Reguła Trzech - Sesja Archiwalna

Podręcznikowo - literacki świat Planescape: książki, akcesoria, świat zewnętrzny, konstrukcja sfer.

Moderatorzy: Moderator, Global Moderator

Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Gantolandon - Karden

Trudno było nie spostrzec, że doszli do granic Niższego Dystryktu. Przede wszystkim przez ten piekielny smród, głównie od Wielkiej Huty, ale także od znajdujących się tutaj licznych farbiarni, gorzelni, garbarni, kuźni i wielu innych miejsc, produkujących różne dobra.No i pozostawały jeszcze portale do Niższych Sfer, których tutaj było pełno. Ktoś obdarzony czułym węchem mógłby wyczuć silny, metaliczny zapach sześcianów Acheronu, zgniliznę Otchłani, bądź woń rozgrzanej magmy z Gehenny. Gdyby komukolwiek chciało się wciągać powietrze. A to była jedynie granica dystryktu, w zasadzie jeszcze na pół Dzielnica Pani. W pobliżu kwatery głównej ?ródłowców było jeszcze gorzej.

Piekło go i szczypało w oczy, ale zniósł to jakoś. Na szczęście Twardogłowych zgubili. Obawiali się zapewne Czarnych, i nic dziwnego. Te dwie frakcje ponoć nie kochały się wzajemnie, co nie było rzeczą dziwną. Nikt prawie nie cierpiał Harmonium, zaś oni z kolei umieścili na swojej liście przeciwników niemal wszystkich. Straż Zagłady, Ponurą Klikę, Chaosytów, Anarchistów, a nawet nieszkodliwą w sumie i nie uważaną nawet oficjalnie za frakcję Wolną Ligę. Czarni odwzajemniali te uczucia, zresztą ich filozofia frakcyjna (Karden niezbyt sie orientował, jaka - chodziło jakoś o entropię) była całkowicie sprzeczna z ideą absolutnej harmonii i jedności. Tak czy inaczej, patrol zniknął gdzieś z tyłu. I najprawdopodobniej ogon też.

Uciekł w ten rejon również z innego powodu - morfa narzucana przez zgromadzonych tu i stłoczonych Czarnych sprawiała, że wszystko niszczało tu szybciej. I bynajmniej nie chodziło tu o przedmioty materialne (chociaż o nie przede wszystkim, widać było nawet po okolicznych budynkach - niektóre wyglądały na wręcz wiekowe, a przecież dabusy naprawiały je niemal bez przerwy). Cały dowcip w tym, że w całym Sigil były dwa miejsca najlepsze, jeśli chodzi o zdejmowanie z siebie różnych zaklęć tropiących - Gniazdo i Zbrojownia. W tym pierwszym miejscu magia szalała. W tym drugim była po prostu znacznie łatwiejsza do zdjęcia.

Odwrócił się do Jima i Zaafanawiego.

- Dobra, czaromioty. Teraz migiem. Szukać zaklęć tropiących, jeśli założyli na nas jakieś. Nie zdybają nas po raz kolejny, nie ma mowy. Jak je znajdziecie, albo i nie, to wtedy ustalim, co dalej.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

ShadEnc - Jim Anderson

Rdzawy zapach-smak, wdziewający się nozdrzami do płuc, osiadający na języku i podniebieniu, drażniąc je sprawił, że Jim stracił resztki dobrego humoru, jakie w nim pozostały po najcięższym dniu w życiu. Przecierając oczy, krztusząc się biegł śladami Kardana, omijając co groźniej wyglądających przechodniów. Wolał nie sprawdzać swoich szans w siłowaniu się na rękę z ogrem, czy też wejść na czołowe z rogami minotaura.

- Szefie, jest w miarę czysto – zaskrzeczał w myślach Andersona kruk, powoli obniżając lot., – Ale następnym razem sam se sprawdzaj drogę. Myślałem, że się porzygam – dodał po chwili.
- Okej – odpowiedział Jim, biegnąc po nierównym bruku. Miał nadzieję, że dotrze do celu, czymkolwiek by on nie był, bez większych problemów. Niestety, najbliższy przechodzień, od którego Anderson odbił się tracąc równowagę, wystający kamień leżący idealnie, by zaczepić o niego stopę oraz impet czarodzieja uważały inaczej. Ból, jaki nagle pojawił się w czaszce Jima, lepka, czerwona ciecz cieknąca leniwym strumieniem z rozbitego łuku brwiowego oraz głośne „Kurwaaa!” świadczyły jasno o tym, że zderzenie z kamienną płytą w Klatce jest tak samo, jeśli nie bardziej bolesne, jak gdziekolwiek indziej. Ignorując pieczenie wstał, rozejrzał się, po czym ruszył do przodu.
- Jim, to ty? – usłyszał nagle po prawej. Głos, który wypowiedział te słowa Anderson bardzo dobrze znał. Należał do człowieka w największym stopniu mającego wpływ na przeszłość Jima. Człowieka, który nawtykał jego rodzinie bzdur o olbrzymim talencie magicznym, blisko dwumetrowego murzyna o imieniu Harold. Zwolnionego ze stanowiska wykładowcy w jednej z oerickich szkół magii ładne kilka lat temu za zachowanie niegodne maga. By być dokładnym, za napastowanie nieletnich uczennic ze skutkiem brzemiennym, w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Anderson odwrócił się w stronę, z której dobiegał głos. Harold, mający nie więcej, niż czterdzieści pięć lat, wyglądał na zgrzybiałego starca. Pomarszczona skóra, siwe, zlepione brudem, długie włosy, na dodatek w łachmanach potęgujących wrażenie zniszczenia i starości, siedział przy ścianie jednej z kamienic, trzymając przed sobą żebraczą miskę.
- Witaj. Przepraszam, nie mogę teraz rozmawiać – krzyknął, podrywając się na powrót do biegu.
- Kłopoty, co? Jakbyś potrzebował pomocy, szukaj mnie w Nakrapianym Szczurze, chłopcze – usłyszał Jim za plecami. Machnął ręką na pożegnanie, po czym ruszył za ledwo widocznym w tłumie Kardanem. Jeśli go zgubię, po mnie – pomyślał, przyspieszając.

Nie zgubił.

- Dobra, czaromioty. Teraz migiem. Szukać zaklęć tropiących, jeśli założyli na nas jakieś. Nie zdybają nas po raz kolejny, nie ma mowy. Jak je znajdziecie, albo i nie, to wtedy ustalim, co dalej – burknął krasnolud.
- Te Karden, nieźle kłapiesz trumną, ale daruj sobie. Nie jesteś jeszcze taki błękitnokrwisty jak sądzisz, nie myśl, że sobie znalazłeś skurli do pomiatania. Grzecznie poproś, to pogadamy. Zresztą – dodał Jim, obmacując spuchniętą skroń, z której niedawno przestała płynąć krew – teraz to se mogę chcieć czarować. Nie to miejsce, nie te czary i w cholerę za mało mocy, żeby wyczaić cokolwiek. Zresztą, nic na nas nie musieli zarzucać. Wystarczy, że my się nie zablokujemy przed nimi. – powiedział, otrzepując ubranie. Spojrzał na ubabrane błotem, rdzą, pyłem i tuzinem innych świństw rzeczy, zaklął cicho, po czym zamknął oczy. Kilka prostych gestów wystarczyło, by wszelki brud zniknął – łącznie z tym pokrywającym skórę i włosy Jima. Anderson skrzywił się widząc lśniące od czystości spodnie i koszule. Pstryknął, na powrót pokrywając je lekką warstewką zabrudzenia. Wystarczającą, by nie wzbudzać podejrzeń, ale nie dość, by waliło od niego zdechłym mózgoszczurem.
- Acha – powiedział po chwili Jim – Coś mi się wydaje, że nas skurwysyny i tak znajdą, jak będą chciały. Spotkałem przed chwilą starego znajomego. Pytanie brzmi, czy to jakiś trzaskacz tamtych, co nas pojmali, czy raczej ktoś nowy w grze. Sam nie wiem, co byłoby lepsze…
- Rel Astra byłoby lepsze – zakrakał Jack, lądując Andersenowi na ramieniu.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Ifryt - Zaafanawi ibn Belbiad

Irytacja Zaafanawiego narastała. Chyba powoli zaczynał mieć dość tej przygody. Nawet niewidzialnym nie można było sobie spokojnie połazić. I jeszcze ten pyskaty krasnolud. Dokąd on ich prowadził? Przecież to jakaś kompletna kloaka. Grubas trzymał przy twarzy pachnącą lodami waniliowymi chustkę i zdegustowany obserwował rozpadające się ze starości zaniedbane kamienice.

Rzucił od niechcenia "Wykrycie magii" przy okazji lustrując uważnie dobytek swoich towarzyszy. Zaklęcie dało mu chociaż przez chwilę się poczuć dawnym sobą - szanowanym przez innych czarodziejem, z którym interesy robili szlachcice z najlepszych rodzin w Qadib. Rozmarzył się o spokojnym wieczorku na dachu swego domu, na wygodnym leżaku z napojem chłodzącym w ręce, patrząc na gwiazdy w towarzystwie swego kota. Hm, ten ostatni wciąż był z nim. Ocierał się przymilnie o nogi kupca najwyraźniej również myśląc o obfitej kolacji i odpoczynku.

- To kiedy w końcu doprowadzisz nas do miejsca, gdzie można odpocząć? - poirytowany zapytał krasnoluda.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Hekatonpsychos

Dziedziniec Zbrojowni

Średnia ilość informacji, przypadająca na znak
symbolizujący zajście zdarzenia z pewnego zbioru
Entropia w teorii informacji – definicja

Humor Zaafanawiego a raczej jego brak nie był bezpodstawny. Czarodziej o iście rubensowskiej (kimkolwiek by był ten Rubens) posturze wyczuwał pod skórą mrowienie, które najwyraźniej umykało Jego towarzyszom. ?le się czuł w Dystrykcie Niższym. Coraz gorzej znosił Klatkę w ogóle. No i miał serdecznie dość ucieczek.
Symfonia kiszek rozpisana na jelicie cienkim w marszowym tempie wygrywała irytujące wrażenie u Jima. Jack również zdawał się być głodny – choć trudno było to wyczytać z dzioba ptaszyska.
Tylko Karden jakoś się trzymał, albo przynajmniej nie dawał po sobie znać, jak jest głodny. Świadomość to zresztą podstawa bycia. Bez świadomości głodu można w końcu wytrzymać całą wieczność… albo kilka dni.
Dodatkowo, co wydawało się dziwne, przestronny plac wywoływał również klaustrofobiczne odruchy. Było „ciasno” pomimo, iż w najwęższym miejscu rynek liczył sobie przynajmniej trzydzieści stóp. Wrażenie musiały wywoływać sypiące się w zastraszającym tempie kamienice, których kamienne oblicza chyliły się w stronę placu. Stęknięcia budynków, trzeszczenie napiętych do granic wytrzymałości fundamentów, budowało atmosferę rodem z przyciasnej klatki. Jack wiedział o tym najlepiej z Was wszystkich, dlatego raz po raz głośnym krakaniem dawał wyraz swemu niezadowoleniu. Jedynie onyksooki kot Zaafanawiego pozostawał spokojny. Pewnie dlatego, że po drodze udało mu się upolować wychudłego gołębia (ze starć z dziwnymi w jego mniemaniu czaszkoszczurami zrezygnował).
W ogóle, ogarnęła Was apatia. Obserwując przechodniów Jim odkrył zupełnie przypadkiem, iż cera niemal każdego z nich – licząc oczywiście tych, u których można mówić o jakiejkolwiek cerze – przypominała glinianą pustynię na jakimś zapomnianym świecie. Drobniutkie pęknięcia układały się w wariacje na temat heksagonów, a ich mikroskopijne zdawałoby się nieregularności przywodziły na myśl puszczone w ruch fraktale (skąd to określenie?). W każdej szczelinie każdej z niemożliwych figur jakimi w tej chwili stał się dla Was świat wokół przycupnęła maleńka postać. Właściwie nie postać. Każda z figur rzucała po prostu nieadekwatny sobie cień. Cień-aberrację. Cień-chaos. I ten również drżał. A w nim był jeszcze jeden. I jeszcze jeden. I jeszcze. Tak bez końca. Tonęliście. Dusiliście się i krztusiliście w objęciach wartości urojonych, stojących na baczność w wymiarze Hausdorffa (kimkolwiek ten był), spadaliście diabelskimi schodami po prawej mając onyksowy trójkąt Sierpińskiego, po lewej szarawą kostkę Mengera. Uśmiechały się do was. Machały samopodobnymi kończynami. Ciałami. Fragmentami. Szczątkami. Kalejdoskopowe urojenia zawładnęły Wami totalnie.
Nie było odwrotu.
Nie było od-.
–wrotu też się gdzieś zapodziało.
Nawet zapodziało się zapodziało
Za- zginęło
-podzia- znikło
-ło ło.
- Dobry wieczór.

Dziedziniec Zbrojowni

Nie dajcie się uwieść różnym i obcym naukom,
dobrze bowiem jest wzmacniać serce łaską,
a nie pokarmami, które nie przynoszą korzyści tym,
co się o nie ubiegają
Hbr 3:9

- Ekhm. Dobry wieczór.
Powtórzył nieco zaniepokojony jegomość.
- Jestem tu pierwszy raz i szukam… - zająknął się lekko – Szukam drogi do Trzech Wzgórz. To taka wioska na Aereth. Nie wiecie może, gdzie powinienem się udać?
Istotę charakteryzował się przede wszystkim pokaźnym nosem i niewielkim wzrostem. Bez wątpienia jakiś gnomi pociotek. Patrzył z bojaźnią wokół, a kawałkom jego ruchliwych źrenic już brakowało barwy. W ogóle morfa Zbrojowni bezlitośnie się z nim rozprawiła. Popękane usta przypominały wnętrze podgryzanego przez szkodniki grzyba. Widać również było włókna mięśni przebłyskujące przez naskórek. Szarych, nijakich mięśni. Spojrzeliście po sobie (Ci co mogli rzecz jasna) i dostrzegliście podobne oznaki. Dłuższe przebywanie w tym miejscu groziło co najmniej kalectwem.
Zaafanawi cieszył się ponurą satysfakcją. Nic nie powiedział. Język z trudem odzyskiwał utraconą na pewien czas (jaki?) zdolność mówienia – a nawet w pewnym sensie bycia. Był jednak zadowolony.
Jak tylko przypomni sobie, jak składać słowa zażąda wizyty w karczmie.
Nie wierzył, by ktokolwiek śmiał mu teraz odmówić.
Nie po… tym czymś co Was spotkało.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

ShadEnc - Jim Anderson

Jakim cudem ten parch zachował tyle sił? – pomyślał Jim, powoli odzyskując zdolność logicznego myślenia. Niszcząca morfa Zbrojowni wciąż wisiała nad nim, przytłaczając, rozbijając i odbudowując, w zdeformowanej, niedoskonałej Formie tysiące razy w ciągu sekundy, jednak z cyklu na cykl ból, jaki wywoływała wydawał się nieco mniejszy. Wszyscy to jakoś wytrzymują, to i ja wytrzymam. Zresztą nie, przecież nie będę bił się ze sztormem– kontynuował wewnętrzny monolog, przypatrując się gnomowi – Trzeba dać się ponieść falom, płynąć na skrzydłach wiatru i dać się zanieść tam, gdzie prowadzą, czymkolwiek by nie to nie było – dodał, uśmiechając się w kierunku przybysza.

- Witaj, panie. Pozwól, że się przedstawię – zwą mnie Jim, Jim Anderson. Niestety, nie stać nas na dalszą wymianę uprzejmości. Zapada ciemń, a jak zapewne wiesz, bo widzę, że spędziłeś tu nieco czasu – zablefował, uważnie przypatrując się reakcji gnoma – to nie pora na rozmowy. Robi się niebezpiecznie. Może przeniesiemy się do jakiejś karczmy? Zaoferuj kufel żywicy, półmisek jadła a porozmawiamy na temat Trzech Wzgórz. Kto wie, czy portal nie kryje się tuż za rogiem? – dodał cicho, udając wycieńczenie. Wiedział, że blef ma minimalne szanse przejść, liczył jednak po cichu na to, iż nieznajomy wie o Klatce jeszcze mniej i będzie udawał tubylca, nie chcąc zdradzić się niewiedzą i przyznać do bezbronności. Jeśli nie był tym, na kogo wyglądał… cóż, w tym wypadku pewnie i tak dostanie to, czego chce, jednak w ten sposób może choć uda się zaspokoić głód i odpocząć przez kilka godzin.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Gantolandon - Karden

Krasnolud skrzywił się na uwagę Jima. Wyglądało na to, że ten tutaj chyba nie do końca zrozumiał sytuację.

- Rusz łbem, cierpku - warknął Karden - Sądzisz, że robię za wodziciela dla przyjemności? Ciągnięcie po Klatce dwójki kretów krwawi kurewsko, zapewniam cię. Wodzenie ich, gdy trzaskacze Łaskobójców są na moim tropie, krwawi jeszcze bardziej. Wpakowaliśmy się w to wspólnie. Nieważne, z czyjej winy, nie zamierzam tego roztrząsać ani iść na czerwonego. Ale to oznacza, że musimy działać razem. I wierz mi, najchętniej teraz zeżarłbym coś i zaszył się w norze, nie wychodząc co najmniej z tydzień.

Jim zapewne szykował się do riposty, ale w tym momencie morfa Zbrojowni uderzyła w nich z pełną mocą. Przynajmniej zaś w obu magów. Sam Karden był Ponurakiem - powszechnie wiadomo było, że nie ma sensu próbować zakłócać im myśli. Szaleńców nie można już było zbzikować, jak wierzyło wielu - a ta wiara wystarczała. W związku z tym krasnolud odczuł zakłócenie myśli jako lekki szumek w głowie - mniej więcej taki, jak po solidnym piwie. Dlatego też miał lepszy widok na zmiany, jakie zaszły w jego towarzyszach - i najprawdopodobniej w nim również. Wyglądało to, jakby jednocześnie dopadły ich wszystkie choroby wieloświata, jakie istniały.

Przez moment był autentycznie przerażony. Jednak tuż po chwili wpadł mu do głowy właściwy sposób działania. To, że morfa danego miejsca może oddziaływać na przechodzących nawet obok, było powszechnie znanym faktem. Ale frakcje uczyły też sposobów bronienia się przed tym. To w zasadzie jedna z pierwszych lekcji, jakie dawano zapisanym. Ostatecznie żadna z organizacji nie chciała tracić swojego członka tylko dlatego, że przeszedł obok budowli konkurencji. Nie było zatem dziwne, że Klika również doradzała, jak ustrzec się dziwnych efektów. Na swój sposób.

Przypomniał sobie słowa Tessaliego.

- Dlaczego sprzeciwiamy się innym frakcjom? - pytał elf, przemawiając do zebranej i słuchającej go grupki - Nie dlatego, że gadają najrozmaitsze flamy. Ostatecznie skoro jakiś skórogłowy chce wierzyć w to, że można osiągnąć uniwersalną harmonię, czy poznać wszystkie prawa wieloświata, to co z tego? Niektórzy zresztą mówią nawet całkiem słuszne rzeczy. Tacy Athar wykonują dobrą robotę, bo uczą ludzi, że powinni szukać sensu wewnątrz, zamiast polegać na bogach. Ale jaki jest główny problem? Czemu to, co gadają, nie różni się od katarynki Twardogłowych? Bo usiłuja nam wmawiać, że to wszystko coś znaczy. Że jak pozbędziemy się Mocy, to zapanuje powszechny dobrobyt i wszyscy będą się cieszyć. My wiemy, że bredzenie zostawia się skórogłowym. Nie ma żadnego celu, żadnego sensu. Ani w powszechnej harmonii, ani w tępieniu Mocy, ani w poznawaniu wieloświata, ani w czymkolwiek innym. Jedyny sens, o ile istnieje, musi zostać znaleziony tutaj - wskazał palcem na swoje czoło.
Zatem, co zrobić, gdy przechodząc nagle obok Kostnicy poczujecie, że znalezienie się w księdze umarłych, to najlepsze, co może was spotkać? Gdy zaczniecie sądzić, że Czarni mogą mieć rację z tą entropią? Zapomnijcie o wszelkich flamach i po prostu zadajcie sobie jedno ważne pytanie. To, które was tutaj doprowadziło...

Karden zadał sobie pytanie:

CO Z TEGO?

Dziwna słabość, która ogarniała go wcześniej, ustąpiła. Jim i Zaafanawi też wyglądali już stosunkowo normalnie. Ale sądząc po ich wyrazie twarzy, nadal widzieli to, co on wcześniej. No cóż. Przynajmniej on czuł się spokojniej. Na szczęście twarz jakiegoś kreta wyrwała ich z niezdrowego zamyślenia.

Z niesmakiem obserwował Jima. Co on teraz? Wykorzystywanie pierwszaka było podłe. Zupełnie jakby nie mieli monet. Zresztą - on sam niech żre za cudze. Ale wyzysk kogoś, kto miał mniej od niego, nie licował się po prostu z jego godnością.

- Zapłacę za swoje - wysyczał. Nie śmierdział dzwonkami, ale bez przesady. Może i upadł nisko, ale nie aż tak. Poparł swoje słowa solidnym charknięciem i splunięciem na bruk - Ale może byśmy tak zaczęli radzić, co robić z kłopotami? Hę?
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Ifryt - Zaafanawi ibn Belbiad

Choć nie był zbyt dobrym wojownikiem, walczył. Ze wszystkich sił, wykazując upór i zaciętość, jakie mogłyby charakteryzować fanatycznego świątynnego asasyna broniącego swej świętej wiary. Tymczasem przeciwnikiem Zaafanawiego był powracający głód. To chyba widok tych wszystkich męczących się zbrojnych okładających się żelastwem tak pobudził jego apetyt, bo przecież nie tak dawno spałaszował wyborną sztukę ptactwa. Nagle potężnie kichnął. "Mam nadzieję, że nie złapałem żadnej grypy, tego by tylko jeszcze brakowało", pomyślał otyły czarodziej. "Nie, na pewno nie. Skąd by mi się to miało przyplątać? Te wszystkie ohydne wyziewy z pewnością wytruły wszelkie choróbska jakie tylko mogły się gdzieś tu pojawić..."

Czekając aż Karden lub nowo poznany gnom wskażą drogę do jakiegoś spokojniejszego miejsca, Zaafanawi wyciągnął z zanadrza kolejną chustkę. Tym razem przemieniła się w mosiężny talerz pełen suszonych fig z cynamonem. Kupiec uprzejmie poczęstował towarzyszy, po czym sam wrzucił do paszczy garść słodkości. Także kawałek podsunął swemu ulubieńcowi. Był pewien, że ta miła przekąska przełamie złowrogi wpływ tego miejsca.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Hekatonpsychos

Dziedziniec Zbrojowni

Chwała wszystkiemu, co twardym czyni.
Fryderyk Nietzsche

- Witaj, panie. Pozwól, że się przedstawię – zwą mnie Jim, Jim Anderson. Niestety, nie stać nas na dalszą wymianę uprzejmości. Zapada ciemń, a jak zapewne wiesz, bo widzę, że spędziłeś tu nieco – przez moment uważnie lustrował rozmówcę. Potem podjął wątek - to nie pora na rozmowy. Robi się niebezpiecznie. Może przeniesiemy się do jakiejś karczmy? Zaoferuj kufel żywicy, półmisek jadła a porozmawiamy na temat Trzech Wzgórz. Kto wie, czy portal nie kryje się tuż za rogiem?
Zapłacę za swoje – splunął soczyście Karden - Ale może byśmy tak zaczęli radzić, co robić z kłopotami? Hę?
Reakcja gnoma była niespodziewana. Niski jegomość odwrócił się z wyraźnym obrzydzeniem od krasnoluda, padł na kolana i ocierając łzy wdzięczności wtulił się w dłonie Jima. Jack ohydnie zarechotał. A Anderson odskoczył jak oparzony.
- A idźże stąd! Ja nie papież!
Twarz gnoma spochmurniała. Widocznie w jakiś sposób poruszyło go dziwne słowo rozpoczynające się na literę „p”, którego znaczenie umknęło również Jimowi. Tak czy owak, stojący już wielkonosy karzeł, potakiwał z zapałem.
- Tak, tak panie… ciemń się zbliża. Musimy gdzieś iść. Ja co prawda żywicy nie… pijam. Ale z przyjemnością wychylę kieliszek lub dwa wina.
- A może figi?
Zaafanawi podsunął gnomowi pod nos pełen talerz. Karden rozejrzał się niepewnie wokół. Już po raz drugi widział, jak grubasek je, nadal jednak nie wiedział, kto mu to przynosi. A taca była sporo warta – mosiężna. Oblizał się lekko, ale podziękował ibn Belbiadowi.
Gnom natomiast nie kazał się dwa razy prosić. Zgarnął pełną garść z naczynia, potem poprawił drugą, a gdy sięgał po raz trzeci, przerażony kupiec cofnął naczynie i udając, że nie zauważył łapczywego gestu nowego towarzysza, sam wyczyścił tacę.
Przełykając ostatnią figę Jim zaczął.
-To jak… mości Kardenie. Znasz jakiś hotel… znaczy zajazd nieopodal?
- Gdzieś niedaleko jest Zielony Młyn. Co prawda, żrą tam przede wszystkim kłapouchy, ale nas też powinni wpuścić. Z tego, co pamiętam, to tam.
I już dreptał we wskazanym kierunku.

Ulice Dystryktu Niższego

Człowiek robi się podobny do własnego losu.
Zofia Nałkowska

Tym razem podróż mijała bez niepotrzebnych zakłóceń. Rozsypujące się rudery niknęły w smogu tak, iż widzieliście wyraźnie na dziesięć stóp przed siebie. Większość kramów w tej chwili zamykano. Część zamkniętych do tej pory zajazdów i szulerni – wręcz przeciwnie. Z każdej strony dobiegały Was nawoływania kupców i kramarzy usiłujących wcisnąć ostatnim klientom towar nędznej już jakości. Na ulicach zabrakło już dzieci. Rozkrzyczana hałastra pewnie pomknęła już do domów. Niektórzy opiekunowie zachowali widać szczątki zapobiegliwości. Naraz, po Waszej lewej stronie wykwitł najprawdziwszy bazar. Spory, z porozstawianymi na placu kolorowymi namiotami. Twarz Zaafanawiego rozchmurzyła się w jednej chwili. Zupełnie jak w domu, pomyślał. I otarł łzę nabiegającą do oka. Strasznie zatęsknił do domu. Do tłocznych miast. Słońca. A nade wszystko wrażenia, jakie wywoływał swoją osobą w mieście. Tu, wśród niebian i demonów chadzających ulicami, niczym ludzie, czy elfy w każdym innym miejscu, czuł się przytłoczony. Zresztą, chyba w największym stopniu z całej trójki. Jim i Jack (których liczył jako jedną osobę) zdawali się błyskawicznie dostosowywać. Karden był stąd. A jego kot… w sumie jego kota nie było w najbliższej okolicy. Zapewne wróci niebawem.
Jedynym pocieszeniem był fakt, że drepczący za Jimem gnom był jeszcze bardziej zagubiony niż Zaafanawi. Ale z drugiej strony, jakie to pocieszenie.
Tymczasem plac kupiecki zniknął już za Waszymi plecami, a Wy sami znaleźliście się na rogu większego skrzyżowania.
- Jesteśmy.
Burknął krasnolud zadzierając głowę. Rzeczywiście – byliście.
Zielonożółte ściany i ogromne łopaty mielące zgęstniałe od dymu powietrze wyróżniały się na tle innych budynków. Karczma –młyn nie miała żadnych widocznych ostrzy i była całkowicie wykonana z drewna, co samo w sobie jest rzadkością w Klatce. Poza tym, mimo smogu i brudu wokół nie znać było na niej ani śladu brudu. Z wnętrza natomiast wydobywał się subtelny zapach lasu, igliwia i świeżej wody. Nic dziwnego więc, że wszyscy poza Kardenem westchnęliście. Karden zresztą powtórzył to po was chwilę później wznosząc oczy do nieba w daremnym geście i otwierając drzwi.

Zielony Młyn

Najpierw z ciała wdzięcznego wszelaki brud usunęła
Boską ambrozją, a potem je wraz namaściła obficie
Miękką, pachnącą oliwą, co wiecznym służyła niebianom
Homer, Odyseja

Przekroczenie progu odmieniło wszystkich. Bladość cery zniknęła zastąpiona przez delikatny rumieniec. Lwia część brudu spadła z Waszych szat jeszcze po drugiej stronie drzwi. A bukiet zapachów, ledwie wychwytywany na zewnątrz, teraz fundował Waszym nozdrzom najbardziej wyrachowane tortury. Co warte podkreślenia – przyjemne tortury.
Wnętrze budynku przypominało karczmę. Niewielka sień i ogromna – nieproporcjonalnie, jeśli wziąć uwagę wymiary budynku z zewnątrz – sala główna. Na ścianach i podłodze rozłożono odpowiednio gobeliny (Zaafanawi omal nie podskoczył) i dywany (tu aż przytupnął). Większość patronów była elfickiego pochodzenia. Mimo to jednak, niewielu zwróciło na Was baczniejszą uwagę. Sklepienie pomieszczenia przypominało połączenie klasycznych kasetonów z poszyciem leśnym. Z jednej strony wycięte w drewnie kwadraty, z których jednak zamiast ozdobnego wnętrza, wystawały rzeźbione z niesamowitą wręcz pieczołowitością liście i gałązki. Pomiędzy stołami śmigały zupełnie nagie driady roznosząc pokarm dla gości. Ci także zwracali uwagę. Powłóczyste szaty magów, lekkie, opalizujące na zielono, kolczugi, smukłe klingi przybrane w subtelnie zdobione pochwy świadczyły o nie lada pozycji i prestiżu tych konkretnych istot. Zdawało się, że cała elficka śmietanka Wieloświata zebrała się w jednym miejscu. Poza elfami w głównej Sali znajdowali się również dwaj krasnoludowi (toczący w tej chwili zacięty pojedynek na picie z młodzieńczym elfem), oraz kilku ludzi – najprawdopodobniej kupców.
Morfa gmachu działała kojąco ale też lekko pobudzała rozjuszony w Waszym przypadku apetyt. Melodia dobiegająca z wnętrzności rozbudziła Was zanim smukła mieszkanka leśnych ostępów zadała swoje pytanie.
- Gracja Pani. Witamy w Zielonym Młynie. Czym mogę służyć?
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Ifryt - Zaafanawi ibn Belbiad

Taaak! Dla takich właśnie przygód czarodziej wyruszał na swoje wyprawy. Uśmiech jaki pojawił się na jego twarzy przemienił ją w gorejące słońce radości. Zamachał rękami jakby chciał wzlecieć pod kunsztownie rzeźbioną powałę sali. A zaraz potem padł do nóg nagiej kelnerki i zaczął obcałowywać jej stopy.
- Bogini! Moje modlitwy zostały wysłuchane!

Na szczęście zanim wzbudził totalne zainteresowanie tutejszych gości doszedł do siebie na tyle, że ściśniętym ze wzruszenia głosem wyszeptał:
- Prowadź mnie, najpiękniejsza, do stołu obfitości, gdzie wraz z moimi strudzonymi towarzyszami będziemy mogli spróbować drobnej cząstki wspaniałości, jakie niewątpliwie kryje tutejsza kuchnia.

Fragment o "drobnej cząstce" był niestety jak najbardziej świadomy, gdyż środki pięniężne Zaafanawiego zostały w swojej przeważającej części zaangażowane w tę niebezpieczną wyprawę, jego towarzysze również raczej nie wyglądali na bogaczy, a ceny w takim szacownym przybytku stanowiły groźną niewiadomą. Na szczęście pozostawał jeszcze gnom. Może chociaż jemu udało się zachować odpowiednie fundusze i okaże się skłonny partycypować w kosztach skromnej uczty. Apetyt niewątpliwie miał odpowiedni. Pytanie jedynie czy również sakiewkę?
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Gantolandon - Karden

Po wejściu do karczmy już nawet nie wzdychał. Po prostu rozejrzał się uważnie. Mniej więcej takie spojrzenie mógłby rzucić członek Harmonium po wejściu do pomieszczenia, w którym odbywa się orgia. Wpierw blichtr i tandeta - nienawidził drewna, które szybko gniło, było miękkie, łamliwe i zdradliwe. Co za bezguście. No i jeszcze te gołe driady - czy to wypada, by dojrzała kobieta, choćby i ładna, biegała po pomieszczeniu bez kiecki - jak, nie przymierzając, kurwiszcze jakieś? Dziwiło go, że widział tu krasnoludów. Ich dziadowie i pradziadowie muszą się w grobach przewracać.

To zaś przypomniało mu, że swoim przodkom dał większe powody do wstydu. Zatem nie miał co się martwić przebywaniem tutaj. Poza tym żarcie pewnie będą tu mieli całkiem dobre. Nie powstrzymal jednak pogardliwego wydęcia warg, gdy spostrzegł reakcję Zaafanawiego. Odsunął się kilka kroków dalej, żeby nikt przypadkiem nie skojarzył go z tym szczeniakiem. Na nieszczęście, czaromiot już wyraził się o nim i reszcie jako o swoich towarzyszach.

- Zachowuj się, psiamać, bo cię do Domu Bramnego wezmą - wycedził Karden przez zęby, usadawiając się przy jednym ze stołów. Spojrzał na driadę - Przynieś, pani, co tam macie najtańszego. Nie jedlim dawno. No - zamilkł na chwilę niepewnie. Nie chcąc zostać uznanym za prostaka, dodał - Poproszę, znaczy się. A ty - zerknął na Zaafanawiego - Gdzie właściwie ciągasz tego, co ci żarcie przynosi? Dawaj go tu, zaoszczędzim trochę. I ustalmy w końcu, co robimy. Bo trza by tą Śniedź zapewne jednak odwiedzić. Więc?
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

ShadEnc - Jim Anderson

Ogrom piękna zapachów, widoków i dźwięków, jakie z niesamowitą siłą atakowały receptory Jima sprawiły, że w kącikach jego oczu pojawiły się łzy, on sam zaś westchnął głośno. Miejsce to wydawało się być rajem, jednak dla człowieka pozbawionego jakiegokolwiek majątku stawało się piekłem. Nikt nie lubi lizać lodów przez szybę. Albo wąchać sztucznych kwiatów.

Mimo świadomości braku pieniędzy Jim nie pozwalał, by ogarnęła go rozpacz i smutek. Nowopoznany gnom wydawał się być osobą zamożną – zagubioną lub udającą zagubienie, lecz z pewnością na tyle bogatą, by postawić posiłek ich grupce. Człapał za pozostałymi, obserwując gości karczmy, podziwiając piękno sylwetek driad, rozmyślając o przeszłości, w której mógł sobie pozwolić na tak wystawne życie. Powoli oswajał się z myślą, że Klatka może być początkiem drogi w przeszłość – leniwą, wystawną, pełną przyjemności z zerem obowiązków.

Szefie, posrało się ci trochę we łbie. Na razie nie stać nas na jałmużnę dla żebraka – burknął w myślach Jack, przywracając Jima wieloświatu.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Hekatonpsychos

Zielony Młyn

Purpurą i klejnotami kupuje się serce dziewczyny.
Plaut

Paluszki u stóp wdzięcznej kelnerki zwinęły się podczas zaskakującej pieszczoty jaką zafundował im Zaafanawi, trudno jednak było określić, czy więcej było w tym geście autentycznego wstydu, czy kokieterii. Mag wciąż na kolanach kontemplował oliwkowe blaszki paznokci, a potem gdy kelnerka ruszyła wskazać Wam stolik, wąziutkie pięty, smukłe łydki, gładkie uda, delikatnie zakrąglone biodra i sprężyste pośladki. Wzdychając cichutko wstał nabrał głęboko tchu i z szerokim uśmiechem ruszył za kobietą,, posyłając przeciągłe spojrzenie nieokrzesanemu w jego mniemaniu krasnoludowi.
Ów parsknął tylko i podreptał za resztą.

Stolik był skromny w porównaniu do innych, ale przytulny. Wasze uszy wyraźnie wychwytywały typowe dla ostępów leśnych dźwięki wydobywające się z wnętrza rzeźbionych liści. Gdzieś zastukał dzięcioł. Gdzie indziej odezwał się świerszcz. Wszyscy byli oczarowani. Tylko Karden utyskiwał w samotności i rozglądał się nerwowo wokół.
Driada uprzejmie odczekała aż oswoicie się z nowym otoczeniem. Morfa uprzejmości, nienachalnej służalczości i podporządkowania rozlała się po Waszych duszach. Driada czekała na zamówienie. A gnom przetrząsał sakwy w poszukiwaniu dzwonków.
- Gdzie one są, gdzie one są...
- Co??? - warknął Karden - nie masz mleczka, jebaku leśny?!
- Jakiego mleczka?
Zamrugał gnom.
- No, mleczka! Forsy, mamony, kaski, brzdęków, dzwonków!
Karzeł był purpurowy na twarzy, co przekomicznie komponowało się z wystrojem lokalu. Po uśmiechniętej driadzie nie widać było zdenerwowania, lecz morfa wokół niej zafalowała niespokojnie. Zaafanawi łagodnie przemówił do gnoma, który... z wyrazem autentycznego tryumfu wyszarpnął i położył na stole najprawdziwszy rubin.
Czerwień na twarzy krasnoluda odpłynęła, zupełnie jakby szkarłatny kamień wyssał ją spod skóry. Lekki uśmiech wykwitł na jego twarzy. Piękne szlify. Idealne fasetki. Brak skaz. Zawyrokował fachowym okiem krasnoludzkiego rycerza pocztowego. Co najmniej osiem karatów dodał w myślach po chwili. Mnóstwo dzwonków. Wyszczerzył się ohydnie.
- Panie... jak cię zwą?
- Nimish. Nimish Ashenbone.
Teraz dopiero uświadomiliście sobie, że gnom wcześniej Wam się nie przedstawił. Karden podejrzewał, że imie nie było prawdziwe, w końcu znajomość imion to wiedza. A wiedza jak wiadomo nierozerwalnie łączyła się ze swoją siostrą w brzmieniu - władzą. Całyt czas zresztą, coś mu nie grało z gnomem. Coś w jego zachowaniu, wyglądzie, morfie podpowiadało mu, iż powinni się znaleźć jak najdalej i to jak najszybciej.
Tymczasem Nimish złożył już zamówienie.
Niemal natychmiast na stole pojawił się dzbanek spienionego piwa. Obok karafka rubinowego wina. Dalej talerz pełen serów. Tuż obok malutki koszyk po brzegi wypełniony owocami. A z drugiej strony świeży, pachnący mąką chleb. Z trudem powstrzymaliście prącą ślinę. Wszystko prezentowało się przepysznie i kusiło z siłą niemniejszą od kołyszących się bioder karczemnych dziewek, które, bogowie raczą wiedzieć, czemu, niemal wszystkie skupiły się nagle wokół Was.
Rozkosz towarzysząca piwu wlewanemu do gardła stopiła większość wątpliwości karła. Otarł rękawem usta, beknął na całe gardło (czym wzbudził salwę śmiechu ze strony driad) i już był gotowy do rozmowy.
- Nigdy nie zapomnę okazanego mi serca, Panowie - powiedział rwąc kawałek bułki gnom - Jak rozumiem jesteśmy w mitycznym Mieście Bram, nieprawdaż?
- Nie do końca mitycznym, jak się okazuje - odpowiedział z uśmiechem Zaafanawi wybierajac co smakowitsze kąski.
- Dzięki za żarełko, stary.
Dodał Jim nakładając sobie słusznych rozmiarów kawał kaczki.
- Cała przyjemność po mojej stronie - skinął Nimish - Teraz, gdy jestem już bezpieczny, mogę wrócić do swoich badań.
Ostatnie zdanie wypowiedział niemal szeptem. Wy jednak spojrzeliście po sobie znacząco i nachyliliście się ku gnomowi.
- Jakich badań? - zapytał Karden czkając donośnie.
- Przez wiele lat pracowałem jako kustosz w bibliotece w Simil. To było zanim przeniosłem się do Trzech Wzgórz, a raczej starałem się dotrzeć. Podobno mieszkańcy wioski znaleźli tam niezwykły przedmiot. Chociaż, nie, źle powiedziałem. Nie znaleźli, odkryli na rynku wioski. Nie wiedziałem, co to było dokładnie, ale gnany ciekawością ruszyłem w drogę. Gdy dotarłem na miejsce, nikogo nie było. Wioska stała opustoszała. Tylko kamień, dziwaczny, czarny, prawdopodobnie pochodzenia wulkanicznego, ale pewien być nie mogę...
Słysząc początek zbliżającej się tyrady geologicznej Jim ziewnął dyskretnie. Zaafanawi zamrugał oczami z udawanym zainteresowaniem. Karden dyskretnie splunął.
- ...no więc kamień stał pośrodku rynku i tyle. Podszedłem. Wyciągnąłem rękę, dotknąłem. I już stałem naprzeciwko dziwacznego jegomościa z młotkiem w jednej ręce. Istota nie należała do żadnego ze znanych mi gatunków. Mieżył sobie ponad dwa metry wzrostu, ale to głównie dzięki temu, iż unosił się lekko nad ziemią. Odziany był...
- Pani na poczekaniu.
Wzruszył ramionami krasnolud.
- Hę?
Skrzywił się Jim.
- Jaka pani?
- Dabus. Techniczni Klatki. Latają to tu to tam walą młotkami i strzelają rebusami. Bo one kłapią rebusami. Bziki jakich mało.
- Rebusy!
Wykrzyknął zachwycony gnom.
- A więc to były rebusy. A ja już myślałem, że klątwy. Uciekłem. Straciłem orientację. Wpadłem w tłum. Poturbowali mnie nawet z lekka. A potem, potem spotkałem Was. Na Garla! Jakże się cieszę!
- Garla Glittergolda? - upewnił się Jim.
- Tak, patrona postępu.
- Czy nie jesteś przypadkiem z... Oerth?
- Nie, nie znam tej nazwy.
- Aha. No nic w takim razie.
Karden zmrużył oczy.
- Te, a czemu chcesz wracać do Trzech Wzgórz? I skąd wiesz o Klatce, przecież czuć od Ciebie kretem na staję.
- Nie wiem, o czym mówisz, mości krasnoludzie, ale... Ja byłem kustoszem. W bibliotece, a tam książki, takie karty papieru oprawione skórą...
- Co ty, za skurla mnie masz, czy co? Za dzwona rurowego niewyważonego? Ja wiem, co to księga pewnie lepiej niż Ty, nosorożcu niedochędożony. Wypraszam sobie!
- Przepraszam najmocniej, nie chciałem cię urazić.
- Taaa... Wy wszyscy tak gadacie, skórogłowe trepy.
- Oj, dajcie se siana.
Jim machnął ręką i rzucił ser krukowi, który toczył właśnie zażartą dyskusję z lisem, najwidoczniej pupilkiem jednego z tutejszych patronów. Po chwili kruk zakrakał straszliwie, ser upadł, a lis czmychnął do pana.
- Skoroś taki głupi, więcej nie dostaniesz na pewno. - wzruszył ramionami Jim i wrócił do pałaszowania.
Zaafanawi, Nimish i Karden nie pozostali dłużni. Rozpoczęła się biesiada.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

ShadEnc - Jim Anderson

Życie jest piękne – powiedział Jim, śmiejąc się z klnącego pod dziobem kruka, obserwującego znikające kolejno z półmisków i talerzy smakołyki. Wepchnął sobie do ust spory kawałek chleba, po czym dodał – mmmchle, mmme mommminnnmmy mooonoman mu…
Gdy uwaga wszystkich skupiła się na nim z twarzami zastygłymi w geście zdziwienia i niezrozumienia, Jim zrozumiał swój błąd, przełknął kęs i powtórzył, zupełnie wyraźnie – Myślę, że powinniśmy tu nocować. To bardzo miłe miejsce.

- Panie Nimishu. Rzekłeś, że twym patronem jest Garl, jednak nie pochodzisz z Oerth. Może opowiesz nieco o swojej ojczyźnie? Rzekłbym, iż jest to konieczne, byśmy mogli pomóc ci w jakikolwiek sposób. Skoro jesteś uczonym, z pewnością wiesz, że niełatwo jest odnaleźć drogę powrotną z takiego miejsca, jak Klatka – powiedział spokojnym głosem Jim, starając się nadać słowom nieco dystyngowane brzmienie. Było to o tyle trudne, że wypowiadał je w przerwie między kęsami, przepijając posiłek piwem. Siorbnięcie, dwa mlaśnięcia i ciche beknięcie, jakie wyrwały się mu podczas jedzenia zniszczyły i pogrzebały żywcem wszelką szansę na utrzymanie formy rozmowy w zgodzie z etykietą. Andersonowi zawsze milsze sercu były spontaniczne biesiady.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Gantolandon - Karden

Dobrze, że żarcie było chociaż dobre. Wygłodniały krasnolud wręcz rzucił się na jedzenie i na piwo. W szczególności na to drugie. Solidny posiłek w stylu pierwszaków. Pycha. Mimo to nie mógł się pozbyć podejrzeń związanych z gnomem. Jak to możliwe, żeby kustosz w jednej z bibliotek w Klatce mógł zachowywać się jak kret? Ciekawostka. I skąd u niego te rubiny? O ile Karden wiedział, za pilnowanie ksiąg nie płacono klejnotami.

Na wszelki wypadek postanowił go dobrze obserwować. Bardzo uważnie. Na moment odwrócił wzrok i ujrzał kruka, który właśnie w głupi sposób stracił swój kawał sera. Skurl. Może i te zwierzaki - chowańce były dość mądre, ale z całą pewnością nie za bardzo. Ciekawiło go, jakich środków perswazji mógł użyć lis. Namawiał go do śpiewania, czy jak?

- Nie, żebym przerywał wasze przemiłe trzęsienie trumną - przerwał, pociągnął łyk piwa i beknął znowu - Ale mamy dość poważny problem. Mówię o tej dźganej skrzyneczce. Czerwona Śmierć nie zapomina. Szczególnie ostatnio - przypomniał sobie ostatnią zmianę i zasępił się. Ponoć całkiem niedawno zwierzchnik zginął i jego miejsce objęło jakieś zbzikowane młode dziewczę. Niemniej jednym z jej nowych pomysłów był nowy system kar. W zasadzie niemal za dowolne przestępstwo można było spędzić dziesięć lat w Więzieniu, przez dziesięć lat kuć kamienie w Niższych Sferach, albo dostać linę. Krasnolud nie wątpił, że bez problemu mogą go zdybać za cokolwiek. A w takim wypadku księgę umarłych ma już zapewnioną. Oczywiście mógł poszukać ochrony, ale w takim wypadku musiał mieć co zaoferować. Co nieuchronnie prowadziło do Śniedzi i tej przeklętej skrzynki.

- Pojęli? - odezwał się po chwili - Chcę wiedzieć, czy bylibyście gotowi udać się tam po to cholerstwo, czy nie?
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Ifryt - Zaafanawi ibn Belbiad

Uczta Baltazara. Właściwie Zaafanawi nie wiedział, jak miał na imię główny kucharz Zielonego Młyna, ale potrawy przez niego przygotowane smakowały iście po królewsku. Towarzystwo elfich szlachciców i czarodziejów również mu jak najbardziej pasowało. Tylko gdzieś z tyłu głowy uwierało go pewne uporczywe uczucie, że już ich policzono, zważono i wkrótce rozdzielą. W jakiś sposób narazili się potężnym siłom, które tylko czekają na odpowiedni moment, żeby zakończyć ich szczęśliwy (bardziej lub mniej) żywot.

Ale póki co starał się w pełni uczestniczyć w bierzącej sytuacji. "Chwilo trwaj, jesteś taka piękna," pomyślał czarodziej. W tym momencie stojące niedaleko kelnerki gwałtownie się rozbiegły zaniepokojone zamieszaniem przy wejściu do gospody. Jakiś obrzydliwy bies wparował do środka uszkadzając drzwi i podniesionym głosem zaczął się domagać dopuszczenia do jakiegoś nieszczęśnika, z którym podobno miał jakąś umowę. Magiczni ochroniarze stanowczo zaoponowali przeciwko agresji w tej oazie spokoju i wytchnienia.

Zaafanawi z ciekawością śledził rozwój wypadków popijając z kryształowego kielicha czerwone wino. Jednak akurat ten moment wybrał Karden, aby w typowy dla siebie obcesowy sposób poruszyć kwestię zadania, jakie powierzono im w Więzieniu. Choć w sumie może to i dobrze - przynajmniej driady były w tej chwili zajęte czym innym, więc nie będą musieli obciążać ich brązowych uszek ponurymi sprawami.
- Tak, uważam, że to może być ciekawa przygoda - odpowiedział krasnoludowi czarodziej. - Może odrobinę niebezpieczna, ale jak mi się wydaje, mamy w ten sposób szansę odwiedzić mało popularną dzielnicę i znaleźć w niej coś, czego nie widziała większość szlachetnych mieszkańców tego magicznego miasta - spojrzał z uwagą na Jima chcąc poznać, jak on zapatruje się na wizję eksploracji zakazanych zakątków Miasta Drzwi. A Nimish niestety i tak został już wciągnięty w ich sprawy - z pewnością wielu chętnych opowie Łaskobójcom o jego dobrej komitywie ze skazańcami. Z drugiej strony warto było wykorzystać kredyt, jaki na poczet rubinu otworzono im w Zielonym Młynie. Eleganckie pokoje, nocne towarzystwo driad i pożywne śniadanie na koniec, z pewnością nie wyczerpałyby jeszcze wartości klejnotu, którą sprawnym kupieckim okiem wymierzył Zaafanawi.
Obrazek
ODPOWIEDZ
  • Informacje
  • Kto jest online

    Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości