Reguła Trzech - Sesja Archiwalna

Podręcznikowo - literacki świat Planescape: książki, akcesoria, świat zewnętrzny, konstrukcja sfer.

Moderatorzy: Moderator, Global Moderator

Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Ifryt - Zaafanawi ibn Belbiad

Nieprzyjemny zapach drażnił wrażliwy nos czarodzieja. A do tego jeszcze ten okropny kocur zaczął się wiercić pod ramieniem, które go trzymało. Jeżył się, prychał, wyraźnie nie był zadowolony ze swojej sytuacji. Wycierając głośno nos w czerwoną jedwabną chustkę pachnącą winem o bogatym aromacie Zaafanawi powoli dochodził do wniosku, że kot w sumie ma sporo racji. Żebracy, bandyci, grabarze. Nie było to towarzystwo w jakim zazwyczaj obracał się kupiec. Coraz częściej wracał myślami do gwarnego Gmachu Mówców. Choć to właśnie tam padł ofiarą mocy potężnego rakszasy, to jednak tamto otoczenie było mu dużo przyjemniejsze i wolałby tam ryzykować niż tutaj - bo przecież ten tzw. Ul też nie był wcale bezpieczny. A poza tym instynktownie wyczuwał, że raczej tam będzie miał okazję do zrobienia jakiegoś ciekawego interesu. Czym tutaj można było handlować? Chyba tylko szaleństwem i bólem.

Jednak gdy dotarli do miejsca, w którym tych dwóch towarów było pod dostatkiem, Zaafanawi widocznie się rozpogodził. Podszedł bliżej do nieszczęśników stojących w kolejce, ze współczuciem przypatrywał się ich dolegliwościom i szczerze żałował, że nie ma przy sobie dużej sakiewki wypełnionej monetami, z której w dzień świąteczny obdzielał jałmużną potrzebujących tłoczących się tłumnie u bram meczetu. Niestety wysokie koszty tej niezwykłej wyprawy pozbawiły go nawet takich pobożnych przyjemności.

Drugą przyczyną zadowolenia czarodzieja była bliska perspektywa wykonania obiecanej satyrowi przysługi. Odwiedzą jego mieszkanie, sprawdzą czy wszystko jest na swoim miejscu i czy nikt nie połasił się na jego własność pod nieobecność gospodarza, a na koniec Zaafanawi rzuci zaklęcia ochronne i będą mogli ruszać w swoją stronę. Może jeszcze w międzyczasie, korzystając z przytulnego lokalu będą mogli coś przekąsić. Burczenie dobiegające spod zielonej jedwabnej szarfy opiętej na wydatnym brzuchu dobitnie świadczyło, że pora obiadu, a nawet podwieczorka już dawno minęły.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Hekatonpsychos

Trzewia Cegłostwora

Filozofia jest drogą do innych nauk, lecz ten,
kto chciałby się na niej zatrzymać, wpadnie w ciemność
św. Bonawentura

Kruszejąca kamienica przywitała Was pieszczotliwym niemal chłodem, który delikatnie pieścił odsłonięte części ciała. Powiew niósł delikatną woń właściwą każdemu niemal staremu budynkowi.
Na tyle na ile widzieliście ściany budynku były koloru zgniłego beżu. Na zespolonych kiepską zaprawą kamieniach widniały różnorodne napisy – najczęściej niewybrednej treści. Schody prowadzące w górę były źle spasowane i potwornie wręcz krzywe. Poręcz zerwano, a okna przesłonięto kawałkami skorodowanego metalu.
Maleńki pajączek zsuwał się właśnie po nici, gdy Karden podszedł do schodów prowadzących w dół. Odgrodzonych kratą stołów. Krasnolud pochylił się i ocenił okiem znawcy jej oporność. Dopiero po chwili skupił swoją uwagę na zamku.
Tymczasem Jim i Zaafanawi usiłowali przekonać swoje oczy do widzenia w niemal całkowitej ciemności. Jak do tej pory bezskutecznie. Przynajmniej jeśli chodzi o Jima. Kupiec radził sobie całkiem nieźle, po pierwsze, dzięki pomocy czworonożnego przyjaciela, po drugie, dzięki nabytym w tym przedziwnym miejscu umiejętnościach, choć – co warte nadmienienia – nadal nie tyle „widział” w ciemności, co raczej „wyczuwał”, co się znajduje wokół. A było tego sporo.
Przegniła do cna beczka wypełniona wodą i czymś jeszcze. Parę cegieł pozostawionych na ziemi. Kilka metalowych, przeżartych rdzą ni to prętów ni tyczek. Płachta perforowanej stali i jakimś cudem ocalały, wygięty w finezyjnym kształcie kandelabr. Nora jak nic.
Karden tymczasem przymierzał się do zamka. Szczupłe jak na krasnoluda, ale nie szczupłe generalnie dłonie radziły sobie jak do tej pory słabo. Skupienie przychodziło karłowi z trudem, a i cierpliwość była na wyczerpaniu. W pewnym momencie chciał wszystko rzucić i pójść do Domu Bramnego się zdrzemnąć zostawiając tym samym towarzyszy na pewną śmierć.
Wtedy właśnie szczęknął zamek.
Drzwi stały otworem. Schody aż się prosiły do stąpnięcia po nich.
Podczas wielu dotychczasowych podróży Jim wyrobił sobie pewien rodzaj reakcji obronnej, który pozwalał mu zorientować się w niebezpieczeństwie zanim te tak naprawdę się objawiło. Tym razem, „szósty zmysł” rozdzwonił się jak oszalały w jego głowie. Generalnie, za dużo rzeczy nawiedza mi głowę ostatnio, westchnął ze zrezygnowaniem i wzruszył ramionami.
Intuicja niemal zawsze go zawodziła.
Trafiliście do niewielkiego korytarzyka. Na jego końcu były drzwi. Po drugiej stronie niewielka nisza, z której czuć było lekko potem, moczem i… czymś jeszcze. Krasnolud coraz bardziej zmęczony od razu doszedł do drzwi. Pod nimi leżała zwinięta w kłębek szmata. Odsunął ją butem i przykląkł (drzwi były niskie). Potem wytrychy rozpoczęły swą pieśń. Ten zamek był wyraźnie trudniejszy do rozpracowania. Aż dziw brał, że tak dobry.
Jim i Zaafanawi w tym samym czasie sprawdzali niszę. W środku ktoś leżał. Leżąc pod wieloma kocami był niemal nie do rozpoznania, jedynie kępka wystających spod zielonkawej materii włosów go zdradzała. Zaafanawi przykląkł i możliwie najuprzejmiej wyszeptał.
- Dobry wieczór… znaczy, gracja Pani. – cisza - Jest tam kto?
Dodał niezbyt mądrze po chwili namysłu.
Znów cisza.
- Może nie żyje? – zapytał z dziwną nutką (nadzieją?) w głosie.
Głos uwiązł mu jednak w gardle. Koce poruszyły się i zamiast kępki włosów mieli przed sobą oblicze ciemnookiej piękności. Rzecz jasna na Ulowe standardy. Szczupła buzia o wysokich kościach policzkowych, ogromne, migdałowe oczy i groteskowo małe usta dopełniały wizerunku kobiety nieznanej rasy. Dla Jima była ona ledwie jaśniejszą plamą na czarnym jak smoła tle. Zaafanawi widział ją dobrze i już, już uśmiechał się, by podjąć przerwaną konwersację.
W tym momencie wydarzyło się parę rzeczy jednocześnie.
Najpierw Karden otworzył zamek. Potem zza drzwi zaczął się wydobywać gryzący dym. Następnie krasnolud rzucił się – słusznie – do ucieczki. Następnie kobieta rozchyliła wargi ukazując dwa długie na cal kły. Potem rzuciła się na wciąż uśmiechniętego Zaafanawiego. Potem Jim zaczął szeptać zaklęcie.
A w chwilę później zapanował całkowity chaos.
Rozpoczęła się zupełnie niechciana walka.
W ciemności...
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

ShadEnc - Jim Anderson

- Salish ain alcaro lanneth – wykrzyknął Jim, gestykulując rękoma. Dłonie rozbłysły mu zieloną energią, barwiąc ściany pomieszczenia nikłym, szmaragdowym blaskiem. Gdy je połączył, moc otaczająca ręce Andersona uformowała się w niewielki pocisk, który wystrzelił w kierunku napastniczki. Nie patrząc na efekt zaklęcia, skoczył do tyłu, jednocześnie starając się dostrzec w mroku jakiekolwiek narzędzie, które mogłoby nadać się na broń.

- Jack, widzisz tu jakie ostrze? – krzyknął do starającego się utrzymać na jego ramieniu kruka.
- Gówno... nie, czekaj szefie, po prawej, za krasnoludem – zakrakał głośno. Jim skupił wzrok we wskazane przez ptaka miejsce. Kątem oka dostrzegł błysk na ostrzu zardzewiałego pręta, zapewne łomu, leżącego pośród porozrzucanych szmat. Rzucił się w jego kierunku, modląc się w duchu by nie było zbyt późno. Dopadłszy go powstał… i napotkał krwawy błysk oczu napastniczki, zbliżającej się w jego kierunku.

Tym razem nie pójdzie wam tak łatwo – pomyślał Jim, uspokajając myśli, nakazując również spokój krukowi. Morfa przerażenia i lęku zaczęła ustępować, zastąpiona przez spokój i pewność siebie. Wiedział, że wampirzyca, w każdym razie kobieta na taką wyglądająca, oczekuje paniki, strachu widoku pleców, które będzie mogła rozorać szponami. - Zamiast tego dostanie stal i magię – dodał, starając się dostrzec swoich towarzyszy.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Ifryt - Zaafanawi ibn Belbiad

- Ajajaj! - wykrzyknął zaatakowany czarodziej. Odsuwając się gwałtownie, rzucił trzymanym kotem prosto w głowę napastniczki. Ciemności rozdarło przeraźliwe miauknięcie, a jednocześnie demoniczny kocur instynktownie wysunął wszystkie pazury w dramatycznej próbie odzyskania tak nagle utraconej stabilności. Wyrwana z niedawnego snu kobieta dość zwinnie wyplątała się z ataku tłustego zwierzaka, ale w tym momencie Zaafanawi zniknął jej sprzed oczu. Zaraz potem szmaragdowy pocisk Jima do reszty pozbawił jej koncentracji. Otyły mag swą niewidzialną w tej chwili sylwetkę schował jeszcze dodatkowo w cieniu schodów, którymi tutaj nie tak dawno zeszli. Teraz mógł już w miarę bezpiecznie obserwować dalszy rozwój wypadków.

Dziwna kobieta rzuciła się ku najbliższemu przeciwnikowi, ale Jim wraz ze swoim krukiem był już gotowy do walki. Zaafanawi, chcąc pomóc towarzyszowi w zbliżającym się starciu rzucił proste zaklęcie umieszczając na ścianie pośrodku korytarza magiczne światło. Kłęby dymu wydobywające się z otwartych drzwiczek wciąż jeszcze zmniejszały widoczność, ale i tak powinno być już dużo łatwiej.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Gantolandon - Karden

Dłubał przy tych drugich drzwiach i naprawdę miał już dość. Czemu, do cholery, nie poprosił dźganego satyra o klucz? Dlaczego mu to nie przyszło do tego durnego łba? Pierwszy zamek był tylko denerwujący, ale drugi był naprawdę trudny do rozbrojenia. W dodatku ten tłuścioch ciągle coś mamrotał.

- Ceruj wargi, psiamać - warknał - Właśnie usiłuję pracować.

W końcu jednak usłyszał satysfakcjonujący szczęk, ale tuż po chwili usłyszał kolejny. Dwa po sobie? Niemożliwe, chyba że...
Pułapka?
Czym prędzej rzucił się do tyłu, akurat w momencie, gdy zza drzwi zaczęły wydobywać się kłęby jakiegoś dymu. Uciekając z korytarza, zdążył zauważyć kobietę, która nie wiadomo skąd się tu wzięła - taką z długimi kłami. Decyzja, jaką mógł w tym wypadku podjęć, była tylko jedna. Czym prędzej zniknął w korytarzu, usuwając się jej z widoku. Jim usiłował się jakoś bronić, Zaafanawi już uciekł. Karden zatrzymał się w połowie schodów. Miał nadzieję, że uda mu się w odpowiedniej chwili podkraść do przeciwniczki.

Z tym, że jakiś kretyn właśnie oświetlił korytarz.

Krasnolud zaklął znowu, ale tym razem już tylko w myślach. Na jego twarzy pojawił się wyraz ponurej determinacji, kiedy ścisnął sztylet. Powolutku i nie wydając żadnego dźwięku, zaczął podkradać się do walczącej z Jimem kobiety. Wyglądało na to, że go nie dostrzegła.

Gdy tylko znalazł odpowiedni moment, pchnął. Bardzo mocno.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

ShadEnc - Jim Anderson

Udawanie rasowego wojownika nie wychodziło Jim’owi zbyt dobrze, mimo to starał się nie pokazywać, że w rzeczywistości o machaniu mieczem wie jedynie tyle, ile zdążył się nauczyć od towarzyszy na pokładzie „Serpentiny”. Gdy podjął wyzwanie, zamiast rzucając się do ucieczki, przyjmując postawę defensywną poczuł pewną zmianę – niby w powietrzu, w otoczeniu, ale jednocześnie jakby w swoim wnętrzu. Nogi same ustawiły się w pozycji obronnej, ręce chwyciły pręt w taki sposób, by łatwo było wykonać zarówno atak, jak i parowanie. Anderson czuł, jak jego działania zaczynają oddziaływać na pozostałych. Zobaczył cień niepewności w oczach napastniczki, zaraz po tym wściekłość – dziki, prymitywny gniew atakujący wszystkie zmysły, starający się zdusić wszelki opór i przywrócić utraconą przed chwilą formę – formę łowów, ucieczki i pościgu.

Gdy ruszyła z sykiem, starając się sięgnąć szponiastymi dłońmi w stronę jego twarzy, Jim przesunął ciężar ciała na lewo, starając się jednocześnie uderzyć kobietę (za co się w duchu przeklinał, wszak był dżentelmenem) w nogi i wytrącić ją z równowagi. Zamiar udał się połowicznie: zamiast trafić na twarz, szpony sięgnęły do koszuli, rozpruwając materiał i znacząc skórę czerwonymi liniami, pręt zaś trafił nieco poniżej kolana – wystarczająco mocno, by wytrącić przeciwniczkę z równowagi, jednak nie dość silnie, by uczynić jej jakąkolwiek krzywdę.
Wykorzystując pęd odbitego od wroga pręta, Jim obrócił się wokół własnej osi, jednocześnie wykonując szeroki zamach. Błąd – źle ocenił wielkość pomieszczenia. Pręt zahaczył o jedną ze stojących nieopodal beczek i wypadł z ręki Andersona. Wampirzyca, szykująca się do skoku odwróciła instynktownie głowę, słysząc hałas, jaki wydał upadający na podłogę kawałek metalu. Dało to ułamek sekundy, potrzebny Jim’owi do odskoczenia i rzucenia kolejnego zaklęcia.
- Sansreth gorash, ug garhull – krzyknął, uśmiechając się na widok pęczniejących wiązek mięśni. – Teraz się pobawimy. Choć możesz odejść – powiedział do szykującej się na atak przeciwniczki, z lekkim niedowierzaniem obserwującej przemianę.

Dobrze – powiedział do siebie w duchu dostrzegając Kardana, bezgłośnie atakującego plecy napastniczki.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Hekatonpsychos

Kto umie się zatrzymać, ten potrafi nieszczęściu zapobiec.
Laozi

Koniec. Ostrze sztyletu wgryzło się w tkaninę opatulającą „wampirzycę”, potem przebiło skórę, potem mięśnie i tam utkwiło. W jednym – szczególnym miejscu. Sercu. Perfekcyjny cios sigiliańskiego zabójcy.
Kobieta rzygnęła posoką, ochlapując buty Jima. Potem osunęła się na ziemię w rosnącej kałuży krwi i ekskrementów. Śmierdziało. Capiło okropnie. Śmierć nie pachnie ładnie. Skoro jednak mowa o zapachach…
Chmura ulatniającego się zza drzwi gazu zdążyła do Was dotrzeć. Panujący mrok i bezwonność dymu sprzyjała roztaczaniu się jego cichego panowania. Wszyscy (poza Zaafanawim) stojący nad ciałem byli odzierani z kontaktu z rzeczywistością całymi płatami. Trucizna zabrała Wam kontrolę nad zmysłami i myślami. Zaginała postrzeganie tak, że wkrótce wszystko przypominało szaleńczą jazdę wewnątrz kalejdoskopu. Feerie barw. Eksplozje dźwięków i zapachów. Dreszcze smaków. I muśnięcia dotyku. Czuliście, że umieracie, ale cóż to była za śmierć!
Widząc zataczających się towarzyszy Zaafanawi nie czekał długo. Sięgnął przed siebie, schwycił za chabety jednego i drugiego, po czym, metodycznie zaczął targać ich po schodach. Byle ku wyjściu. Byle ku świeżemu (ależ określenie) powietrzu. Byle na ulice.
Nie udało mu się. Zaczerpnąwszy kilka haustów powietrza także organizm dzielnego kupca poddał się działaniu toksyny. Na przedostatnim schodku straciłeś równowagę i wraz z Jimem i Kardenem stoczyłeś się w otchłań kamienicznej piwnicy.

Drżyj, synu Zguby, drżyj. Niech lęk obejmie w swe władanie cały Twój świat. Nieliczne są ślady Twej przeszłości pozostawione na bezdrożach wspomnień. Śpij synu Zguby, śpij…

Cela

Jestem niewinny!
(tia)
Anonim - napis na murach Więzienia Miejskiego w Sigil (z adnotacją)

Chluśnięcie pełnym wiadrem wody (pomyj?) nie należało do najsubtelniejszych metod pobudki. Niestety, Wasz oprawca – a może i dobroczyńca – nie zastanawiał się nad tym. Otworzyliście oczy, powoli, ostrożnie. Nim źrenice przywykły do nienaturalnego (dużego) natężenia światła, już dobiegały do Was głosy. Jakby z bardzo daleka.
- No i trafiliście w ślepaki – głos męski, chropowaty niczym niedoheblowana deska.
- A nie mówiłem?! Podejrzewałem ich, jebaków leśnych! Skurli niedopieczonych!
Ten z kolei brzmiał dziwnie znajomo. Nadal nie widzieliście nic poza zarysami.
- Spokojnie, Domnus… Spokojnie, powęszyliśmy wokół i złapaliśmy Skega, a nawet trzy skegi. Świeżutkie niczym bułeczki u staruszki Chei.
Cienie najwyraźniej znużone swą zgoła eteryczną formą zdecydowały się przyodziać w konkretniejsze kształty. Przed Wami stał Domnus-Tomnus z wielce zaaferowaną miną oraz – co niezwykle zdziwiło Kardena – odziany w najeżoną kolcami zbroję, w barwie ciemnego grafitu z brązowoszkarłatnymi ostrzami rycerz. Łaskobójca.
- O, widzę, że krewniacy odzyskali wreszcie kontakt z matką Klatką – wojownik wyszczerzył się ponuro spod przyłbicy.
Jim pomyślał, że barwa jego oczu przywodziła na myśl rekina. Zęby zresztą również. Skóra też. Generalnie rzecz biorąc, musiał być spokrewniony z tymi morskimi zabójcami.
- Obędzie się zatem bez drastyczniejszych działań. Nie powiem, przykro mi.
Znów paskudny uśmiech.
- K-kim jesteś? – wymamrotał niepewnie Zaafanawi mocując się z więzami spinającymi jego nadgarstki. Odpowiedział mu cios ciężkiej rękawicy. Prosto w kość policzkową. Korpulentny czarodziej jęknął i osunął się bezwładnie na dziwnym, niewygodnym krześle. Jednym z trzech w tym pomieszczeniu. To tyle, jeśli chodzi o przedstawianie.
- Nie Twój zakichany interes – warknął Łaskobójca już się nie uśmiechając – Wpadliście jak Mimir w gówno. Gorszego sąsiedztwa nie mogliście sobie wyrobić. Zżarliście ciacho, które samiście sobie upiekli, a teraz zabełtacie. Oj zabełtacie. Za zabójstwo zapisanej jest jedna kara – śmierć.
Karden nigdy nie zgłębiał tajników frakcyjnego prawa, ale z tego, co się orientował łaskobójcy nie mieli prawa egzekwować porachunków pomiędzy członkami innej frakcji. Fakt, że byli w Triumwiracie sprawiał, iż stanowili najpotężniejszą siłę w całej Klatce, ale nic więcej. Nawet najsilniejsi nie wchodzili tak głęboko w sprawy innych związków. Pytania mnożyły się z astronomiczną prędkością a odpowiedzi nie nadchodziły. Może poza jedną konstatacją – to był naprawdę kiepski dzień.
Tymczasem przez wąskie okienka sączyło się dzienne światło. Zapewne minął już szczyt, niedługo znów zacznie się ściemniać. Mimo to, coś nie grało. Blask był zdecydowanie zbyt intensywny jak na Ul. A dźwięki dobywające się spoza murów zbyt… uporządkowane. Więzienie! Byli w Więzieniu Miejskim! Siedzibie Łaskobójców. Przedmiocie koszmarów każdego rycerza pocztowego w Klatce.
Byli zgubieni.
- Tu nie trzeba nawet rozprawy. Materiał dowodowy pokazuje niezbicie, że jesteście winni. Przy waszych ciałach znaleźliśmy sztylet, narzędzie zbrodni. Zaś zamek w drzwiach nosił ślady otwarcia wytrychami, które znaleźliśmy przy jednym z was. Obecny tu satyr, Domnus-Tomnus potwierdza wszystko. Szkoda tylko, że biedna dziewczyna zginęła dla kilku nic niewartych drobiazgów, które miał satyr. No nic, w imię przysługujących mi praw, jesteście niniejszym skazani na śmierć. Wyrok zostanie wykonany jutro w chwili szczytu.
Ostatnie słowa rycerz wypowiedział stojąc przy drzwiach do celi. Wypuścił satyra, który posłał wam jeszcze pełne pogardy (i czegoś jeszcze) spojrzenie. Więzów rzecz jasna nie zdjęto. Nadal mieliście spętane nogi i ręce. Wykonany z dziwnego materiału łańcuch zdawał się wysysać energię z ciał Jima i Zaafanawiego. Obaj zainteresowani mogli się tylko domyślać, dlaczego, i, na bogów, nie były to przyjemne myśli.
I tylko jedna rzecz nurtowała krasnoluda od początku rozmowy. A mianowicie – dlaczego na boku Domnusa-Tomnusa nie było śladu po ranie i operacji?
Wszystko to – nie wyłączając więzienia – śmierdziało na kilometr.
Wściekły krasnolud splunął na ziemię.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Gantolandon - Karden

Już w momencie, gdy tylko wbił sztylet w plecy "wampirzycy", zaczął mieć przeczucie, że coś tu jest nie tak. Niby wszystko było w porządku, w końcu to ona ich zaatakowała, jednak dziwne wrazenie nie mijało. Nagle przypomniał sobie o dymie. Cholera! Zupełnie o nim zapomniał.

- Odśmiewamy się - wrzasnął, rzucając się do schodów. Za późno jednak. Już po chwili nie wiedział nawet, gdzie one są. To, co ujrzał po chwili, przypominało wizję Chaosyty. I nie tylko ujrzał. Wszystkie jego zmysły trafił szlag. Dlatego też jego umysł zareagował w jedyny możliwy sposób - wyłączył się.

Przebudzenie było ciężkie. Jakaś paskudna ciecz chlusnęła mu w twarz. Otworzył wolno oczy, po czym zaczął powoli zapoznawać się z nową sytuacją. Satyr stojący obok członka... Czerwonej Śmierci? Porządny członek Kliki kumał się z Łaskobójcą? Bardzo chciał zgłębić tą sytuację, dlatego też siedział cicho. No i nasłuchiwał.

Potem było tylko gorzej. Karden jedynie wytrzeszczał oczy z niedowierzaniem. Wrobiono ich! Ale dlaczego? Otworzył usta, aby zaprotestować i po chwili zrozumiał, że nie ma to żadnego sensu. Wszystko świadczyło przeciw nim. Sam zresztą po części się do tego przyczynił w momencie, gdy postanowił otworzyć zamek wytrychem.

Chociaż była jeszcze jedna nadzieja...

- Zaraz! Wolnego! Co znaczy "rozprawy nie będzie"? Jaki "materiał dowodowy", skoro tylko Twardogłowym wolno go zbierać? Na Otchłań, przecie Ridnir Tetch słyszał naszą wymianę śpiewki z tym skurlem, który sam nas do tej swojej nory, do cholery, wysłał! Czego zresztą byście się dowiedzieli, gdyby w ogóle wolno wam było węszyć, albo chociażby zdybać nas! A kobieta była zbzikowana i zaatakowała nas sama - krasnolud wiedział, że ta opowieść nie miałaby najmniejszęgo sensu, gdyby nie jedna mała luka - ten cholerny medicus, a także masa jego pomocników słyszeli dokładnie całą rozmowę. Nawet, jeśli jest dwóch Domnusów - Tomnusów, to nie oni jedni o tym wiedzieli. Cały problem w tym, że kiedy Łaskobójcy już kogoś zdybali, to już na dobre. Tak przynajmniej słyszał.

Mimo to chwilowo nie było nic, co mógłby zrobić w tej sytuacji, oprócz protestów.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Ifryt - Zaafanawi ibn Belbiad

- Jestem niewinny! - krzyczał kupiec domagając się swoich praw. - Nawet jej nie dotknąłem! Z gmeraniem w zamkach też nie miałem nic wspólnego! - Żeby było śmieszniej, wszystko co mówił rzeczywiście było prawdą. - Mogę to wszystko potwierdzić przed kadim! Sprawdźcie mnie! Nie kłamię!

Tak to najwyraźniej chęć uczynienia dobrego uczynku przyniosła mu na głowę konflikt z tutejszym wymiarem sprawiedliwości. Jak to się mogło stać? On, taki uczciwy, pobożny (o, właśnie sobie przypomniał że od jakiegoś czasu nieco się zapuścił w modlitwach - hm, to pewnie wszystko przez to!) znalazł się w takiej sytuacji. Dobrze chociaż, że jego sąsiedzi z Qadib, Miasta Różdżek nic o tym nie wiedzą. To by dopiero zrujnowało mu reputację!

W wolnej chwili zamierzał spróbować skontaktować się ze swoim chowańcem. Kocura nigdzie w okolicy nie było widać, więc widocznie skrył się lepiej od swojego pana, którego złapano nawet pomimo tego, że rzucił na siebie zaklęcie niewidzialności. Może mógłby ruszyć swoje tłuste cielsko i spróbować znaleźć jakąś pomoc. W końcu do Domu Bramnego nie było aż tak daleko, a tam podobno Karden miał dobrych znajomych. Na pewno z radością pomogą krasnoludowi i jego przyjaciołom. Taka rozrywka z pewnością by im się przydała. Wyglądali przecież dosyć ponuro.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

ShadEnc - Jim Anderson

Obserwuj. Nic nie mów, wypowiedzenie jakichkolwiek słów spotka się tylko z karą. Szukaj wyjścia, znajdź drogę ucieczki – jeszcze zanim świadomość Jima powróciła w pełni, umysł zaczął pracować w spokojny, analityczny sposób. Chaotyczność, reakcja w żywiołowy sposób, jaka cechowała ex-czarodzieja „Serpentiny” znikła, zastąpiona przez chłód i opanowanie. Pytanie brzmiało, jak długo nieuporządkowana świadomość pozwoli Andersonowi trzymać się na uwięzi, ile czasu minie, nim spanikuje? Na to pytanie sam zainteresowany nie był w stanie odpowiedzieć. Cieszył się, że chwilowo panuje nad emocjami.

-…Na Otchłań, przecie Ridnir Tetch słyszał naszą wymianę śpiewki z tym skurlem, który sam nas do tej swojej nory, do cholery, wysłał! – usłyszał wypowiadane przez krasnoluda słowa. Zaklął cicho obserwując satyra. Wiedział, że jeśli jest kimś, kto posiada na tyle dużą moc, by podszyć się pod rannego w nie budzący wątpliwości sposób, jest częścią większego planu, członkiem grupy o szerszych wpływach – te zaś oznaczały możliwość usunięcia niewygodnych świadków. Zamiast próbować obrony, zaczął przywoływać w myślach Jacka. Miał nadzieję, że chowaniec był na tyle cwany, by uciec… i nie opuścić swojego pana.

- Jack, mój drogi Jack. Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto wdepnął w gówno – wyszeptał w myślach, szukając jaźnią obecności kruka.
- Co mam zrobić, szefie? Jak zwykle, jeden ratuneczek plus wyjęcie z paki? – zaskrzeczało w odpowiedzi ptaszysko.
- Leć do Tetcha. Powiedz mu, że będzie miał gości. Ukryjcie Doomnusa. Potem możecie się zająć nami… jeśli coś jeszcze z nas zostanie – pomyślał Jim. Wiedział, że kruk ma spore szanse dotrzeć na miejsce przed kumplami sobowtóra. Pytanie brzmiało, czy medyk zechce się skryć, czy też jego sadystyczna natura podpowie mu, że lepiej będzie spróbować swoich sił w walce?
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Hekatonpsychos

W życiu chodzi o to, by być trochę niemożliwym
Oscar Wilde

Co się właściwie stało na pokładzie „Serpentiny”? Słona woda w ustach, błękit wokół, masy błękitu. Potem uderzenie… Błękit pożerany przez szkarłat przechodzący, w róż, przechodzący w cień, przechodzący w mrok…
Pamiętasz to wszystko, ale było coś jeszcze. Jakiś cień na granicy morskiej wody zabarwionej Twoją własną krwią. Jakaś postać w toni. Kobieta…

Plusk wody nie do końca Cię otrzeźwił. Po chwili jednak umysł znów zaczął pracować na niezwykle wysokich obrotach. Krótka wiadomość posłana w kierunku Jacka nie powinna pozostać bez odpowiedzi. No chyba, że to przeklęte miejsce wpłynęło także na tę relację. Nie pozostało Ci nic innego jak czekać.
Naraz, zbladłeś. Ilekroć usiłowałeś skontaktować się z krukiem kajdany na Twoich nadgarstkach ogrzewały się lekko. przestawałeś – znów robiły się zimne.
Rzeczywiście, wpadliście w gówno po same uszy. Najgęstsze w historii.

Cela

Bądź dobry, a będziesz samotny
Mark Twain

Odrapane ściany celi nie pozostawiały możliwości ucieczki. Żadnych ukrytych przejść. Żadnych wzbudzających nadzieję szpar. Nic. Wąskie, zakratowane okienko również. Nie przecisnęłaby się nawet mysz. A najgorsze ze wszystkiego były drzwi. Stalowe, pokryte warstwą zielonkawego mchu, zaopatrzone w ostre guzy zniechęcały do forsowania samym tylko wyglądem. No i nie miały zamka. Przynajmniej z tej strony klamkę i zwyczajową pod nią dziurkę zastępował metalowy uchwyt w kształcie – jakież to odkrywcze – ostrza.
Koszmar rycerzy pocztowych. Koszmar Kardena.
Zaafanawi wydzierał się dość długo. Na tyle długo by zedrzeć sobie nieco aksamitne gardło, ale za krótko jednak, by stracić resztki zdrowego rozsądku i poddać się. W pewnym momencie przestał krzyczeć i rozejrzał się przytomnie po pomieszczeniu. Nie widząc żadnej realnej drogi ucieczki zwiesił głowę. Dokładnie w momencie, gdy szczęknął zamek.

Do pomieszczenia wszedł pobratymiec Kardena. Krępy, czarnobrody krasnolud o ogorzałej cerze i ponurym wejrzeniu. Nie różnił się wiele od Kardena, może poza tym, że wydawał się starszy (świadczyły o tym choćby pasemka siwizny przemykające gdzieniegdzie wśród krótkiego kłębowiska włosów na twarzy) i… nie miał rąk. Znaczy miał, tyle, że stalowe – i zdecydowanie za długie. Tak długie, że sięgały krasnoludowi do kolan, mimo iż były lekko zgięte. Z trudem wytrzymaliście wzrok przybysza. Zresztą, powietrze w jego obecności stężało. Tak jak i Wy.
- Gracja Pani.
Powiedział wreszcie Karden.
Odpowiedziało mu jedynie wejrzenie stalowych oczu karła.
Obok krasnoluda stał ten sam Łaskobójca, który skazał Was na śmierć. W spojrzeniu obu było coś podobnego, coś drapieżnego, obcego i bardzo niepokojącego. Tak jakby ze źrenic szyły w Was mikroskopijne igiełki nie pozwalając choćby na moment narzucić swojej morfy. Dominując i przytłaczając.
Krasnolud dłuższą chwilę przyglądał się Wam uważnie.
- Jak już powiedziałem, jestem niewinny – spróbował szczęścia Zaafanawi.
- Wiem – odpowiedział krótko staloworęki karzeł – wszyscy jesteście Wy wszyscy, psia wasza jebana mać. Najchętniej wsadziłbym was w dyby i kazał zabatożyć na śmierć. Ale nie zrobię tego – tu uśmiechnął się tajemniczo – więcej nawet, zwrócę wam wolność. Jak tylko wypełnicie pewne zobowiązanie, które na was zaciążyło względem mojej frakcji. Tacy jak Wy są w Ulu lepiej widziani. Po nas… widać Dystrykt Pani. Cóż, udacie się więc do Ula. Do swojego domu. Khe, khe… i wyniesiecie stamtąd pewien przedmiot.
- Szefie, to może zrobić każdy jebak leśny. Gdzie jest w tym wszystkim ciacho? – burknął Karden.
Wasz rozmówca się uśmiechnął.
- W tym, że przedmiot znajduje się w Śniedzi.
- Równie dobrze mógłbym już teraz zawisnąć na bezlistnym drzewie.
- I zawiśniesz, jeśli się nie zgodzisz.
- A jaką masz gwarancję, że po wejściu w Śniedź nie wyśmiejemy się, Szefie?
Karden wyszczerzył zęby.
- Mam swoje sposoby.
Uśmiech zgasł niczym zdmuchnięta świeczka.
- Lhaar się o wszystkim dowie. To mroki frakcji. Nie macie prawa…
- Zwierzchnik Lhaar dla ciebie, „szefie”. I nie dowie się niczego, czego by już nie widział.
To wchodzi głębiej niż myślałem przemknęło przez myśl Kardenowi.
- A cóż to jest ta Śniedź? – wtrącił się Zaafanawi.
- To miejsce, gdzie po raz ostatni widzieliśmy naszego kolczastego koleżkę.
- Aaa…
- Nie inaczej, Aaaa…
Jim tymczasem lustrował ramiona krasnoluda. Bez wątpienia przytwierdzono je do korpusu z pomocą potężnej magii. Szczególną uwagę zwracało jednak samo wykonanie. Tak wielu szczegółów trudno było wymagać od rzemieślnika, choćby krasnoludzkiego. Każdy mięsień został oddany niemal z naturalistyczną dokładnością. Porażającą, jak cały krasnolud.
- Jak cię zwą Panie? – odezwał się czarodziej.
- Dunbor.
- Fajne grabie.
- Dźgaj się, krecie.
- Oj tam.
- Jim… Nie przeciągaj struny.
Karden czuł, jak cień nadziei przecieka mu przez palce.
- Kiedy mi naprawdę się podobają jego łapy.
- Dość!
Krasnolud zacisnął pięści. Stal tarła o stal. Aż dziw, że nie skrzesał iskier.
- Zabierzcie ich i wypuśćcie. Tylko zdejmijcie im te kajdany. No i zwróćcie im sprzęt. Będzie im potrzebny.
Łaskobójca zasalutował niechętnie i wraz z pomocnikiem, który znalazł się w celi nie wiadomo kiedy, poprowadzili Waszą trójkę na dziedziniec.
Krasnolud podreptał za Wami.

Więzienie

Jeszcze tylko 1257 lata 312 dni 3 straże do wyjścia
Anonim - napis w jednej z cel Więzienia


Rzędy celi zdawały się nie mieć końca. Karden znał teorię, wedle której rozmiary wnętrz budynków miały być uzależnione od ich wieku. Więzienie było olbrzymie na zewnątrz, ale nic nie mogło się równać z tym, co teraz widział. Setki stóp korytarzy. Dziedzińce, małe place do spacerów dla więźniów. Szałasy i karcery dla najgorszych. Klatki podwieszone pod sufitami. Krew na ścianach, sufitach i podłodze. Zwłaszcza na podłodze. I ostrza. Na każdym rogu. W każdym zakamarku. Śmiertelnie ostre i zabójczo sugestywne. Więzienie nie musiało mieć więźniów, by pełnić swoją rolę. Gdyby tylko każdemu potencjalnemu pokazano wnętrze tego ośrodka penitencjarnego Wieloświat z pewnością byłby bezpieczniejszym miejscem. To, co widzieliście w tej chwili było jednak przywilejem niewielu dychających jeszcze krewniaków.
O ile rzecz jasna kogokolwiek wysłanego do Śniedzi można nazwać dychającym.
Wyszliście na ulice Dystryktu Pani.

Podwórze

Wolność to dobro, które umożliwia korzystanie z innych dóbr
Monteskiusz

- Nie powiedziałem wam jeszcze, co macie tutaj przynieść… chłopcy.
Tym razem to Dunbor się wyszczerzył. Miał spiłowane czubki zębów – wyglądał upiornie z tym grymasem przylepionym do twarzy. Aż zimne krople potu wystąpiły na plecach Zaafanawiego.
- Chodzi o drobiazg. Małą skrzynkę zaopatrzoną w symbole Triumwiratu. O ile nikt jej nie zwędził… powinna być gdzieś na obrzeżach Śniedzi. Proste. Na pewno znajdziecie. Khe, khe.
- Śniedź jest ogromna.
- A wy macie mało czasu w dodatku.
- Nie trybię.
- Przed jutrzejszym szczytem skrzynka musi być w więzieniu. Inaczej nie chciałbym być w waszej skórze. Po prostu urządzimy sobie małe polowanko. I zgadnijcie, kto będzie zwierzyną? Che, che, che.
Rechot krasnoluda odprowadzał Was, gdy przechodziliście przez gigantyczny dziedziniec usłany częściowo zdekonstruowanymi szafotami i miejscami dawnych kaźni. Na szczycie pobliskiej, bardzo eleganckiej zresztą, kamienicy, siedział już kot i kruk. Jakby czekając na swoich podzwaniających łańcuchami panów. Na Kardena nikt nie czekał. Karzeł zresztą tego nie oczekiwał zbytnio będąc zafrasowany nowym zmartwieniem.
- No i wdepnęliśmy.

Po lewej ciemniała wysoka Wyrmia Wieża, z tyłu cień rzucał monumentalny Gmach Sądu Miejskiego, po prawej ciągnął się Plac Petentów świecący o tej porze pustkami (a zbliżał się koniec dnia), gdy trójka towarzyszy ruszała w stronę Śniedzi.
A Dunbor patrzył. I śmiał się w duchu. Bo nic tak nie cieszy Łaskobójcy jak możliwość bezkarnego upokorzenia Ponuraka.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Gantolandon - Karden

Zaciskał pięści, aż kostki mu bielały. Był bardziej wściekły, niż przerażony. Nie tylko dlatego, że szli na Śniedź, co było w zasadzie egzekucją, tylko przesuniętą w czasie. Przede wszystkim jednak z powodu doznanego upokorzenia. Jak każdy krasnolud, nienawidził szantażu.

Właśnie dlatego postanowił, że zdobędzie skrzynkę. Ale nawet za Labirynty, Czerwona Śmierć jej nigdy nie zobaczy na oczy. Ani Twardogłowi, czy Rzadowcy, skoro już mowa o tym całym "Triumwiracie". Skoro tak im na niej zależy, nie dostaną jej. Skrzynka nie opuści nawet Ula, bowiem znajdzie się w Domu Bramnym. Interesującą opcją było też zostawienie jej gdzieś w obrębie Gniazda i sprawdzenie, co też krewniacy tego zbzikowanego githa wymyślą z nią ciekawego. Zresztą, był w stanie oddać ją nawet biesom, gdyby tylko miał pewność, że Łaskobójcy nie skorzystają na tym w żaden sposób.

Było w tej całej historii kilka mroków. Po pierwsze - co takiego było w tej skrzynce, że tak im na niej zależało? Zapewne nic zbytnio cennego, bowiem wysłaliby nieco swoich ludzi, zamiast ufać kilku zdybanym skórogłowym. No i przede wszystkim, co ona tam robiła? Kto ją tam zaniósł, a przede wszystkim - skąd wiedzieli, że znajduje się właśnie tam? Wrodzona dociekliwość nakazywała mu przynajmniej spróbować zbadać tą sprawę. Ostatecznie Kadyx może i jest groźny, ale Śniedź jest ogromna. Jeśli będą ostrożni, nie będzie nawet wiedział, że tam są.

Pierwszą jednak rzeczą, którą należało zrobić, to pozbycie się czujek. Owszem, wypuścili ich z Więzienia - wszystko pięknie, ale tak naprawdę nie zrobili kompletnie nic, żeby upewnić się chociażby, że nie wyśmieją się z miasta pierwszym lepszym portalem. Choćby i na Pandemonium, o którym tyle słyszał od innych Ponuraków. Karden nie sądził, aby tamci byli aż takimi naiwniakami. Z całą pewnością Łaskobójcy wynajęli jakichś obserwatorów - członków frakcji, albo zwykłych wciskaczy. W grę mogło wchodzić też jakieś magiczne śledzenie - cokolwiek paskudna opcja, bowiem sam nie miał żadnej możliwości przeciwdziałania temu. Potrzebna była pomoc tych dwojga, a gdyby zapytał głośno, ryzykowałby przedwczesne zaalarmowanie Czerwonej Śmierci. Szkoda by było. Bardzo szkoda. Krasnolud zaczął myśleć. Co zrobiłby na ich miejscu? Zapewne podłożył kilku szpionów, których dość łatwo spostrzec i dorzucić do tego namierzanie magią - chociaż nie, również zbyt łatwo wykrywalne. Chyba, że czar ma jakieś zabezpieczenie przed zdjęciem - takie, że jeśli zaczną przy nim grzebać, zaczną nagle sinieć i się dusić. Albo znajdą się w księdze umarłych w jeszcze mniej przyjemny sposób.

A zatem gubić nadzorców nie wolno. Ale można przynajmniej spróbować ich wyłowić. Rozglądał się po okolicy starając się, by jego mina wyrażała dezaprobatę. Co zresztą nie było zbyt trudne, bowiem okolica mu się nie podobała. Owszem, było tu całkiem ładnie, schludnie i porządnie. Ale mieszkańcy tego miejsca żyli w przepychu, podczas gdy w Ulu panowała nędza. Do tego jeszcze pełno tych praworządnych, świętych skurli z trzech jakże ukochanego Triumwiratu. Odprowadził wzrokiem idący patrol Twardogłowych. Dowódca zerknął w jego stronę z wyraźną nadzieją, że ujrzy jakieś naruszenie prawa.

- Takiego wała, szczeniaku - mruknął pod nosem Karden, udając że wciąż gapi się na patrol. W rzeczywistości strzelał oczami na boki, szukając podążających ich śladem szpiegów Czerwonej Śmierci. I chyba wyłowił co najmniej dwóch. Jeden udawał pierwszaka, który zagubił się nieco - szkoda tylko, że kroki stawiał coś nazbyt pewne, jak trzaskacz od dziecka wychowujący się w klatce. Kolejny zaś łaził w stroju gońca i co chwila zerkał w ich stronę. Pięknie. Tylko czy to wszyscy? Tego krasnolud nie wiedział. Tymczasem dowódca wciąż zerkał w jego stronę, zastanawiając się najprawdopodobniej, czy znajdzie jakiś powód do aresztowania. Na nieszczęście dla niego, spoglądanie na patrol nie było (jeszcze) zakazane, zatem funkcjonariusz Harmonium po jakimś czasie wzruszył ramionami i poszedł dalej. Chętnie aresztowałby Ponuraka i wsadził do baraków.

Nagle coś zaświtało mu w głowie. Miał plan, jak pozbyć się ogona - a co najważniejsze, bez wzbudzania czyichkolwiek podejrzeń. A Twardogłowi mu w tym pomogą. Ruszył więc dalej, pamiętając by nie rozglądać się na boki (i nie wpatrywać się w piękne, monumentalne i zdobione ostrzami budowle). Czekał tylko, aż opuszczą rejony Więzienia i dojdą tam, gdzie jest nieco bardziej tłoczno.

- Wrócimy się przez Niższą Dzielnicę - poinformował Jima i Zaafanawiego - Uwierzcie mi, będziecie żałować, że macie nosy. Tak przy okazji - wskazał na kolejną z olbrzymich budowli, ozdobioną licznymi ostrzami i zarośniętą ostroroślą - Nie byłem tutaj nigdy, ale jeśli się nie mylę, to to jest Zbrojownia. Ale nie idziemy tam - w rzeczywistości to właśnie miał zamiar zrobić. To znakomite miejsce, aby odpocząć, jako że Czarni kiepsko dogadują się z Triumwiratem.

Weszli w nieco większy tłum - akurat wystarczający, aby odnieść cel. Rozglądał się teraz nieco uważniej. I w końcu wypatrzył ich. Kolejny patrol w purpurowych zbrojach, oczywiście zdobionymi ostrzami. Dwoje mężczyzn i kobieta, wszyscy z minami, jakby cała Klatka do nich należała. Wzrok jednego z nich spoczął na symbolu jego frakcji. Zapewne ci również z miłą chęcią odprowadziliby go do Baraków. Wystarczyło, że zrobi coś podejrzanego.

Z premedytacją postąpił dalej i zderzył się z nadchodzącym z przeciwka chuderlawym człeczyną w todze. Ten otworzył usta z oburzeniem, ale nie zdążył nic powiedzieć. Muskularna dłoń popchnęła go tak, że postąpił parę kroków, potknął się o własne nogi i wylądował na ziemi, jak długi.
- Patrz, jak leziesz, skurlu! - ryknął Karden. Czekał na to, co się zdarzy. I nie zawiódł się. Kątem oka zerknął na patrol, który zaczynał właśnie podążać w jego stronę.
- Stój! - wrzasnął jeden z Twardogłowych, przeciskając się w jego stronę. Krasnoludowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.
- Za mną, szczeniaki - syknął do towarzyszy, po czym rzucił się do ucieczki. Prosto w Dzielnicę Zbrojowni.

Przy odrobinie szczęścia powinni zgubić bzików z Harmonium... i kogokolwiek, kto podążał ich śladem. A najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że Dunbor nie miał możliwości obwiniać ich za to.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

ShadEnc - Jim Anderson

Sigil. Rakszasa. Skurl. Ostrza. Jax’opodobny krasnolud… Ogrom wrażeń, doświadczeń, z którymi zetknął się Jim w przeciągu ostatnich godzin zmienił jego umysł w chaotyczną siateczkę nici-powiązań, szaleńczo drgającą. Choć z każdą sekundą zdawał się ogarniać coraz większe połacie tego dziwnego świata, nowo odwiedzane miejsca były niczym kamień wrzucony w wodę – powodowały nowe ośrodki chaosu, burzące tworzący się w głowie Andersona obraz Klatki. Dlatego też, zamiast zadawać pytania i obserwować, Jim skoncentrował się na analizowaniu faktów, z którymi się już zetknął.

Nie były to miłe wiadomości, bo według słów Kardana, Śniedź oznaczała nic innego, jak śmierć. Zapewne bolesną, pełną zardzewiałych ostrzy, szponiastych łap i ostrych kłów. Choć, cholera wie, co to za miejsce. Może wejdą i wyjdą bez żadnego problemu?

- Za mną, szczeniaki – głos krasnoluda po raz kolejny wyrwał Andersona z zadumy. Zaczął biec za Kardanem, myślami przyzywając Jacka, by wzleciał bezpośrednio nad nich i ostrzegł, gdyby pojawiło się jakieś zagrożenie.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Ifryt - Zaafanawi ibn Belbiad

Z wielką ulgą opuścił Więzienie. To miejsce wywierało na niego dość przytłaczajace wrażenie. I tak miał wrażenie, że mieli sporo szczęścia. Mieli ich w garści, a właściwie wypuścili bez większych strat (no, oprócz strat moralnych). Ufff!

Gdy tylko znaleźli się w pewnym oddaleniu, Zaafanawi doszedłszy do wniosku, że dłużej już nie może czekać, wyciągnął jedną z kolorowych chust, które trzymał za pasem, strząsnął ją i w tym momencie zamieniła się w przepiórkę nadziewaną brzoskwiniami zapiekaną w marcepanie. Z wielkim apetytem grubas wgryzł się w wyczarowany przysmak. Po chwili z kolejnej chustki, tym razem czerwonej, wyciagnął solidny bukłak z winem. Z głośnym gulgotem wlał jego zawartość w gardło. Lekko odbeknął i kolejną chustką otarł starannie usta i palce. Długo oczekiwany posiłek wyraźnie poprawił mu humor i zatarł niemiłe wspomnienia ostatnich przygód. Z pełnym brzuchem nawet groźnie brzmiąca Śniedź wydawała się odrobinę mniej straszna. Skoro wszyscy tak się jej boją, to pewnie można tam znaleźć rzeczy nikomu nieznane. Ciekawość silnie popychała czarodzieja, aby odwiedzić to miejsce. Skoro tu wszędzie jest niebezpiecznie, to tam nie może być dużo gorzej.

Widząc zwrócone na siebie spojrzenia, Zaafanawi zaproponował towarzyszom coś do przegryzienia. Np. miał całkiem smaczną chustkę z figami.

Widząc jak Karden prowokuje strażników i to kosztem jakiegoś bogu ducha winnego przechodnia, Zaafanawi skrzywił się z niesmakiem. Krasnolud był strasznie nieokrzesany. Ale było nie było, w tej chwili stanowił ich jedyne zaczepienie w tym mieście. Czarodziej rzucił na siebie profilaktycznie Niewidzialność i szybkim truchtem podążył w ślady towarzyszy.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Hekatonpsychos

Dystrykt Pani

Czyż nie czujesz się bezpieczniej wiedząc, że obserwujemy każdy Twój ruch?
Ulubione zapytanie Oficerów Harmonium

Biegliście.
Karden gnał pierwszy przez Złoty Dzwon (pełen przepychu i bogactwa deptak) w kierunku Pasażu Straży. Stamtąd dzieliła Was już tylko staja do malującej się wyraźnie na wygiętym horyzoncie Zbrojowni. Nagle jednak zwolniliście. Zaafanawi wpadł na Jima przez przypadek – niewidzialność nie wpływa najlepiej na ostrość widzenia, niemal przezroczyste źrenice słabo odbijają światło. W zasadzie korpulentny mag widział przed sobą jedynie pstrokatą, hałaśliwą plamę pozbawioną szczegółów. Nawet pupil plączący się pod nogami przechodniów był ledwie cieniem na wykonanym z kruszonej gliny chodniku.
Zwolniliście nie z własnej woli. Coś uderzyło Was niemal fizycznie z lewej strony. Spojrzeliście tam i… zamarliście. Gruby mag zwłaszcza. Budowla w głębi wąskiej uliczki była wyraźna. Wręcz chorobliwie odcinała się od reszty obiektów. Odpychała od siebie ale jednocześnie nie pozwalała wyjść spoza rzucanego uroku. Bo jakżeby inaczej nazwać wpływ wysokiej, bardzo wysokiej wieży, zaopatrzonej w poruszający się leniwie portal przedstawiający iście dantejskie (skąd do cholery bierzecie to określenie) sceny.
- Świątynia chaosu – westchnął Karden.
Ani Jim ani Zaafanawi go nie usłyszeli. Oficerowie Harmonium, jak każą się tytułować, choć żadnymi „oficerami” nie są, byli coraz bliżej. Wy zaś, niczym muchy w sieci pająka, zostaliście oblepieni potężną morfą świątyni. Ostatkiem sił szarpnęliście się… i znów gnaliście przed siebie.
Byle do granicy Dystryktu, byle do pierwszych pasm dymu, sapał krasnoludzki rycerz pocztowy. Jim natomiast cały czas utrzymywał kontakt z Jackiem, który robił wszystko, by wypatrzeć ewentualne niebezpieczeństwo. Inteligentny ptak poznał przy okazji ciekawostkę, o której nie omieszkał poinformować przyjaciela. Otóż, gdy tylko docierał do osi torusa dół zamieniał się z górą i skołowany ptak konstatował, iż leci nad zupełnie inną częścią miasta. Myk potem, ptasie wnętrzności znów podchodziły mu do dzioba, i był z powrotem nad Dystryktem Pani. Nad Andersonem,. Kardenem i niewidzialnym Zaafanawim. No i twardogłowymi, którzy znów znajdowali się coraz dalej.
Jeszcze tylko chwila, jeszcze chwila szeptał w duchu zasapany kupiec. Raz za razem był potrącany przez któregoś z przechodzących obok przechodniów. Niektórzy z nich – o zgrozo – odprowadzali go wzrokiem. Kontrolne spojrzenie uspokajało Zaafanawiego. Zaklęcie nie przestawało działać. Musiało mu się wydawać, albo spory odsetek tutejszych mieszkańców potrafił oglądać niewidzialne. Dziwne miasto, doprawdy dziwne wniósł oczy ku „sufitowi” i truchtał dalej.

Dystrykt Niższy

We make a place to sweat
No matter what we get out of this
I know we’ll never forget
Smoke on the water, fire in the sky
Deep Purple

Naraz, coś się zmieniło. Jakby powietrze zaczęło inaczej smakować. Lekki metalowy posmak rozgościł się na Waszych podniebieniach. Ulice na przestrzeni kilkunastu stóp zmieniły się nie do poznania. Z subtelnych mozaikowych chodników zmieniły się w gliniane klepisko pokryte tu i ówdzie nieestetycznymi plamami sadzy i brudu. Dla Kardena był to wyraźny znak, iż zbliżają się do Zbrojowni. A to oznacza, tylko jedno. Są już w Dystrykcie Niższym. Także i tu, w tej części dzielnicy budynki były pełne przepychu. Bogactwo i zbytek wylewały się jednak nie utrzymywanymi z pietyzmem w czystości i porządku drzwiami i oknami, ale pokrytymi cienistymi smugami wierzejami ponurych domostw. Pod wieloma względami ta okolica wydawała się Wam połączeniem Dystryktu Pani z Ulem. Brud i bogactwo w jednym. No i podnosząca się chmura lekko zielonkawego dymu (?).
Jack musiał zniżyć lot. Twardogłowi strażnicy odstąpili od pogoni. Podobnie jak inne, przemykające do tej pory Waszym śladem istoty. Przynajmniej nikogo takiego nie widział już wścibski kruk. Byliście w innej dzielnicy, która najwyraźniej rządziła się odmiennymi prawami. Jim i Zaafanawi wyczuwali to przez skórę. Karden o tym wiedział. W kilka chwil, zanim Zbrojownia wyłoniła się z coraz gęstszej warstwy smogu, zaklęcie niewidzialności straciło całkiem sens. Wszyscy wokół, gdyby tylko zwracali na Was baczniejszą uwagę, zauważyliby okrągłą bańkę czystego powietrza oblepioną ze wszystkich stron smugami brudu. W dodatku bańka ta często przecierała oczy. Łzawiące, zaczerwienione (choć tego akurat nie było widać) i niewiele widzące oczy.
Plac Zbrojowni pojawił się znikąd. Do tej pory maszerowaliście wąskim Pasażem Straży, w następnej chwili byliście już na dziedzińcu. Na granicy zasłony smogu majaczył sześcienny cegłostwór z czaszką w charakterze portalu i wybitym w jej otworze gębowym wejściu. Plac do złudzenia przypominał to, co nie tak dawno temu widzieliście nieopodal Domu Bramnego. Z jedną malutką różnicą. Tutaj nie tyle czekało się przy bramie, co ćwiczyło poza nią. Najchętniej szermierkę. Generalnie, plac wyglądał, jak olbrzymia sala treningowa dla setek posługujących się najrozmaitszą bronią gladiatorów. Ciemne, brunatne plamy, niepozostawiające cienia wątpliwości co do swojego pochodzenia, sugerowały, że nikt się tutaj nie oszczędza. Przmykajacy cichcem kolekcjonerzy, często na dwukółkach wypełnionych po brzegi zwłokami podkreślali efekt. Okrzyki, warknięcia, wrzaski i przekleństwa biły się o prym z duszącym dymem. Wojownicy niscy, wysocy, szczupli, grubi, humanoidalni i nie walczyli – ćwiczyli – na dziedzińcu ku uciesze Czarnych obserwujących wszystko ze stosownej odległości. Co jakiś czas jeden z zapisanych podchodził do szczególnie zażartego wojownika i wzywał go do środka. Teraz zauważyliście tylko jeden taki przypadek, choć podejrzewacie, że rano jest ich znacznie więcej. Bo w sumie, co warto podkreślić, zbliżał się wieczór. A wieczorem niewielu trzaskaczy odważało się wyściubiać nosy z bezpiecznych karczem i zajazdów, których mnóstwo można znaleźć na ulicach Sigil. Karden o tym wiedział, Jim i Zaafanawi przeczuwali.
Dzisiaj nici z Śniedzi.
Obrazek
ODPOWIEDZ
  • Informacje
  • Kto jest online

    Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 11 gości