Reguła Trzech - Sesja Archiwalna

Podręcznikowo - literacki świat Planescape: książki, akcesoria, świat zewnętrzny, konstrukcja sfer.

Moderatorzy: Moderator, Global Moderator

Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Ifryt - Zaafanawi ibn Belbiad

Kupiec stał tylko bez ruchu z zadziwieniem obserwując, co się wokół niego dzieje. Choć głęboko w trzewiach wyczuwał, że jest świadkiem nadzwyczajnych wydarzeń, o konsekwencjach, które nawet jego światły umysł pewnie nie jest w stanie pojąć. Kim była ta postać w masce? Jaką potęgą dysponowała skoro zniszczyła tego, który samą swoja obecnością wypaczał rzeczywistość? Czy rzeczywiście został zniszczony? A czy ona została zniszczona wraz z nim? Jaki to wywrze wpływ na miasto i jego mieszkańców?

Choć bardzo chciał poznać dalsze dzielnice Sigil i tajmnice, jakie kryją, to w tej chwili był przekonany, że powinni się stąd jak najszybciej oddalić. Wcześniej czy później to wszystko uderzy w nich, tego był pewien.

Pozostawał im jeszcze ten pół-elf. Karden zaczął rozmawiać z nim dość nieprzyjemnie. Zaafanawi był gotów odegrać rolę tego Dobrego. Naprawdę był przekonany, że uprzejmością można wiecej osiągnąć niż zastraszaniem.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

ShadEnc - Jim Anderson

Fale ciepłej nicości, niosące za sobą chaotyczne zmiany Formy całego miejsca ogarnęły wszystkich, przenikając materię i przekształcając personifikowane już Idee w nowe postacie. Jim, w przeciwieństwie do pozostałych nie obserwował walczących, woląc zamknąć oczy, wsłuchać się w pieśń nuconą przez Formy toczących starcie kratistosów. Do tej pory miał wątpliwości, czym tak naprawdę są te istoty i jak wielką władzę mają nad substancją – teraz, wyginając się razem z czasoprzestrzenią, czując w głębi swej duszy rozdzierający ból miażdżonej mentalnymi rozkazami dwóch kratistosów rzeczywistości, zrozumiał: potrafią wszystko. Razem z tą myślą przyszły kolejne. Anderson przypomniał sobie słowa starego nawigatora „Serpentiny”: „Z prądem, trzeba iść z prądem. Pod prąd w sumie też, ale cwaniak, co to próbuje szybko łapie, że jego energia ma granice”. Zamiast przeciwstawiać się zmianom poddał się im, pozostawiając w jarzmie woli jedynie swój umysł. Ból minął od razu, zaś po kilku chwilach zanikło również uczucie obecności kratistosów. Otwierając oczy zrozumiał, dlaczego – pojedynek się skończył, pierwszą rundę wygrała Pani Bólu. Ciekawe czy odgryzła temu drugiemu ucho?

- Panowie, nie ma powodu do paniki. Jakby miasto miało się rozsypać, byłoby widać jakieś skutki tego pojedynku – powiedział Jim. Gdy tylko zamilkły jego słowa z pleców gargulca chroniącemu najbliższy cegłostwór ułamało się skrzydło i spadło na ulicę z wielkim trzaskiem.
- Nieważne… - dodał Anderson, badając wzrokiem ściany najbliższej kamienicy.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Hekatonpsychos

Ulice Sigil

Prawdziwy wzrost świata odbywa się w ciszy i milczeniu, w głębi i samotności.
Zawieyski Jerzy

- Mów WSZYSTKO, co wiesz. Każdy cień. I szybko, nim znajdziemy wyjście.
- Niby wyglądasz jak siepacz, mówisz jak siepacz, nawet pachniesz jak siepacz, ale o wielu podstawowych rzeczach nie wiesz. Nie jesteś stąd, prawda? – zauważył Sekhar – To był Karaxi, alias Kłamca, alias Wielojęzyk. Musiało ci się obić o uszy.
Rzeczywiście, teraz, gdy padło to imię Karden przypomniał sobie pewną rzecz. Wisiała niczym strzępek papieru na skraju jego pamięci. Bo też strzępkiem papieru była. Lista. Podarta lista najsławniejszych krewniaków w Wieloświecie. Stara rzecz. Inicjatywa, na którą decydowali się niegdyś Zmysłowcy, ale zarzucili ideę – zbyt wielu członków tracili wysyłając ich w celu zaanonsowania wyników zainteresowanym. Karaxi też tam był. Chyba tracił w rankingu…
- Ano. Cuś tam się obiło.
- Kto zamknął Karaxiego w szkatułce nie jest trudnym pytaniem.
- Ja, ja, ja odpowiem. – zaskrzeczał Jack.
- Pani Bólu? – spytał wciąż zamyślony Zaafanawi.
Ruszyliście opustoszałymi ulicami Miasta, nie zważając na ułamany fragment gargulca, który runął kilka metrów obok Was, prosto w fluorescencyjną kałużę.
- Zgadza się. Suka we własnej osobie. – zagryzł wargi pół-elf – ale są krewniacy, którym udało się wydrzeć tę szkatułkę Pani. Tyle, że mieli straszliwego pecha. Bo w tym samym czasie wybuchły… - szukał przez moment dobrego słowa – zamieszki w Śniedzi. Jaki był ich efekt sami widzicie. Niektórzy są gotowi nawet uwierzyć, że sami-wiecie-kto otworzyła bramy dla biesów w momencie, w którym dowiedziała się, że szkatułka przepadła. Wybuchły walki, złodziei wpisano między księgi, samych skrybów też zabrała kostucha i szkatułka zaginęła. Był jednak ktoś, coś, co chciało się zaopiekować przedmiotem. Kadyx. Dlatego nikt do tej pory nie ruszył szkatułki. Nawet Pani chyba uznała, że się nie kalkuluje. W jego rękach, o ile ma jakieś ręce, była równie bezpieczna, co w jej komnatach, jeśli takowe ma. Dopiero przed kilkoma cyklami Triumwirat dowiedział się, że… rezydent Śniedzi wystawił szkatułkę na pokaz. Nie wiedzieli, gdzie dokładnie. A pytania „dlaczego” zostawili dla siebie. Znaleźli natomiast trójkę jeleni, która poszła tam za nich. I otworzyła szkatułkę. – splunął z niesmakiem kończąc.
- A-ha. – zakrakał Jack.
- To… wiele wyjaśnia – szepnął Zaafanawi.
Wciąż nieobecny myślami Jim nie zareagował.

Jim Anderson

Nawet ślepy, który nie widzi róży, zauważa jej woń.
Gandhi Mahatma

Przed jego oczami rozpościerał się przerażający widok. Reszta jednak zdawała się tego nie zauważać. Coś jakby archetypiczny zmysł otworzył mu oczy na rzeczy, o których do tej pory pojęcia mieć nie mógł. Już nie tylko zapachy, ale i barwy malowały przed oczami okrętowego maga niezwykłą krainę morfy. Ta zaś wręcz buzowała pod pozornie spójną i statyczną skorupą atomów (skąd znał to słowo?). Wielokolorowe, można wręcz rzec, pstrokate, kłębiska morfy powstawały w niektórych miejscach na wzór gejzerów czy wulkanów, gotowych w każdej chwili wybuchnąć. Przebić się przez widzialną otoczkę i zalać wszystko, wszystkich bez wyjątku, swym obezwładniającym wpływem. Naprawdę mieli mało czasu.
Jeśli coś, ktoś tego nie powstrzyma. Jeśli walka tocząca się gdzieś na skraju światów nie zakończy się natychmiast… Będzie z nimi krucho.
Bolesne ukłucie w ucho wyrwało go z zamyślenia.
- Co proponujesz, Szefie. Ten klapouch, chce nam coś dać.

Ulice Sigil

Każdy błąd wcześniej czy później wyrządzi szkody i to tym większe, im sam był większy.
Artur Schopenhauer

- Macie.
Pół-elf trzymał w zaprawionej w walkach dłoni trzy statuetki przedstawiające… małpy. Każda z nich nieco inna. Jedna z zamkniętymi oczami. Druga z zasłoniętymi ustami. Trzecie z zatkanymi uszami.
- A po co nam to? – zdziwił się Jim, oglądając figurki, ale nie śmiejąc ich póki co dotknąć.
- Ja wiem. – zauważył z uśmiechem Zaafanawi. – to klucze. Klucze niezbędne do przejścia przez jakiś portal. Mam rację?
- Mniej więcej – odpowiedział Sekhar – te rzeźby same w sobie są portalami – wybierzcie po jednej i ruszajcie w głąb tej uliczki. Tam powinny się aktywizować.

* * *


Patrzyliście na malutkie figurki bez przekonania. Przenosiliście wzrok z dłoni pół-elfa na jego martwe, rekinie oczy. Dwie rzeczy zwróciły Waszą uwagę. Jim zauważył, że całkiem spory gejzer pęcznieje także pod tkankami Sekhara. A Zaafanawi spostrzegł, że na moment, ułamek chwili, mgnienie oka oczy Aresa straciły swój pierwotny wygląd i stały się jakby… psimi.
Karden nie musiał nic widzieć. On czuł. Czuł, że coś było nie tak. I tylko niezwykłe okoliczności utrzymywały go w miejscu.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

ShadEnc - Jim Anderson

- Nie mamy czasu do stracenia. Biorę… tą – powiedział Jim, widząc wzrok swoich towarzyszy. Karden spoglądał na małpę z zatkanymi uszami, Zaafanawi uśmiechał się do zakrywającej usta. Woląc uniknąć zbędnych kłótni, chwycił figurkę z zamkniętymi oczami, pogłaskał ją po głowie, po czym ruszył przed siebie. – Tam? – zapytał tonem nie oczekującym odpowiedzi. Jack zrobił ostatnie koło ponad głową swego pana, po czym kracząc, usiadł na jego ramieniu.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Hekatonpsychos

Ulice Sigil

Nikt nie może nigdzie dojść, jeśli skądś nie odszedł.
John Hoyer Updlike

- Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda… - Jack nucił w takt nieznanej reszcie melodii.
Zaafanawi uśmiechając się pod nosem, wziął pod pachę onyksookiego towarzysza i ruszył. Karden, nie mając żadnego zwierzaka pod ręka po prostu splunął soczyście. Koniec alejki zbliżał się nieuchronnie. Naraz, jakby tknięci przeczuciem, wszyscy, jak jeden mąż, obróciliście się. U wylotu uliczki nie było już nikogo. Tylko cień wznoszącej się z każdym szarpnięciem skrzydeł istoty zniknął właśnie za rogiem. Spojrzeliście po sobie niepewnie. Kot syknął przeraźliwie, Jack zakrakał, a pod czaszką Kardena rozbrzmiał niby szósty zmysł złodziejski, niczym syrena alarmowa obwieszczając, że coś jest cholernie nie tak! Wtedy, dokładnie w tym samym momencie, każdy z Was poczuł ukłucie. W miejscu, gdzie kciuk łączy się z dłonią, pomiędzy nim a palcem wskazującym, malutkie gliniane ząbki zanurzyły się w Wasze ciała. Nie były to jednak kły małp. Figurki przeszły wyraźną metamorfozę. Owszem, nadal zasłaniały dłońmi odpowiednie części swojej głowy, ale na pewno nie przedstawiały już przesympatycznych i głupawych naczelnych. Miały w sobie coś z gada i psa zarazem. Gdybyście mieli nieco więcej czasu, z pewnością byście im się przyjrzeli. W tym samym jednak momencie figurki obróciły się w pył! Dosłownie. Po prostu przesypały się przez Wasze dłonie. Bordowy piasek jednak, wbrew prawom przyrody nie uderzył o ziemię. Owinął się wokół Was niczym gotowy do ataku wąż, i zacisnął. Przez ułamek chwili myśleliście, że po Was. że dym stłamsi dech w Waszych piersiach, wyssie życie z duszy i pozostawi martwe ciała w ślepym zaułku Sigil. Nic bardziej mylnego. Nie było duszenia, nie było wysysania życia. Po prawdzie, nie było również Sigil.
Ale to już przedmiot innej opowieści.

Interludium

Straszna to chwila, w której duch rozkręci
Za jednym razem cały zwój pamięci .
I w jedną drobną kroplę czasu zleje
życia bolesne i zbrodnicze dzieje!
George Gordon Byron „Giaur”

Spieczony piasek Równiny pamiętał wiele. Smagany bezlitosnym wiatrem, mierzwiony i targany jego suchym oddechem, był niemym świadkiem setek tysięcy wydarzeń. Niestety, nigdy nie miał okazji z nikim się nimi podzielić. Pomarszczona skóra, jaką przypominał z lotu ptaka pozostawała nieczuła na wszelkie błagania i prośby podróżnych. Nigdy nie wskazał im drogi, bez cienia współczucia pozwalając, by ich kości porozrzucał ten sam wiatr, któremu zawdzięczał tyle krzywd.
Doprawdy, równinny piach potrafił być mściwy.
Zwłaszcza, gdy pojawi się nowa ofiara.

Równina

Asceta z cnoty czyni utrapienie.
Fryderyk Nietzsche

Sigil zniknęło! Rozpłynęło się w powietrzu. W jednej chwili. Dosłownie w ułamku tejże. Nagle bowiem, zamiast w ślepym zaułku Miasta Bram znaleźliście się na pustyni. Zaafanawi natychmiast uśmiechnął się szeroko, po czym jego uśmiech natychmiast zbladł. Nie znał tego miejsca. Więcej nawet, napawało go ono strachem, malującym się przed oczyma dziwnymi widziadłami. Dostrzegłszy to samo, co korpulentny mag, Karden zaczął nerwowo rozglądać się w poszukiwaniu jakiejś kryjówki. Poza kilkoma wystającymi z ziemi kikutami skał lub kości nie zauważył nic. W tym samym czasie Jack zaskrzeczał przeraźliwie i wzniósł się w powietrze. Jim marzył o tym, by mu towarzyszyć. W obliczu obrazu, który się przed Wami malował, wydawało się to najrozsądniejszym wyjściem.
Przed Wami, w odległości mniej więcej trzystu stóp znajdował się jakiś humanoid. Ni to człowiek, ni potwór, ze zmierzwioną brodą, którego jedynym okryciem był cień. Przed nim zaś, w odległości nieco większej kroczyły dziwaczne stwory. W pierwszym z nich Jim natychmiast rozpoznał patykonogiego konia z rozdziawioną paszczęką.
Dalej były słonie, równie groteskowe. Pierwszy, to jest drugi po koniu, ze spiżowym posągiem dziewicy wstydliwie zakrywającej łono, drugi z trójkątną wieżą, niby narzędziem astronomicznym, kolejny z pałacem o złotych kopułach. Był jeszcze jeden, w oddali kroczący z kominem lub wieżą na grzbiecie, ten jednak nie kierował się ku brodaczowi, jakby nie zważając na całą scenę.
Wszystko to napawało przerażeniem i zdumieniem zarazem. Usta z trudem się domykały. Z całej czwórki zdolnej do mówienia jedynie Karden zdobył się na krótki komentarz.
- Kurwa.
- Eee… chyba nie. – wyszeptał Jim karmiąc oczy krągłościami posągu.
- Ale ja nie o niej – machnął ręką, jakby odganiając natrętną muchę, krasnolud.
- Ciii…
Zaafanawi przyłożył palce do ust nakazując ciszę. Wszystkie postaci falowały w rozgrzanym powietrzu. żadna z nich jednak nie poruszała się ani o cal. Rzeźby? Nie, niemożliwe. Iluzja? Prędzej. Takie myśli plątały się Wam w głowach. Naraz dostrzegliście ruch. Brodaty jegomość ukląkł i wzniósł ku górze kostur. Tytaniczne nieposągi nie zareagowały. Dziad zresztą nic sobie z tego nie robił, zupełnie jakby zmienił pozycję tylko dla własnej wygody.
- Gdzie my do kurwy nędzy jesteśmy?
Mruknął podirytowany Karden.
- A bo ja wiem… - wzruszył ramionami Jim – chodźmy zobaczyć, co z tym gościem.
- Ke? – zdumiał się krasnolud.
- I jeszcze się dziwisz. Zapowiada się nowa przygoda.
Zaafanawi odsłonił białe zęby w uśmiechu i ruszył spękaną od spiekoty pustynią w stronę jegomościa. Jim, Jack i onyksooki kot nie tracili czasu. I tylko Karden zmełł pod nosem przekleństwo nim dołączył do reszty.

* * *


- Wielebny mężu. – rozpoczął uroczyście Zaafanawi, podkreślając słowa powitania tradycyjnym gestem, to jest przykładając palec wskazujący i środkowy prawej ręki wpierw do czoła, potem do ust, a na koniec do serca – chybaśmy zabłądzili w tej niezwykłej krainie. Mógłbyś nam może zdradzić, gdzie jesteśmy?
- Silentium! – zakrzyknął tamten, bez wątpienia człowiek. Wskazał na posągi i zamarł bez ruchu.
- Panie…
Zaczął nieśmiało Jim.
- Yo, ziom. – dodał wylądowawszy Jack.
Ciche „psst” było jedyną odpowiedzią.
- Toż to jakiś skurl niedochędożony. Na takich bzików to cel w Domu Bramnym szkoda! Tylko ustrzelić z kuszy takiego, albo do sadzawki wsadzić
Widać było, że cierpliwość pokurcza się kończy. Zwłaszcza, że jej ilość była odwrotnie proporcjonalna do wysokości temperatury wokół.
- Silentium, stulti! Utrum diabolos non viditis? Temptationem detestatem?
- No i wszystko jasne.
- Ba!
Krasnolud westchnął przeciągle i zaczął się rozglądać. Wzrok jego wciąż przyciągały gigantyczne rzeźby. Długie na kilkadziesiąt stóp nogi z ciemnego materiału, przypominającego z jednej strony skórę, z drugiej zaś przywodzącego na myśl mahoniowe bale porażał. Z drugiej strony widok najprawdziwszego pałacu z szczerozłotymi zdobieniami, niesionego przez czwartego z kolei stwora, kusił. I to bardzo. Zwłaszcza, że krasnolud mógł przysiąc, choć odległość była ogromna, że coś się wspina po lewej tylnej nodze.
Tymczasem Zaafanawi nie zaprzestawał prób.
- Ja… Zaafanawi ibn Belbiad. A Ty?
Pół-nagi mnich przez moment drapał się w brodę stropiony. Po czym po twarzy jego rozlał się się błogi uśmiech i rzekł.
- Ilad de Salv-a-Ntony.
- No, przynajmniej wiemy, jak się nazywa.
Nie przestając się uśmiechać krągły kupiec pokiwał głową. Jim natomiast zaczął lustrować okolicę… nosem. Nie wyczuwał tutaj żadnego konkretnego zapachu. W przeciwieństwie do Sigil przesiąkniętego wonią morfy Pani Bólu i wielu pomniejszych , tutaj nie było prawie nic czuć. Owszem, delikatny zapach lawendy unosił się wokół brodacza, ale nic poza tym. Wzmocnił się natomiast ziołowy bukiet zapachów wokół maga i krasnoluda. Zupełnie jakby forma, nie napotykając na przeszkody w postaci innych istot samodzielnie rozszerzała swoje granice. Interesujące spostrzeżenie, przyznał w duchu Jim, po czym przyjrzał się baczniej dziadkowi.
Nic szczególnego nie wyróżniało tego dziada spośród wielu żebraków spotykanych chociażby w portach. Tak jak oni nie nosił na karku żadnej kapoty. Tak jak oni miał zarośniętą gębę i tak jak oni cuchnął niemiłosiernie (choć dla Andersona akurat był to podwójny zapach). Jeśli dodać do tego dziwaczny język, jakim się posługiwał, wychodziło, że nijak nie da się z nim dojść do porozumienia.
Pozostawały inne możliwości. Tylko jakie?
Zaafanawi doszedł do podobnego wniosku po kilku chwilach dopytywania. Nie dość, że brodacz nie znał wspólnego, to był tak bezdennie głupi, że nawet straszliwemu gadule, którym był ibn Belbiad odechciewało się kłapać trumną. Znużony którąś z kolei próbą przebicia się przez pancerz ignorancji starca, machnął ręką i podobnie jak pozostali skupił swą uwagę na otoczeniu.
Wiedziony ciekawością (i potrzebą odnalezienia kota, który gdzieś się zapodział) zawędrował do najbliższej kończyny dziwacznego rumaka. Swąd stajni był w tym miejscu niemal nie do zniesienia. Korpulentny mag znalazł tam swojego Chowańca i przekonał się o czymś jeszcze. Rumak żył! Mięśnie pod skórą drżały i pracowały, ba, poruszały się nawet, choć bardzo wolno. Sprzedawca rzeczy niezwykłych śledził każdy ruch ścięgien, każdą subtelną zmianę kątów i cieni. Każdy niuans cudu, który nosi nazwę ruchu. Mag był zachwycony. Ciekawe, kiedy dorwą dziada? pomyślał, chichocząc w duchu.
Jim tymczasem wysłał na przeszpiegi Jacka. Kruk obleciał dokładnie okolicę, to jest dwa najbliższe posągi, po czym przysiadł na ramieniu właściciela i złożył raport.
- Miseczki C. Niezła sztuka. Kraa!
Jim po prostu pokręcił głową i ruszył w stronę reszty. Karden bowiem, osłaniając oczy przed blaskiem nieznanego pochodzenia (na nieboskłonie nie było żadnego słońca) wskazywał na coś. Rzeczywiście, daleko za ostatnią z wielkich rzeźb majaczyła gigantyczna wieża z szarego piaskowca. Nad jej szczytem unosił się majestatycznie jakiś… dysk? Krasnolud kręcił powoli głową i cicho mamrotał.
- Co to jest? – zapytali jednocześnie Jim i Zaafanawi.
- Ten kikut to Iglica. A pączek nad nim… Klatka. Jesteśmy w Zewnętrzu, panowie. Kurwa.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Ifryt - Zaafanawi ibn Belbiad

- Hm, ciekawe, rzekłbym nawet, że bardzo ciekawe - powiedział w skupieniu skubiąc brodę. Zaafanawi wciąż nie był pewien czy wybranie małpki z zakrytymi ustami nie odbierze mu w pewnym momencie mowy, więc starał się jej użyć na zapas. Poza tym podobno ćwiczenie czyni mistrza, a on dążył do doskonałości w każdej formie. - Demony, wybory, wciąż na nowo i w wielobarwnych formach i kształtach. Naprawdę ciekawe okoliczności na nas przyszły.

Przyzywał Ciekawość, bo była czymś znanym, pewnym, pięknym, ukochanym. A pusta równina, na której się znaleźli, była przerażająca. Jedyne kształty były podobno demonami, a poza tym tylko wielkie NIC.

Zaafanawi był zawsze jak najdalszy od ascezy i umartwień. Pozbawianie się czegokolwiek było według niego głupie i wbrew naturze. Człowiek i tak nigdy nie ogarnie wszystkich możliwości, doznań i przeżyć. Bogactwo jakie było na zewnątrz, nigdy nie wypełni pustki, która była wewnątrz. Umysł i dusza mędrca stanowiły "ogród murem nie okolony", jak mówili poeci. W sercu i pamięci było miejsce na wszystko. Więcej, dalej, barwniej, ciekawiej - to było motto bliskie ibn Belbiadowi.

Stał obok pustelnika. Filozoficzne myśli kłębiły mu się w głowie i w trzewiach, aż zgłodniał. Przypomniał sobie o swoich chustach i ślinka napłynęła mu do ust. Dalej bał się, jaki ślad pozostawił na nich Wyzwolony ze Śniedzi, ale gdy rozpadające się Sigil zniknęło z oczu, głód (i Ciekawość!) przezwyciężyły obawę. Z pewną taką nieśmiałością odczarował pierwszy czworokątny jedwabny obiekt.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Gantolandon - Karden

Krasnolud wgapiał się długo w dziwaczne stworzenia, chociaż nie one martwiły go w tym wszystkim najbardziej. Tym, czym się przejmował, było samo Zewnętrze. Cały czas, jaki przeżył poza Pierwszą Sferą Materialną, spędził w Sigil. Znał Klatkę i wewnątrz niej czuł się... może nie zupełnie jak w domu, ale prawie. Prawdę powiedziawszy, spodziewał się, że nigdy w życiu już jej nie opuści - w najgorszym razie zaś, że uda się do Wielkiego Domu Wariatów na pierwszej warstwie Pandemonium i nigdy już tamtego miejsca nie upuści. Tymczasem zaś...

...Zewnętrze. Co właściwie wiedział o tym miejscu? Była to siedziba neutralności, gdzie wszystkie poglądy wieloświata osiągały równowagę - tak przynajmniej twierdzili jedni. Inni mawiali, że jest wręcz przeciwnie, że to właśnie Zewnętrze jest polem największego konfliktu i że coś takiego, jak neutralność nie istnieje. Nie było to jednak ważne, to kompletnie nie obchodziło krasnoluda. Ważniejsze było to, że magia słabnie w miarę zbliżania się do Iglicy... a także to, że z całą pewnością znajdowały się tu jakieś osady. Wypadało jednak wpierw ustalić, gdzie są.
- Te, bzik! - warknął w stronę dziwnego starca - Znaczy się, proszę pana! Miastka jakiego szukamy... - nie zauważył śladu zrozumienia na twarzy dziada, więc próbował dalej - Miastko! Osada jakaś. Wiocha nawet może być, kurwa mać!
Przypomniał sobie nagle jedną z nazw.
- Rzeźnia! Chociażby tam... Którędy do Rzeźni? - wciąż nic. Machnął ręką - Eeeeee... Spieprzaj, dziadu.
Zerknął na Jima i Zaafanawiego.
- Tu już wam nie pomogę. Znam Zewnętrze mniej więcej tak dobrze, jak wy, krety. W zasadzie poza Sigil sam jestem kretem. Ten gad wpędził mnie w ślepaki tak samo, jak i was. Możemy iść w stronę Rzeźni, tam pewnie będą jacyś Ponuracy. Albo i nie, mnie już wszystko, kurwa, jedno. Byle nie w stronę Iglicy. Jesteście czaromiotami, a wasza magia przyda się tam mniej więcej tak, jak członek archonowi. Najlepiej udać się w stronę jakiegoś miasta - bramy... jeno nie mam pojęcia, które są najbliżej...
Przerwał. Coś zapachniało. Grubas wykonał znowu swoją sztuczkę z jedzeniem.
- Ale pierwej coś zjemy.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Hekatonpsychos

Thanatia Tod

Item, me ciało grzeszne zdaię
Ziemi, wielmożney rodzicielce;
Robactwo się ta niem nie naie,
Głód ie wysuszył nazbyt wielce.
Francois Villon "Wielki Testament"

Wspinaczka szła jak po grudach. Noga gigantycznego słonia zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Ta jednak, jak wiele rzeczy w Wieloświecie przemija i już jedynie kilka kroków brakowało do kresu wędrówki. Nieopatrznie spojrzałaś przez ramię - i pożałowałaś. Dół znajdował się obrzydliwie daleko od ciebie. A tył zwierzęcia... cóż, nie prezentował się najfortunniej. Lekko spąsowiała odwróciłaś głowę i skupiłaś się na dalszej drodze.
I wtedy, świat wokół ciebie najzwyczajniej zamarł.
To było zbyt szybkie, byś mogła zareagować. Cios spadł z góry w najmniej oczekiwanym momencie. Gdy - wbrew swej woli, podkreślmy - podziwiałaś mosznę patykonogiego słonia. Nagle wszystko zaczęło się poruszać z prędkością tychże zwierząt. Czyli niezwykle powoli. Struga krwii wypływająca znad skroni miałą konsystencję gęstego kisielu. Dłonie wczepione w wiązania mięśni odlepiały się od nich, niczym przylepione doskonałym klejem ™. Mimowolny pisk wydobywający się z twojego gardła docierał do świadomości w postaci hiperniskiego pomruku. I tylko cień napastnika pozostawał wciąż diablo szybki. Nim zadarłaś głowę minęły całe lata. A i wtedy na murach zamku nie było już nikogo. No, poza powiewającym na wietrze, którego nie było, płaszczem.
Znakiem rozpoznawczym, twojego odwiecznego wroga i adwersarza - komisarza Vidocq. Jak on się dowiedział? Myślałaś leniwie z każdą chwilą oddalając się bardziej od dającej cień poczucia bezpieczeństwa kończyny. W tej chwili pierwsze igiełki bólu rozbrzmiały pod bujną czupryną. Posoka natomiast znaczyła szkarłatnym zygzakiem powietrze wokół. Vidocq tymczasem, ten przeklęty Vidocq, patrzył na to wszystko spomiędzy bezpiecznych poł swego płaszcza. Nienawidziłaś go w tym momencie i podziwiałaś zarazem. Musiał dowiedzieć się o zleceniu od tego Małego Szczura (pożółkły ze starości jegomość o spiczastych uszach i rumianych policzkach rzeczywiście tak się nazywał). Być może go nawet zabił. Vidocq nie szczędził środków na dotarcie do celu. Tym celem zaś byłaś ty. Uświadomienie sobie tego było tym dotkliwsze, że właśnie kątem oka dostrzegłaś brzechwę bełtu, który wpierw rozorał ci czoło, a potem zanurzył się w aksamitnej skórze tuż obok obojczyka. Pewnie zatruty, skonstatowałaś to z niejakim zadowoleniem. Na pewno, przytaknęłaś sobie w myślach gdy uczucie bezwładności rozlewało się leniwą falą po twym ciele. Jednocześnie poczułaś, że przyspieszasz. Przestałaś krzyczeć. Skupiłaś się. Było coraz mniej czasu na reakcję. Za chwilę trucizna obejmie we władanie także twoje usta. A wtedy, będzie po tobie. Vidocq, zniknął za krawędzią słoniowej szynki. Pewnie wróci za jakiś czas napawać się zwycięstwem pomyślałaś. W końcu, byłoby to w jego stylu. Vidocq lubił dozować napięcie i cierpienie swoim adwersarzom. Ty zaś byłaś pierwszym z nich. Swoją drogą, urokliwe stanowisko. Tymczasem powietrze rzedło z każdą chwilą. Wiatr świszczał coraz głośniej. Marzenia o bogactwie (a w Pałacu miały się znajdować niezliczone skarby) rozpływały się niczym fajkowy dym w wietrzny dzień. Marzenia o wolności, o życiu i muzyce gotyckiej (czymkolwiek by ta była) również. Pozostawało tylko jedno słowo. Tylko jedna rzecz do zrobienia. Zanim plecy uderzą o bezlistosny piasek Równiny. A tym słowem jest...
...piórkospadanie.

Jim Anderson

Well, shake it up, baby, now, (shake it up, baby)
Twist and shout. (twist and shout)
C'mon c'mon, c'mon, c'mon, baby, now, (come on baby)
Come on and work it on out. (work it on out)
The Beatles "Twist and Shout"

Zapach... subtelny zapach perfum dało się wyczuć w skwarze. I dźwięk. Coś jakby trele skowronka chyba. Jakby subtelny koncert smyczkowy. Jakby...
- Aaaaaaa!!!
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Suarrilk - Thanatia Tod

Lepiej podróżować z nadzieją niż przybyć do celu.
[R. L. Stevenson]

Wspinaczka w górę tylnej nogi słonia stanowiła niewątpliwie ciekawy okaz w kolekcji doświadczeń Thanatii Tod. Można by ustawić ją w centralnym miejscu Muzeum Ekstremalnych Wspomnień, zabezpieczając szklaną gablotką. Gdyby Thanatia Tod takowym muzeum dysponowała, rzecz jasna.

Porzuciła jednakże ową nader abstrakcyjną myśl, która niczym wytrącona z orbity planeta przemknęła szaleńczo przez jej napięty, gotów do szybkiej reakcji (wszak „przezorny zawsze ubezpieczony - zwłaszcza tak blisko słoniowego odbytu) umysł. Nakazała sobie skoncentrowanie się na tym, co w danym momencie było dlań najistotniejsze. Na Zadaniu, mianowicie.

W zasadzie, było to rutynowe zlecenie. Oczywiście, pomijając okoliczności. Ale one tylko dodawały smaku czekającej ją pracy. Nie wątpiła, że za parę chwil Talent przejmie nad nią władzę i wydarzenia potoczą się utartym szlakiem prosto w ramiona Sukcesu. Tymczasem nieopatrznie zerknęła w dół.

I wtedy wszystko się popsuło.

Bywają w życiu takie chwile, gdy zaskoczona świadomość niespodziewanie konstatuje, iż wtem znalazła się gdzieś poza centrum rozgrywających się wydarzeń i może co najwyżej poprzyglądać się im, wydając w ramach komentarza emocjonalne okrzyki bądź pochrupując jakieś łakocie. Tego właśnie doznawała Thanatia Tod.

Poczuła się tak, jak niechybnie czułaby się znoszona prądem kłoda, gdyby natura obdarzyła ją inteligencją emocjonalną. Umysł Thanatii Tod dryfował w powietrzu obok ciała, z zainteresowaniem podziwiając czerwień krwi, kontemplując anatomię patykowatego słonia czy też z niepomiernym zdziwieniem zauważając bełt strzały, sterczący z ramienia.

A potem Thanatia Tod dostrzegła swego Wroga. Czarny płaszcz powiewał Dramatycznie niczym w romantycznym poemacie. Vidocq! Po stokroć przeklęty, na wieki z nią związany Vidocq! Piwne oczy Thanatii Tod rozbłysły gniewem i jakimś fanatycznym zachwytem. A więc nie będzie to całkiem zwykłe zadanie! Wróg u bram Pałacu oznacza, że będzie musiała posłużyć się całą swą finezją i wiedza, wytoczyć działo wszystkich swych umiejętności. życie znów okazało się największym z pisarzy.

Myśli wlokły się ospale przez głowę Thanatii Tod, a tymczasem świat przyspieszył. Było coraz mniej czasu na reakcję. Wiatr świszczał coraz głośniej. Trucizna poczynała działać. Przez chwilę Thanatia Tod zastanawiała się, gdzie też mogła podziać swój satynowy worek. Podobno tuż przed śmiercią ludzi zawsze zaprzątają błahe sprawy.

Na koniec umysł Thanatii Tod rozbłysł ostrym, jaskrawym światłem. To zjawisko ponoć także towarzyszy ostatnim minutom życia człowieka. Zabawne... To znaczy, poprawiła się natychmiast, jakież to Poetyckie i Mistyczne. Thanatia Tod znała się na śmierci. Ciekawie było doświadczać jej na sobie.

Wreszcie pozostało tylko jedno słowo. Tylko jedna rzecz do zrobienia. Zanim plecy uderzą o bezlitosny piasek Równiny. Nie musiała silić się na efektowność.

A tym słowem było:
- Piórkospadanie!
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

ShadEnc - Jim Anderson

- Świntuch – zakrakał szybujący ponad głowami wszystkich Jack widząc, że Jim ustawia się bezpośrednio pod miejscem, w którym miała wylądować nieznajoma i zerka w górę, wyciągając jednocześnie ręce by ją złapać. Stał tak dobre pół minuty, przesuwając się o kilka kroków w momentach, kiedy lekki wiatr zmieniał tor lotu piórkospadania dziewczyny.

- Ja tylko niosę pomoc! – krzyknął asekuracyjnie. Uśmiechnął się w duchu, przypominając sobie obraz z przeszłości, jedyną sytuację w życiu, kiedy miał okazję ująć w ramiona spadającą kobietę. To, co miało być heroicznym ratunkiem, skończyło się potknięciem, zahaczeniem o nadętą niczym balon suknią i upadkiem – swoim i niedoszłej uratowanej. Na koniec, gdy udało się mu wydostać spod fałd ciężkiego materiału, kobieta rzuciła się na niego w furii, atakując z zaciekłością głodnej harpii.

Trzy… dwa… jeden… lądowanie. – burknął Jack, obserwując całą sytuację z powietrza.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Suarrilk - Thanatia Tod

Allah wziął różę, lilię, gołębicę, węża, miód, jabłko i garść pyłu. Spojrzał na mieszankę i ujrzał kobietę.
[przysłowie perskie]

Opadała wdzięcznie niczym lekkie piórko na wiosennym wietrze. Zabrakło tylko wiosennego wiatru. No i samej Thanatii trochę jednak brakowało do lekkości piórka. W każdym razie, nawet spadając, starała sie promienieć Dostojnością i Mrocznym Majestatem.

A potem usłyszała z dołu okrzyk: "Ja tylko niosę pomoc!" i chwilę później jakiś skończony palant zaplątał się w fałdy jej sukni. Oboje rymnęli na ziemię. Wtedy ujrzała kruka. Niczym zły duch unosił sie nad nimi, łypiąc małymi oczkami i - czy aby na pewno? - burcząc coś, co bynajmniej nie brzmiało jak krakanie, pod dziobem. Kruk to wróżba śmierci - pomyślała mimo woli, a jej wargi - bezwiednie, niczym w transie, jakby jakaś obca siła przejęła kontrolę nad ciałem i wpompowała w umysł obcą wiedzę - wyrecytowały złowieszczo:

- And the Raven, never flitting, still is sitting, still is sitting
On the pallid bust of Pallas just above my chamber door;
And his eyes have all the seeming of a demon's that is dreaming
And the lamp-light o'er him streaming throws his shadows on the floor;
And my soul from out that shadow that lies floating on the floor
Shall be lifted - nevermore!

Wreszcie zaś świadomosć wróciła na swoje miejsce i Thanatia Tod uprzytomniła sobie, że siedzi na obcym mężczyźnie, usiłującym wydostać się spomiędzy falban jej odzienia. Zerwała się i rzuciła na niego z furią, atakując z zaciekłością głodnej harpii.
- Doprawdy, cóż to za ordynarne maniery szanowny pan prezentuje?! Tak znienacka napadać na niewinną, nikomu nie wadzącą niewiastę?! Toż to zakrawa o molestowanie! Tak sie nie godzi! Uważaj pan, z Thanatią Tod się nie zadziera! Thanatia Tod nie da sobie zaglądać pod spódnicę bezkarnie! Thanatia Tod wkrótce będzie Najpotężniejszą-i-Najmroczniejszą-Czarodziejką-Świata i pan tego pożałuje!

Puder, pokrywający jej twarz i dekolt, promieniował poczuciem urażonej godności. Zamilkła, wydymając czarno uszminkowane usta.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

ShadEnc - Jim Anderson

- Kolejna porażka – burknął Jim, wytrząsając z włosów ziarenka piasku. Piskliwe, rzucające się coś, co początkowo uznał za nową, nieznaną jeszcze formę życia (z niewiadomych przyczyn usłyszał w głowie „ET phone home”, nie miał jednak pojęcia, co one oznaczają) okazało się umazaną w biało-czarne barwy (wojenne?) dziewczyną. Słowa, wypowiadane były przez nią z tak wielką prędkością, że nawet Jack miał problemy ze zrozumieniem tego, co mówi. Kruk krążył nad Andersonem, powoli powtarzając wyrzuty Thanatii - Thanatia Tod nie da sobie zaglądać pod spódnicę bezkarnie! Thanatia Tod wkrótce będzie Najpotężniejszą-i-Najmroczniejszą-Czarodziejką-Świata i pan tego pożałuje!

- Szanowna pani raczy wybaczyć. Ja tylko starałem się pomóc. Jak zwykle wyszło na źle, ale przecież liczy się nie tylko efekt, ale i intencje – powiedział Jim, spoglądając w bezdenne otchłanie spopielającego wszystko ognia, w jakie przemieniły się oczy młodej czarodziejki. Przyglądał się jej przez chwilę z wyrazem przeprosin na twarzy, przyjmując minę „zbitego psa”, jednak po chwili, widząc w obliczu czarodziejki wyzwanie do słownego pojedynku spoważniał. Poczuł nagle delikatną woń morfy, niepodobnego do wszystkich znanych mu zapachów, jaki go otaczał. Zdał sobie sprawę, że był obecny przy nim zawsze, iż jest to woń jego własnej morfy, rozwijającej się w pozbawionym silnych osobowości otoczeniu. – Na imię mi Jim. Rozumiem, że ciebie zwą Thantią. Miło mi cię poznać, adeptko sztuki magicznej. Poznaj moich towarzyszy, Kardena, Zaafanawiego i Jacka.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Suarrilk - Thanatia Tod

Słysząc spokojny, melodyjny głos młodego nieznajomego, Thanatia przypomniała sobie, iż jest wszak tajemniczą, owianą mistyczną otoczką magii córą ciemności i nie przystoi jej rzucać się histerycznie na każdego napotkanego mężczyznę, piszcząc panicznie i całkowicie niwecząc aurę mroku i gotyckości. Zbesztawszy się w myślach, natychmiast przyjęła pozę, która w jej mniemaniu mogła zatrzeć wrażenie, iż jest tylko egzaltowaną szesnastoletnią pannicą w ekstrawaganckim stroju (no bo przecież wcale n i e j e s t egzaltowana!). Mianowicie, wyprężyła się dumnie, aż zatrzeszczał ciasny gorset, i ukłoniła się z dramatyczną miną.
- Możliwe, iż to ja nieco się uniosłam. Raczcie wybaczyć, panowie, ten nagły wybuch.
Po czym z ciekawością błyszczącą w oczach zlustrowałą zbliżających się towarzyszy Jima.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Hekatonpsychos

Równina

Z tak krzywego kawałka drewna, z jakiego uczyniony jest człowiek, nie da się zrobić nic prostego.
Immanuel Kant

Urocza pogawędka, na którą sobie pozwoliliście nagle się urwała.
Oczy Jima rozszerzyły się do granic absurdu. Usta rozwarły w niemym grymasie. Zaafanawi i Karden dopiero teraz dobiegali (sic!) do dwójki czarociskaczy! Anderson i Thanatia stali przy trzecim słoniu, w odległości przynajmniej pół staja od dziwaka! Zadyszany mag i krasnolud mieli doprawdy dziwne miny. Równie skonfundowany Jack usiadł na ramieniu swojego pana i zaczął się uważnie rozglądać wokół.
- Ja... jak to zrobiłeś? - wydyszał krasnolud z trudem łapiąc oddech.
- Aaaa... tak jakoś wyszło.
- Samo zezsię - dodało z przekonaniem (i przekąsem) ptaszysko.
Korpulentny mag nic nie mówił. Spoglądał po prostu to na Jima, to na Thanatię, to na długonogiego (jakkolwiek dziwnie by to brzmiało) słonia i, wycierając tłuste palce o pustą już w tej chwili chustę, lekko się uśmiechał.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Gantolandon - Karden

Krasnolud dobiegł do Jima i Thanatii, a jego dezorientacja wzrastała coraz bardziej. Nie wiedział zbyt wiele o Zewnętrzu, był jednak przekonany, że deszcze młodych kobiet nie są tu normalnością. Ostatecznie ktoś by mu o tym powiedział. Na wszelki wypadek spojrzał z ukosa na górę, niebo było jednak tak czyste, jak tylko mogło być. Nawet słońca nie było, ale to akurat nie dziwiło karła. Na mało której Sferze Zewnętrznej można było jakieś ujrzeć. W międzyczasie jednak Jim wypowiedział jego imię, co nieco go zirytowało.
- Nie syp imionami z łaski swojej. Zwłaszcza przy innym czaromiocie - warknął - Za wcześnie na uprzejmości, bo jak na razie nie masz cholernego pojęcia, z kim gadasz. Kobita zazwyczaj ci z nieba nie spadnie, nawet na Arborei, a co dopiero w Zewnętrzu. A jak spada, to raczej oznacza, że ktoś chce cię zjelenić. Zatem, jeśli pozwolisz panienko - krasnolud postanowił wysilić się na uprzejmość - co tu w ogóle robisz, hę? Kto podbił ci oczy? I coś taka blada? Diablęciem jesteś? Czy może wampirem jakowymś?
O tych ostatnich opowiadały ludzkie legendy. Ponoć były to wiecznie blade, chude istoty, które miast porządnej żywności żywiły się krwią swoich żyjącyh pobratymców. Umiały latać, ubierały się zawsze na czarno, a można było je poznać po zsiniałych wargach. Na spoczynek mógł toto wysłać jedynie kołek wbity w serce. Krasnolud rozejrzał się więc ukradkiem, jedynie po to by stwierdzić, że na pustyni kawałka drewna raczej nie znajdzie. Dziwak miał kostur, ale w tym momencie stał za daleko. A i nie zdąży go naostrzyć. Szlag by to...
Pozostało czekać na ruch tego czegoś.
Obrazek
ODPOWIEDZ
  • Informacje
  • Kto jest online

    Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości