustrował pomieszczenie skąpane w ciepłym, acz delikatnym blasku oliwnej lampki. Przezorny karzeł wychłeptał cała wodę przyprawioną plastrami cytryny choć podaną nie wiedzieć czemu w misie i dość ciepłą. Rycerz pocztowy wolał uniknąć nieprzyjemności dnia następnego. Zwłaszcza, że jutro miał być przytomny.
Plan był prosty. Najpierw Tetch, potem Gniazdo, a na koniec, jeśli wszystko zawiedzie – Śniedź. I Kadyx. Przeklęty Kadyx. Że też pieprzone biesy musiały zostawić właśnie taką niespodziankę! Zupełnie jakby im nie wystarczyło to, że niemal zrównali z ziemią kilka kwartałów Klatki. Ech, durni bogobójcy oj durni.
Karzeł przewrócił się na drugi bok i usiłował zasnąć. Morfa Dystryktu Niższego w tym miejscu nie dawała się mocno we znaki, ale sam Zielony Młyn promieniował własną, czerpaną nie wiadomo skąd. Krasnolud miał co prawda kilka teorii na ten temat, żadna jednak nie nadawała się do artykulacji. Kurwa mać, zaraz pędy wypuszczę westchnął jeszcze raz i usnął snem sprawiedliwego.
A o świcie – niczym sprawiedliwy – ocknął się przed jaśnią.

Zaafanawi ibn Belbiad

Każdy zakochany jest poetą
Platon

Po kąpieli spodziewał się zastać w pokoju jedną driadę. Jakież było jego zdumienie, gdy zobaczył dwie, podobne jak kropla wody. Jestem w niebie szepnął w duchu kupiec i wszedł do przesłoniętej delikatnym materiałem alkowy. Kiedyś znana w całym świcie kurtyzana, która udzielała lekcji Zaafanawiemu powiedziała, ars amandi jest nie tyle sztuką, co nauką, poznaniem. Aby móc dawać rozkosz, musisz wiedzieć, komu ją dajesz. Musisz poznać przedmiot swojego pożądania. Musisz w końcu czytać w nim jak w księdze – choć na to trzeba niekiedy wielu lat. To, co innym kochankom zajęłoby lata, czarodziej odkrył w niecały kwadrans. Zaskoczył go nieco brak wprawy i wysublimowania driad, zachwycił z drugiej strony zapał i autentyczna wdzięczność, z jaką przyjmowały każdą pieszczotę. Kupiec przetykał pieszczoty wierszami, dowcipami, komplementami a nieraz i sztuczkami magicznymi. Jego towarzyszki odpowiednio do sytuacji chichotały, wzdychały, mruczały i lustrowały go pełnym podziwu wzrokiem. Zaafanawi wiedział, że podziw ten płynął z zachwytu nad jego pięknie zbudowanym ciałem. Niemal idealna krągłość brzucha, niemal całkowity brak owłosienia oraz nienagannie przystrzyżona broda z fikuśnym zawijasem na końcu musiały topić każde niewieście serce. Zaafanawi zresztą nie dawał im – sercom ma się rozumieć – szansy. W pewnym momencie, chcąc przypodobać się kochankom powtórzył króciutki wierszyk zasłyszany niegdyś od skośnookiego grajka.

Sarenka na mrozie nie może
Czeka na ciepły oddech
Leśniczy głaszcze ją po udzie
Niech się naje do syta.


Znając zamiłowanie driad do przyrody, mag spodziewał się okrzyku zachwytu nad utworem. I… nie pomylił się. Młode dziewczęta zasypały go pocałunkami, pomiędzy okrzykami rozkoszy i spazmatycznie podchwytywanymi skrawkami powietrza wychwalały leśniczego i jego gest pod niebiosa. Zaafanawi odważył się nawet nazywać swoje nowe towarzyszki „jego sarenkami”, na co ochoczo przystały zapoznając przy okazji kupca z niektórymi zwyczajami owych zwierząt. Szczególnie spodobała im się zabawa w „kozła na rykowisku”, w której to Zaafanawi rycząc przeraźliwie ganiał z przytkniętymi do skroni rozczapierzonymi dłońmi mającymi udawać rogi za nagimi kobietami udającymi spłoszone sarny.
Zabawa trwała niemal do świtu. W końcu wyczerpany mag zasnął wtulony w rozkosznie sprężyste krągłości driad.

Zielony Młyn

Ci, co rozśmieszają ludzi, cenniejsi są od tych, co każą im płakać.
Charles Chaplin

Poranek był dla niektórych okrutny. Z całej trójki tylko Karden wyglądał w miarę przyzwoicie. Jim nie dość, że blady, to jeszcze niewyspany. Zaafanawi uśmiechnięty, choć z cieniami pod oczyma.
- Było tak baraszkować, pierwszaku? Che, che! – odezwał się chrapliwym głosem krasnal.
- Było… cudownie. – rozmarzył się kupiec.
- Ech. – dodał Jim drapiąc się w potylicę i zerkając niepewnie na Jacka. – Gdzie jest Nimish?
- Mistrz Nimish musiał iść do pracy.
Słowa wypowiedział przechodzący właśnie elf, najprawdopodobniej jeden z karczemnych wykidajłów.
- Do pracy? A gdzie ten stary kret pracuje?
- W Gmachu Marginaliów – jest tam kustoszem biblioteki.
- Wczoraj wyglądał raczej na naczelnego pierwszaka Sigil.
- Mistrz Nimish ma… talent do gubienia się – uśmiechnął się blado trzaskacz – często też zapomina o podstawowych sprawach.
- Ale bzik! Przydałby się nam taki – zarechotał pokurcz.
- Przepraszam, że się wtrącę – wciął się Zaafanawi – ale czy to znaczy, że w tym Gmachu pozwalają trzymać kogoś tak bardzo nieodpowiedzialnego.
- Wręcz przeciwnie – zaperzył się ochroniarz – Mistrz Nimish jest bardzo cenionym obywatelem Klatki. I na tyle na ile się orientuję, doskonałym bibliotekarzem.
- A to dobre, będę musiał kłapnąć o sprawie Tessaliemu, jak tylko wrócę – klepnął się w kolana Karden – jeśli wrócę – dodał cicho - A teraz, dajcie co do jedzenia, bom głodny i straszną zgagę po tych cytrynach mam.
Ibn Belbiad i Anderson spojrzeli po sobie i ukryli twarze w kubkach. Przez chwilę słychać było tylko stłumiony przez bulgot śmiech.
- No co? – zapytał usprawiedliwiającym tonem krasnolud.
Odpowiedziało mu parsknięcie i tubalny śmiech towarzyszy.
- Eeee tam. – naburmuszył się karzeł – Wcinamy i zmykamy. Trza wpaść do Tetcha.

Ulice Sigil

Niełatwo iść przez życie kilkoma drogami równocześnie.
Pitagoras

Nie mieliście czasu na zwiedzanie widoków. Maszerowaliście szybko, nie oglądając się za siebie. Brud Dystryktu Niższego jakby na Was czekał, toteż już po kilku krokach byliście umorusani jak niejeden autochton. Nie to jednak Was martwiło. A zwłaszcza Kardena. Najważniejsze było teraz jak najszybsze odnalezienie Domnusa-Tomnusa, skołowanie skrzynki i na koniec wyśmianie się Łaskobójcom – najlepiej z sakwami pełnymi dzwonków. Albo głowami wypełnionymi informacjami. Tymczasem minęliście Aleję Łachowładców i Plac Łachochwytów (co za nazwy swoją drogą) i dotarliście pod Kostnicę. Zanim jednak jej obezwładniająca morfa wyciągnęła swoje kościste łapska, Karden pociągnął za sobą towarzyszy i wszedł do labiryntu alejek nieopodal Ścieku. Bezimienne ulice zlewały się w jedno. Opatulone w szmaty postaci dopełniały wizerunku. Część z nich była martwa, albo przynajmniej tak się zachowywała. Nad nieruchomymi latały tłuste muchy a czaszkoszczury żerowały na wzdętych ciałach. Gdzieniegdzie przemknęła co bardziej fantazyjna postać. Czasem był to opatulony w łańcuchy bies. Kiedy indziej człowiek-sęp, jeszcze innym razem postać o przezroczystej, jakby galaretowatej skórze, która odsłaniała wszelkie organy wewnętrzne ku uciesze gawiedzi i zniesmaczeniu co bardziej delikatnych obserwatorów. Zaafanawiego zafascynowało bijące pod jakby szklaną osłoną serce i chciał dotknąć tego przechodnia, w czym przeszkodziła mu gwałtowna reakcja Kardena.
- Nigdy, ale to nigdy nie pozwól, aby ciekawość wzięła górę nad tobą, głupi krecie – warknął – Może tobie spieszno do księgi umarłych, mnie na razie nie. Trzymaj się blisko i niczego nie tykaj, grubasie.
- Phi!
Odpowiedział kupiec i poklepał się pieszczotliwie po brzuchu. Kot zniesmaczony tutejszą nawierzchnią wskoczył mu na ramionach i tam pomrukując został.
Właśnie weszliście w Aleję Chichoczącego Kota.
Tu budynki były nieco ładniejsze – jak na Ul rzecz jasna. Piętrzyły się nad sobą i biły w niebo jak wieże magów w normalnych miastach. To miasto rzecz jasna do normalnych należeć nie mogło, co uświadamiało Jimowi wiszące nad jego głową sklepienie. Chyba nigdy nie przywyknę pomyślał i wyminął opalizującą kałużę znad której wystawała właśnie dłoń jakiegoś dziwacznego stwora. Na jednym z jej palców migotał słabo pierścień. Dłoń zanurzała się powoli acz nieubłaganie. Najprawdopodobniej złota ozdoba niemal dotykała już powierzchni kałuży. Jim zatrzymał się zrobił krok w stronę kałuży, potem drugi. A potem otrzymał bolesnego kuksańca w tył głowy.
- Au!
- Taki sami! – Karden był purpurowy – No po prostu tylko iść i się pochlastać szarym mydłem.
Pierścień tymczasem zniknął w błocku.
Przejście przez Dukt Szeptów nie należało do najprzyjemniejszych. Jak sama nazwa wskazywała gdy tylko weszło się w tę aleję, głowę wypełniały irytujące szepty. Morfa miejsca była tak nieznośna, że niemal podświadomie przyspieszyliście. Szczerbate gęby obłąkanych szaleńców odprowadzały Was ciężkimi spojrzeniami.
- Mykać, krety!
- A idź uściskać ostrorośl!
Odciął się Karden.
- Taaa… Trza twardym chujem być, nie miętkim siusiakiem!
Rzężący śmiech i szepty to nie najlepsze połączenie. Potem była znana już z podróży wozem aleja i charakterystyczny budynek Przychodni. A przed nim, jak zwykle, spory tłumek. I kilku Kolekcjonerów z wozami.
Wasze spojrzenie przyciągnął jeden z nich. Wypełniony po brzegi. Kolekcjoner właśnie dobijał targu z jednym z salowych. Szeroko uśmiechnięty przyjmował opłatę za ciała. Dziwne,. Przychodnia ma przecież krematorium pomyślał Karden, coś tu capi i…
Krasnolud nie skończył zdania. Na stosie trupów łypało na niego oko satyra. Domnus-Tomnus nie żył. Z drugiego oczodołu właśnie wysuwał się połyskujący w blasku jaśni wij. W ranie na korpusie uwijały się białawe robaki. Chmara much oblepiła skórę poczciwego żywiczniaka.
- Kurwa.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Gantolandon - Karden

- Kurwa.

Inaczej nie można było tego skomentować. Skoro Domnus-Tomnus nie żył, nie było szans na uzyskanie od niego jakichkolwiek informacji. Ich jedyny trop właśnie miał pojechac sobie do Kostnicy. Z tego całego zdarzenia można było wyciągnąć dwa wnioski. Po pierwsze, ten satyr, którego spotkali w Więzieniu, nie był prawdziwy - co zresztą podejrzewali. Zapewne upodobnił się do niego magią, co nieco niepokoiło krasnoluda. Spotkali go wtedy w jednej postaci, ale nigdzie nie było powiedziane, że nie natkną się na niego w innej. W tej sytuacji zniknięcie Nimisha bylo co najmniej podejrzane. Czy mozliwe by było, aby i on był obserwatorem nasłanym przez Łaskobójców?

Drugi wniosek był jeszcze bardziej szokujący...

- Szlag! - czym predzej szarpnął Jima i Zaafanawiego za ubrania i pociągnął za sobą - Odśmiewamy się temu miejscu. Jeno szybko!
- Co się stało? - zapytał kupiec.
- Tetch próbuje zjelenić Klikę - syknął krasnolud, starając się przejść poza zasięg okien przychodni - Nie wiem, czy zaproponowali mu żarełko, czy nastraszyli, ale teraz robi dla Czerwonej Śmierci. Niedobrze. Wleźliśmy w rzyć goristro i teraz ino czekać, aż pierdnie. Krwawa łaźnia. Musimy czym prędzej znaleźć to cholerstwo. Może to nieco rozproszy cień.
- Zatem teraz idziemy do tego... Gniazda?
- Nie - burknął Karden - Idziecie, ale beze mnie. Przyda wam się mała przechadzka bez cierpka, co sie przy was uwija i katarynką męczy - uśmiechnął się zjadliwie - Wracacie aż do Duktu Szeptów, następnie zaś w lewo. Potem idziecie prosto aż do miejsca, w którym jest całkowicie rozwalony cegłostwór. To już o cyk drogi stamtąd. Zapytacie kogoś ładnie, to wam pokaże. Znajdźcie jakiegoś Chaosytę i pogadajcie z nim ładnie. Możecie użyć mleczka, magii, albo po prostu zdzielić go przez czerep. Magia magią, a pała pałą, jak mówi krasnoludzkie powiedzenie.
- A ty?
- Ja zamierzam odwiedzić naszego przyjaciela. Podczas jaśni ciężej będzie tam wejść, ale dam radę. Złapię skega na miejscu i wrócę. Spotkamy się przed Domem Bramnym - już po chwili go nie było. Zniknął w cieniu zaułka.

Nie zamierzal wchodzić od frontu. Zamiast tego postanowił sobie poszukać bardziej dogodnego wejścia. Zdawał sobie sprawę, że po drugiej stronie przychodni jest niewielki staw, do którego zrzucane są ciała, gdy w krematoriach przepełni się miejsce. Pamiętał drewnianą, pochyłą "zjeżdżalnię", po której truposze zlatywały do wody. Odrobina zdolności i zapewne bedzie mógł po niej wejść. To był znacznie lepszy pomysł, niż na przykład okna, które z całą pewnością były obrośnięte ostroroślą...
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Ifryt - Zaafanawi ibn Belbiad

Idąc ulicami Niższego Dystryktu i Ula czarodziej z rozmarzeniem wspominał nocne zabawy z driadami. Była to poniekąd obrona przed zupełnie niemiłymi tutejszymi widokami, a z drugiej strony drzewne panny były naprawdę miłe, a przy tym dość egzotyczne dla Zaafanawiego. W pustynnej krainie, skąd pochodził, nie było zbyt wiele lasów, a co za tym idzie i driad nigdy wcześniej nie widział, nie mówiąc już o bliższej z nimi znajomości.

W pewnym momencie z nader przyjemnych rozmyślań wyrwał go kocur wskakujący mu na ramiona. Przypomniał sobie wtedy coś, o czym już prawie udało mu się zapomnieć. Gdy zasypiał wśród brązowych ciał kochanek, jego błędny wzrok zatrzymał się przez chwilę na ciemnej postaci skrytej w zacienionej wnęce okiennej. Z mroku przyglądały się im onyksowe oczy demona. Wpatrywały się z nieludzką intensywnością chłonąc zmęczenie i zaspokojone żądze śmiertelników spoczywających u jego stóp. Przez moment czarodziej w przebłysku empatycznego kontaktu ujrzał samego siebie z kociej perspektwy. Nie było tu wrogości, jedynie leniwa pobłażliwość. Pożądliwości Zaafanawiego nie były większe od ziarenka piasku w porównaniu z mrocznym morzem pragnień jego chowańca.

Gdy dotarli przed Przychodnię Znękanej Psyche i ujrzeli ciało na wózku Kolekcjonera, Zaafanawi nie był tym widokiem za bardzo zaskoczony. W jego krainie krążyło wiele legend o porywaczach ciał, pustynnych demonach, które wykorzystywały ciała śmiertelników do snucia swych mrocznych intryg przeciwko królestwom śmiertelników. To, że nie był tym zaskoczony bynajmniej nie sprawiało, żeby bał się mniej. Gdy nie wiadomo, z kim człowiek w danej chwili rozmawia, trudno o zachowanie podstawowych kontaktów społecznych. Każdy, nawet twoja własna matka, mogło się okazać, że spiskuje przeciwko tobie albo próbuje cię wykorzystać. Zaafanawi zaczął bezwiednie głaskać czarną sierść swojego kota i cofnął się za krasnoludem, nie przestając jednak z bolesną fascynacją wpatrywać się w ciało satyra. Nic dziwnego, że jego rozwmowa z Kardenem była nieco zdawkowa. Dopiero, gdy krasnolud postanowił się oddalić, Zaafanawi zdołał wydukać:
- Chaosyci? Nigdy w życiu! To naprawdę nie jest dobry pomysł - ale Karden już tego nie słyszał. Kupiec krecąc głową spojrzał na Jima i jego kruka, szukając u nich poparcia przeciwko nieprzemyślanemu planowi krasnoluda. - Lepiej zobaczmy dokąd pojedzie ten wóz i jeśli się uda, to przepytajmy jego właściciela. Może coś wie o nieszcześniku, którego wiezie. A przynajmniej będziemy mieli okazję przyjrzeć się bliżej ciału. Może to tylko jakaś magiczna maskarada mająca nas zwieść, a w rzeczywistości Domnus-Tomnus wciąż żyje i właśnie uprowadzają go w jakieś sobie tylko wiadome miejsce - zdradził towarzyszowi swoje oparte na niezbyt pewnych podstawach podejrzenia. Może Jim miał jakiś lepszy pomysł?
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

ShadEnc - Jim Anderson

Przebudzenie przyniosło drgawki, ból gardła i katar. Jim, nieprzyzwyczajony do przeziębień, nie potrafiący przypomnieć sobie, kiedy ostatnio był chory, bezgłośnie zawył, przeklinając zmienną aurę, nie tylko w czasie, ale i na niewielkich odcinkach przestrzeni torusa. Stałość i chaos, wilgoć i zniszczenie, magia i zwyczajność – wszystkie przeciwieństwa tkwiły w Klatce, stykając się, przenikając a niekiedy mieszając tworząc jedność.

Głos, normalnie buczący miłym dla ucha basem, brzmiał teraz astmatycznie, jakby dziwna, magiczna maska tkwiła na twarzy Jima, pomagając mu oddychać, ale jednocześnie modulując głos, przemieniając go w coś… syntetycznego.
- Suma kwadratów długości przyprostokątnych… - zamruczał Jim, powtarzając niczym mantrę stare hasło, otwierające zamek drzwi jednego z jego nauczycieli ze szkoły magii. Ignorował słowa swoich towarzyszy, wlokąc się smętnie, co chwilę wydmuchując nos w chusteczkę (Zaafanawi, gdyby zdarzyło mu się odezwać niezgodnie z etykietą, bez wątpienia nazwałby ją zwykłą ścierą).
– Przyjedź, pozwiedzaj, zobacz na własne oczy krzywiznę torusa. Tylko u nas, możliwość potyczki z rozszalałą wampirzycą, wstęp do tortur z rąk Łaskobójcy i niepowtarzalna możliwość zwiedzenia Śniedzi z opcją biletu w jedną stronę – dodał Jack, również w złym humorze. Droga ciągnęła się do nieskończoności. Dwa razy.
Poprawka – właśnie dociągnęła się po raz trzeci.

- Ja zamierzam odwiedzić naszego przyjaciela. Podczas jaśni ciężej będzie tam wejść, ale dam radę. Złapię skega na miejscu i wrócę. Spotkamy się przed Domem Bramnym – powiedział Karden, po czym zniknął w cieniu zaułka.
- No, fajnie, że sobie poszedłeś nie czekając na odpowiedź – rzekł Jim, patrząc w stronę, w którą udał się Karden. Zmarszczył brwi, po czym powiedział w myślach do Jacka: Stary, nie podoba mi się ten krasnolud. Może poszedł nas sprzedać w zamian za swoją wolność… wiesz, co masz robić, prawda? Jakby co, wiesz gdzie nas szukać.
Jessir – odparł kruk, po czym zatrzepotał skrzydłami, wznosząc się ponad kamienice. Jim uśmiechnął się, widząc odlatującego chowańca.

- Okej. Możemy przejść się za wozem. Wolę to, niż spotkanie z Chaosytami, kimkolwiek by nie byli – powiedział do Zaafanawiego Jim, po czym ruszył za oddalającym się wózkiem.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Hekatonpsychos

Karden

Wyżej rzyci nie podskoczysz.
Popularne sigiliańskie przysłowie

Powyginana rura nachylała się z trudem nad żółtawą sadzawką. Wokół niej stało kilka zgarbionych istot. Ghule. Czekały niczym sępy na kolejne ciało, które miało wypaść z gardzieli. Każdy z garbusów był zaopatrzony w siedmiostopowy zardzewiały bosak w każdej chwili gotów do użycia.
Karden zupełnie na nich nie zwracał uwagi.
Jaśń rzeczywiście nie była najlepszym momentem na wypady, ale skoro mus to mus. Zwinny krasnolud dyskretnie wszedł za jeden filar podtrzymujący rurę i zaczął się wdrapywać. Konstrukcja stęknęła cicho. Szabrownicy-kanibale podnieśli z nadzieją wzrok. Karzeł zamarł, lecz w chwilę później odetchnął z ulgą. Żaden z trupojadów nie zwracał teraz uwagi na nic poza otworem. Filar a tym samym Karden, dla nich nie istniał. Krasnolud wdrapywał się dalej. W końcu dotarł na miejsce. I tu pojawił się problem. Skoro ghule cały czas wpatrywały się w otwór, to nie było szans, by wejść do Przychodni niezauważony. Istoty te co prawda nie należały do najbardziej rozgarniętych i pewnie nie wpadłyby na pomysł zawiadomienia salowych (zresztą niby jak miałyby to zrobić) ale podniosłyby krzyk. A trupojady umieją krzyczeć, oj tak. Coś niecoś o tym wiedział.
Naraz, rura zatrzeszczała. Nieumarli zatańczyli z ożywieniem i nadstawili bosaki. Krasnolud mocniej uchwycił się rury i czekał. Z wnętrza wypadło ciało. Chmara trupojadów rzuciła się nań bez ociągania. Dwa najbardziej niecierpliwe wskoczyły do wody. Rozpoczęła się zażarta walka.
Karden nie zwlekał ani chwili.
Panujący w rurze zaduch niemal go powalił. Wydąwszy policzki zaczął się wspinać po chropowatej blasze. Krok za krokiem. Byle do przodu. Żeby tylko nie podrzucili kolejnego sztywniaka. Żeby tylko…, powtarzał w myślach jak katarynka.
Podrzucili.
Najpierw poczuł delikatne drżenie. Potem usłyszał turkot. W chwilę później nogi sztywniaka wyrżnęły go prosto w twarz. Na moment, ziarnko piasku w klepsydrze musiał stracić orientację. Następne co pamiętał to rozpaczliwe wyciągnięcie ramion i zaciśnięcie palców na czymś twardym. Krawędzi rury.
Karden wisiał. Wisiał nogami nad wodą dyndając pociesznie. Drugie ciało było właśnie rozczłonkowywane przez ghule, które jednak, gdy tylko stracą zainteresowanie truchłem skierują swą uwagę na krasnoluda. Miał kilka dosłownie chwilę. Może półtorej. Podciągnął się raz. Nie wyszło. Podciągnął i szarpnął po raz drugi. Znów nic z tego. Siłą nigdy nie była wielkim atutem krasnoluda.
- Do trzech razy sztuka – sapnął i jeszcze raz spróbował wdrapać się do tuby.
Palce straciły punkt oparcia. Krasnolud stracił równowagę. I runął do cuchnącej wody, która zamknęła się nad nim wyciskając ostatki tchu z piersi.

Jim i Zaafanawi

Złodziejstwo jest wybaczalne - głupota nie.
Napoleon Bonaparte

Kolekcjoner zapakował na wóz jeszcze parę ciał i rozpoczął przygotowania. Dwunogie zwierze pociągowe przypominające nieco żabę czekało cierpliwie, gdy woźnica spinał ciała sparciałym sznurkiem. Potem wskoczył na zydel. Machnął do salowych, którzy już stracili nim zainteresowanie i odcharknąwszy soczyście ruszył.
A za nim dwaj czarodzieje.
Wóz nie ujechał daleko. Tuż za budynkiem skręcił w lewo. Zatrzymaliście się za winklem i obserwowaliście rozwój sytuacji. Kolekcjoner zeskoczył z wozu. W ręku trzymał wyciągniętą nie wiadomo skąd krótką, czarną, okutą stalowymi czopami pałkę. Zmierzał w kierunku grupki poparskujących w niewielkiej sadzawce postaci.
- Ghule – równocześnie wyszeptali Jim i Zaafanawi.
W tej chwili wydarzyło się kilka rzeczy niemal równocześnie. Najpierw Jack zakrakał ostrzegawczo. Potem, wyrastająca ze ściany budynku na wysokości pierwszego piętra tuba zadrżała. Następnie wypadł z niej krasnolud (Karden!). Potem ciało. Krasnolud złapał się krawędzi rury. Ciało rzecz jasna nie. Kolekcjoner rzucił się do sadzawki z krzykiem. Zaślepione nienasyconym głodem ghule zaczęły rozszarpywać ciało paskudnymi bosakami i pazurami. Potem krasnolud podciągnął się raz. Drugi. Za trzecim razem nie udało się. Z głuchym okrzykiem wpadł do wody.
Trzasnęło, chlusnęło, bulgotnęło.
A potem rozpętało się prawdziwe piekło.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

ShadEnc - Jim Anderson

- Krótka piłka – powiedział Jim, ruszając do przodu. Wiedział, że nie ma szans, nawet z pomocą magii, ze stadem ghuli. Wiedział też jednak, że nie musi z nimi walczyć. Wystarczy, że znajdzie im lepszy cel. Powstrzymując oddech, ściągnął z wózka Kolekcjonera jedno z ciał – chudego, rudego niziołka z paskudnym cięciem przez klatkę – i zaczął targać je w stronę wody. Rowścieczone ghule jeszcze nie zauważyły łatwego celu. Podobnie jak nie widział go zanurzony już po pas Kolekcjoner. No i oczywiście Karden.
Jim liczył tylko, że zdąży odbiec jak już ghule poczują truchło. Jeżeli poczują.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Ifryt - Zaafanawi ibn Belbiad

Okazało się, że nie tylko druga ale i pierwsza część planu Kardena była niezbyt fortunna. Wchodzenie od dupy strony, jak mógłby powiedzieć krasnolud, choć z pewnością nieoczekiwane przez właściciela owej dupy, to dla wchodzącego również okazało się dość nieprzyjemne. Czarodziej widząc nieszczęście krasnoluda postanowił pospieszyć mu z pomocą.

Lekko ślizgając się po błotnistym podłożu ruszył w kierunku grupki baraszkującej w sadzawce. - Będę czarował! - wykrzyknął w języku krasnoludów. - Pozwól, aby ogarnęło cię moje zaklęcie! - siłą woli i płuc starał się dotrzeć do zamulonych w tej chwili uszu Kardena.

Gdy zbliżył się na odległość jakichś dziesięciu metrów, szybko wyrecytował słowa magii i sugestywnym gestem złapał powietrze w kierunku krasnoluda, po czym pociągnął rękę ku górze. W tym momencie Karden wyprysnął spomiędzy ghuli pałaszujących resztki trupa i poszybował w powietrze. Zawisnął jakieś trzy metry nad głowami swoich niedoszłych prześladowców. Powoli ściekały z niego resztki obrzydliwych substancji, a on sam rozeźlony na całą sytuację zgrzytał zębami i zastanawiał się pewnie jak teraz wróci na ziemię.

Zaafanawi czym prędzej zaczął się wycofywać pociagając za rękaw mozolącego się z jakimś martwym niziołkiem Jima.
- Wracajmy do wozu - wysapał ibn Belbiad - Karden jest chwilowo bezpieczny, a ten człowiek z pewnością nie ruszałby na ghule nie mając pewności, że zdoła je bez trudu pokonać. Mamy teraz jedyną szansę, aby zbadać domniemane ciało naszego znajomego satyra.

Gdy dotarli do wozu, Zaafanawi rzucił zaklęcie wykrywające magię i zbliżając swą twarz do zaczynającego rozkładać się trupa zaczął mu się wnikliwie przyglądać. Uszczypnął na próbę żółtawą skórę satyra. Włożył palce w jego bok. Nie wierzył, jeśli nie dotknął.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Gantolandon - Karden

- Do trzech razy sztuka - sapnął.

Zebrał siły do jednego, desperackiego pociągnięcia. Po prostu musiało mu się udać. Wiedział, że nie może sobie pozwolić na porażkę. I nie zamierzał pozwolić. Kto powiedział, że skoro był Ponurakiem, musiał się od razu poddawać?

Naprężył mięśnie i ze zdumieniem stwierdził, że nie czuje żadnego oporu. Zaraz potem odczuł, że spada. Zaraz potem uderzenie w plecy i chlupot. Brakowało mu powietrza. Zaczął wymachiwać rękami na oślep i przypomniał sobie, że nie umie pływać. I że ghule z całą pewnością potrafią.

Jakaś pazurzasta dłoń złapała go za kostkę. Odtrącił ją silnym kopniakiem. Tym razem naprawdę się przeraził, na szczęście jednak nie poczuł kolejnej próby. Przez krótką chwilę zdążył się wynurzyć, zaczerpnął powietrza i oberwał kolejnym ciałem. Aż go zamroczyło na moment. Nagle usłyszał jednak głops Zaafanawiego, ku swojemu zdumieniu po krasnoludzku. Zaraz potem przyszło zaklęcie.

W mgnieniu oka wystrzelił do góry, jak korek z butelki. Zacisnął zęby, a oczy rozszerzyły mu się. Nie był przyzwyczajony do tych sytuacji. Zawisł nad tłukącymi się o ciała ghulami i pojął, że tym razem jeszcze nie umrze, lecz zmarnował jedyną szansę na potajemne wejście do przychodni Tetcha. Zazgrzytał zębami ze złości. Niech to cholera!

No i poleciałem w pizdu. I cały misterny plan również w pizdu - złościł się krasnolud w duchu, jednak nic zrobić nie mógł. Jedyne, co mu pozostało, to czekanie na Zaafanawiego, który jednak w tym momencie zaczął badać ciało satyra. Karden nie miał pojęcia, co on chce przy nim zobaczyć, ale niepokoiło go to. W każdej chwili krewniacy Tetcha mogli tu przyjść, a wtedy lepiej, żeby jego w tym miejscu nie było. Na szczęście był jeszcze w pobliżu rynny. Wyciągnął dłoń, aby jej dotknąć i udało mu się - o, ironio! - za trzecim razem. Z całej siły odepchnał się od niej. Pomknął kilka metrów w poziomie, co wystarczyło, aby znalazł się nad suchym gruntem. Gorzej, że nie mógł opaść na ziemię, a więc w zasadzie był bezbronny.

- Psiamać! Linę mi jakąś rzuć! - krzyknął z rozpaczą w stronę Jima, widząc iż prędzej nakłoni Przeznaczonego do wręczenia sakiewki żebrakowi, niż oderwie Zaafanawiego od badania ciała - Bo wam na trumny naszczam! Stąd mogę bez problemu! Ruszcie się!
Obrazek
ODPOWIEDZ
  • Informacje
  • Kto jest online

    Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości