Reguła Trzech - Sesja Archiwalna

Podręcznikowo - literacki świat Planescape: książki, akcesoria, świat zewnętrzny, konstrukcja sfer.

Moderatorzy: Moderator, Global Moderator

Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Suarrilk - Thanatia Tod

Podczas gdy krasnolud tubalnym głosem ciskał gromy pod adresem dopiero co poznanego Jima, ekscentryczne dziewczę z namaszczeniem poprawiło fałdy spódnicy, z satynowego - czarnego, a jakże - worka wyciągnęło nieduże lusterko, by sprawdzić, czy makijaż przypadkiem się nie rozmazał podczas ekscytujących wydarzeń ostatnich minut, następnie zaś zwróciło jaśniejącą pudrową bielą twarz ku przemawiającemu do niej karłowi.
- ... jeśli pozwolisz, panienko, co tu w ogóle robisz, hę? Kto podbił ci oczy? I coś taka blada? Diablęciem jesteś? Czy może wampirem jakowymś?
Uśmiechnęła się promiennie na myśl o tym, że ktoś mógłby ją wziąć za wampira. Więc jednak efekt długotrwałych, głębokich przemyśleń, wielu godzin twórczej pracy, a nade wszystko – IDEI - przerósł najśmielsze jej oczekiwania! Oto była budzącą grozę, okultystyczną, zagadkową zjawą, której ci trzej wędrowcy (i sarkający w powietrzu kruk) obawiali się niczym diabła!

Zniarkowała jednak, iż wyobraźnia ja ponosi. Uśmiechnięty grybas, zakłopotany Jim i podejrzliwie oczekujący odpowiedzi krasnolud chyba jednak nei spełniali odpowiednich kryteriów, by uznać ich za porażonych romantyczną wizją jej osoby. Odchrząknęła i przemówiła z emfazą:
- Jam jest Thanatia Tod, adeptka sztuk magicznych. Powód, dla którego zamierzałam dostać się do pałacu, niechaj pozostanie mą najskrytszą tajemnicą. Jeśli zaś chodzi o moje rany - zbyła milczeniem przytyk do makijażu, z taką pieczołowitością wykonanego dziś rano - byłabym niewypowiedzianie wdzięczna, gdyby szanowni panowie zechcieli dopomóc mi w usunięciu tej drobnej niedogodności - teatralnym gestem wskazała na sterczącą tuż nad obojczykiem strzałę.

Skoro już trafiła się taka okazja, czemu ma sama się z tym cackać.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Ifryt - Zaafanawi ibn Belbiad

Ciekawa osóbka, pomyślał Zaafanawi. Pomimo dość dziwnego miejsca, w którym ją spotkali, sprawiała wrażenie dobrze wychowanej, dbającej o swój wygląd, interesującej się magią i poezją - po prostu dama, którą warto poznać.

Zachowywał uprzejmy dystans, stał nieco za swoimi towarzyszami (poza tym może rzeczywiście była wampirem albo demonem? - ostatnio sporo ich spotykali). Za to jego kot zbliżył się się majestatycznie i zdecydowanie mniej majestatycznie zaczął bezceremonialnie ocierać się o jej nogi.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Gantolandon - Karden

Łypnął podejrzliwie na ranę. Krew wyglądała normalnie. Po nadnaturalnym stworze raczej można było się spodziewać czegoś więcej. Posoka biesów zazwyczaj śmierdziała rozkładem, siarką, czy kwasem. Sam z kolei widział na własne oczy zranionego dziwacznego stwora, z którego żył płynęła fosforyzująca, zielona ciecz. Co się zaś tyczyło ożywieńców, prawdopodobnie w ogóle niczym nie broczyły, tym bardziej wampiry, które musiały pić cudzą krew.
Zerknął uważnie na sterczący bełt. Nie bardzo wiedział, co z nim powinien zrobić; prawdopodobnie wyciągnąć, ale nie miał pewności. Widział już kiedyś rannych, którzy czuli się jeszcze stosunkowo dobrze ze strzałą, ale zaczynali krwawić jak wieprze w ludzkiej rzeźni po jej wyjęciu. Jakikolwiek medyk poradziłby sobie tutaj dużo lepiej na jego miejscu.
Przypomniał sobie Tetcha. Może jednak nie każdy.
Czym prędzej przeszukał kieszenie i wyciągnął gruby, skórzany rzemień.
- Dobra, dziewko. Bierz to między kostki. Szerzej tą trumnę, zaciśniesz sobie ją na tym, jak cię zaboli. Powiedz "Aaaaaaaaaaa". Albo dobra, poradzim se bez tego. A wy trzymajcie ją, coby nie wierzgała. Szybciej, psiamać, bo się cholera wykrwawi.
Przyjrzał się sterczącemu bełtowi. To jak rozbrajanie pułapki, powtarzał sobie. A nawet, jak się nie uda, to co z tego? Przynajmniej próbowałem. Mniej więcej w połowie roboty zorientował się, że Ridnir Tetch najprawdopodobniej myślał tak samo. Krasnolud skrzywił się z niesmakiem, ale nie przerywał roboty.
Parę minut potem okrwawiony bełt leżał w dłoni krasnoluda. Obtarł go dokładnie z krwi i schował. Co się ma marnować? Może i kusza się znajdzie.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Hekatonpsychos

Równina

I został strącony wielki Smok, Wąż starodawny, który się zwie diabeł i szatan, zwodzący całą zamieszkałą ziemię, został strącony na ziemię
Ap. 12:9

Może i kusza się znajdzie.
Ta myśl Kardena spełniła się niemal natychmiast. Serce krasnoluda nie zdążyło zabić trzykrotnie, gdy od strony patykowatej kończyny usłyszał skrzypienie ciężkich butów po spękanej ziemi równiny. W tym samym czasie nozdrza Jima wychwyciły zupełnie nowy dlań zapach. Woń stali mieszała się tam z naftą i delikatnym akcentem charakterystycznego swądu towarzyszącego wyprawionej skórze. Woń wojny. A to coś nowego zdążył pomyśleć Anderson i… wręcz syknął z bólu. Nadchodząca istota jednym szarpnięciem potężnej morfy, której dziwnym trafem Jim do tej pory nie wyczuł, zerwał grubą zdawałoby się nić wiążącą maga z Jackiem. Siedzący do tej pory na ramieniu swego pana kruk obojętnie wzniósł się w powietrze nie wypowiedziawszy przy tym ani słowa. Moment później to samo stało się z Zaafanawim i jego pupilem. I choć korpulentny mag stawiał dzielnie opór cała siła woli na nic się zdała wobec miażdżącej potęgi nadchodzącego. Onyksooki kot wskoczył z wdziękiem na ramiona Thanatii i pustym wzrokiem lustrował okolice pomrukując cichutko.
Człowiek, który zbliżał się do Was górował nad wszystkimi. Jego nalana, pokryta czerwonymi plamami twarz dziwnie kontrastowała z przenikliwym wzrokiem. Włosy nieokreślonego koloru spływały w strąkach po czole, policzkach, wiły się w gąszczu bujnych bokobrodów i dalej, wzdłuż szyi oraz szerokiego karku. Na potężnych ramionach znajdował się brązowy, skórzany płaszcz, pokryty siatką szwów i załamań. Podbródek Thanatii zadrżał mimowolnie a dusza struchlała na widok inspektora Vidocq w całej swej okazałości.
Mężczyzna tymczasem zatrzymał się na kilka kroków przed Wami. W jego prawym ręku spoczywała pięknie zdobiona kusza z nałożonym już na prowadnicę bełtem. Identycznym, jak ten, który właśnie trzymał w ręku Karden. Nie wykonaliście żadnego ruchu. Spojrzenie draba trzymało Was pewniej niż jakiekolwiek więzy. Jedynie Karden zdołał splunąć przez zęby. Wiedział bowiem, z kim miał do czynienia. On również słyszał kiedyś o inspektorze Vidocq. W końcu, było nie było, taki krewniak nieczęsto się zdarza.
Na ile krasnolud się orientował Vidocq pochodził z Pierwszej Materialnej. Tak tam, jak i tu zajmował się łowieniem przestępców. Nigdy nie ustępował, dlatego zawistni nazywali go niekiedy wyżłem. Nikt do tej pory nie zdołał się wymknąć jego pewnemu ramieniu.
Całe szczęście, że Karden nie znajdował się na jego liście.
- Co jest, szefie? – z trudem wykrzywił usta w uśmiechopodobny grymas.
- Thanatia Tod, jest pani aresztowana.
- Thanatia Tod? Pan raczy żartować. – w cichym przebłysku samozwańczego geniuszu Jim wyzwolił swe gardło z potężnego, acz niewidzialnego uścisku – to nie jest żadna Thanatia Tod. To… moja siostra. Właśnie, moja siostra. Zuzia.
Zaafanawi i Karden spojrzeli na Jima dziwacznie. Ten odpowiedział jedynie rozbrajającym uśmiechem.
- Nie mam czasu na dyskusje. Pójdziesz, pani, sama, czy mam cię doprowadzić siłą?
Wzrok inspektora osadził czarodziejkę w miejscu. Cały jej mroczny majestat z pietyzmem wznoszony wokół siebie pękł jak bańka mydlana. W zimnych, błękitnych oczach Vidocqa Thanatia dostrzegała dalece mroczniejsze serce. Twarde niczym bazaltowa skała. Ciemniejsze od najciemniejszej nocy. W tych oczach dostrzegła swoje przeznaczenie. Nie pozostało nic, jak się mu podporządkować.
Skinęła głową.
Powyginany drąg śmignął powalając potężnego mężczyznę na ziemię. Nagi, wychudły pustelnik z pianą na ustach i furią w oczach dyszał nad półprzytomnym stróżem prawa.
Zerwane nici wróciły na swe miejsca. Napięte mięśnie rozluźniły się.
- Victoria!
Zakrzyknął starzec.
- Apage, stulti!
Dodał cyk później.
Dwa razy nie trzeba Wam było powtarzać.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Suarrilk - Thanatia Tod

Entuzjazm jest delirium rozumu.
[Napoleon Bonaparte]

Dopiero teraz dostrzegła onyksookiego kota. Przedtem, leniwie rozciągnięty w swej kociej okazałości, spoczywał na rękach egzotycznie odzianego mężczyzny. Ujrzawszy zaś zwierze, Thanatia Tod uczyniła dokładnie to samo, co zrobiłaby na jej miejscu każda normalna przedstawicielka płci pięknej.
- Aaaaaaaaach, jaaaaaaaaaakiiiiii śliiiiiiiczny!!! – zapiszczała, porzucając chwilową rolę mrocznej adeptki sztuki czarnoksięskiej. Pochyliła się, by pogłaskać go pod trójkątną bródką. – Jakie śliczności jesteśmy, tiaa, dobry kiciuś, ach, jakie ty masz oczka!! Kizia-mizia! – zaszczebiotała słodkim głosikiem. – Takie z nas mroczne, diaboliczne stworzonko, nio, kici, kici! – dodała, przypominając sobie o IDEI.
Wreszcie Karden, który zaofiarował przed chwilą swą pomoc, zniecierpliwił się na tyle, by pokonać chwilowe osłupienie (nie było wszak pewności, wszak, czy demon – Thanatia, znaczy – nie zechce kota zeżreć).
- Stańże prosto, dziewko – warknął. Obdarzyła go Promiennym Uśmiechem czarnych warg. Niestety, zdążyła już się przekonać, że niektórzy są odporni na Promienne Uśmiechy. Pozwoliła więc krasnoludowi wyciągnąć bełt, starając się nie krzyczeć – przecież nie przystoi córze ciemności drzeć się jak obdzierana za skóry wiewiórka. Na szczęście, choć sprawiała wrażenie kruchej, potrafiła być twarda.

Parę minut potem okrwawiony bełt leżał w dłoni krasnoluda. Chwilę zastanawiała się, czym obwiązać ranę. Zajrzała do worka, by wyjąć zeń białą chustę obszytą koronką (nawet z daleka można było dostrzec wyhaftowaną na niej ogromną czaszkę). I nagle poczuła, że o n ją obserwuje. Serce na chwilę stanęło w jej piersi. Głupia, głupia, głupia, głupia!!! – pomyślała bezwiednie, aczkolwiek niewiele mogło jej to pomóc. Komisarz zupełnie wyleciał jej z głowy, gdy zajęta była pogawędką z Jimem i jego towarzyszami. A teraz szedł w jej stronę, a ona czuła, że nie może się ruszyć. Umysł krzyczał: Uciekaj!, lecz ciało nie chciało go słuchać.

Wyobrażać sobie, że ona i Vidocq są odwiecznymi adwersarzami, przeciwnymi stronami księżyca, pociągającą Ciemnością i bezdusznym Światłem - zupełnie jak w romantycznej powieści grozy – to jedno. Być po drugiej stronie metaforycznej barykady i rzeczywiście mieć przeciw sobie Vidocqa, widzieć jego kuszę wymierzoną w siebie, czuć na sobie jego spojrzenie – to już inna bajka. Koszmar, gwoli ścisłości.

Człowiek, który zbliżał się do nich, górował nad wszystkimi. Jego nalana, pokryta czerwonymi plamami twarz dziwnie kontrastowała z przenikliwym wzrokiem. Włosy nieokreślonego koloru spływały w strąkach po czole, policzkach, wiły się w gąszczu bujnych bokobrodów i dalej, wzdłuż szyi oraz szerokiego karku. Na potężnych ramionach znajdował się brązowy, skórzany płaszcz, pokryty siatką szwów i załamań. Podbródek Thanatii zadrżał mimowolnie, a dusza struchlała na widok inspektora Vidocq w całej okazałości. Do tej pory – i dziękowała za to bogom – nie miała okazji oglądać go z tak bliska. łudziła się, że ten dzień nie nadejdzie. I jednocześnie wiedziała, iż jest jej przeznaczony.

Słowa Jima i karła dotarły do jej uszu jakby stłumione. Słyszała tylko jego głos. Widziała tylko jego osobę. Wzrok inspektora osadził czarodziejkę w miejscu. Cały jej mroczny majestat z pietyzmem wznoszony wokół siebie pękł jak bańka mydlana. W zimnych, błękitnych oczach Vidocqa Thanatia dostrzegała dalece mroczniejsze serce. Twarde niczym bazaltowa skała. Już, prawie, tak chętnie poddała się jego woli...

... A potem nic się zerwała.
- Victoria!
Zakrzyknął starzec.
- Apage, stulti!
Dodał cyk później.
Dwa razy nie trzeba było powtarzać.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Gantolandon - Karden

- Apage, stulti!
Dwa razy tego nie trzeba było powtarzać. Karden z gracją zawodowego sprintera pomknął do przodu... w stronę ciała. Szybkim ruchem capnął kuszę jeszcze wraz z bełtem, nim staruch zdążył chociażby zamachnąć się laską. Pustelnik darł się, pryskając śliną, ale nie potrafił dogonić krasnoluda, który był całkiem szybki. Przynajmniej jak na możliwości swojej rasy. Już po chwili pozostała trójka przekonała się, że krótkie nogi wcale nie muszą oznaczać wolniejszego biegu. W takich chwilach z karła wyłaził Nimrod.
- Rusz dupę, grubasie! - wrzeszczał za Zaafanawim. Wrzeszczeć w czasie biegu też umiał. Krasnoludy słynęły ze swojej wytrzymałości.
Zatrzymali się dopiero po jakichś dziesięciu minutach biegu. Krasnolud przystanął jako ostatni... po czym błyskawicznym ruchem wymierzył kuszę w Thanatię.
- To krwawi, panienko - wycedził przez zęby - Trza było powiedzieć chociaż część śpiewki. Tą, w której próbuje zdybać cię pierdolony Vidocq. Teraz chcę usłyszeć całą. Każdy cień, z dokładnym uwzględnieniem każdego trzaskacza, który chce twojej głowy. Inaczej Moce mi świadkami, że wsadzę ci bełta w brzuch i zostawię tutaj, co z całą pewnością zadowoli tego skurla i sprawi, że się od nas odczepi. To jak? Cień, czy bełt?
Był z lekka zdenerwowany. Z jednych kłopotów właśnie wpadł w następne i wcale mu się to nie podobało.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Suarrilk - Thanatia Tod

Trzy rzeczy pozostały z raju: gwiazdy, kwiaty i oczy dziecka.
[Dante Alighieri]

Thanatia Tod była zła. Niewypowiedzianie zła na samą siebie. Za tę skończoną bezmyślność przy opracowywaniu planu. Za tę radosną beztroskę, z jaką podeszła do zadania. Za to, że nie wzięła pod uwagę możliwości, iż Vidocq umie znaleźć informatorów. Przede wszystkim zaś – że przeklęty inspektor potrafi zmusić ich do mówienia.

Biegła, w duchu śmiejąc się gorzko z samej siebie. Co jej to da? Gdzie się ukryje? Tu, na bezkresnej pustyni, gdzie wszystko, co nie jest piaskiem, rzuca się w oczy niczym namolny ekshibicjonista? (Trudne słowo, Thanatia zastanawiała się chwilę, skąd je zna.) Trzeba było wrazić sztylet w serce Vidocqa, kiedy powalony ciosem starca padł na ziemię. Wszystko nie tak, nie tak, nie tak!!! Najwyraźniej nie był to jej najlepszy dzień.

A teraz, gdy zatrzymali się dla złapania oddechu, krasnolud natychmiast wymierzył w nią kuszę. (Przez chwilę zastanawiała się, czy jemu też nie powinna była wrazić sztyletu. Pomyślała jednak, że przecież nie jest krwiożerczą bestią i nie może likwidować każdego, kto przypadkiem wejdzie jej w drogę. Do czasu, naturalnie.)
- To krwawi, panienko - wycedził przez zęby karzeł. - Trza było powiedzieć chociaż część śpiewki. Tą, w której próbuje zdybać cię pierdolony Vidocq. Teraz chcę usłyszeć całą. Każdy cień, z dokładnym uwzględnieniem każdego trzaskacza, który chce twojej głowy. Inaczej Moce mi świadkami, że wsadzę ci bełta w brzuch i zostawię tutaj, co z całą pewnością zadowoli tego skurla i sprawi, że się od nas odczepi. To jak? Cień, czy bełt?

Mówił w dziwaczny sposób, zrozumiała jednak sedno. I bardzo nie spodobała jej się istota tej wypowiedzi. Skrzywiła się bardzo brzydko, a jej dziecinna twarz, pokryta trochę już rozmazanym w upale pudrem i czarnym cieniem, brudzącym lekko policzki – ta, zdawałoby się całkiem niewinna twarz na mgnienie przybrała niemiły wyraz. Trwało to jednak chwilę i równie dobrze mogło być złudzeniem.
Oczy Thanatii nabiegły łzami. Czarno uszminkowane wargi zadrżały dramatycznie, wyginając się w podkówkę.
- To fatalne...nieporozumienie. Jestem ofiarą systemu! – wydusiła wreszcie zdławionym, melodramatycznym głosem. – Widzicie, panowie... – dodała, zastanawiając się jakby nad tym, jakich słów użyć, by przekonać mężczyzn o gigantycznym rozmiarze swego nieszczęścia. – Ten cały Vidocq, paskudny typ zresztą, uwziął się na mnie! Uważa, że jestem morderczynią! Ja, wyobrażacie sobie?!?!?! – Uniosła się słusznym gniewem. – Tymczasem to nie ja winna jestem zabójstw, o które mnie oskarżają – dodała. Cała jej postać zdawała się mówić: „czy te oczy mogą kłamać?”. Notabene, miała bardzo duże i ładne oczy, o lekko migdałowym kształcie. – Wszystko tylko dlatego, że wychowałam się w cyrku. Czy to, że musiałam sprzątać słoniom, oznacza, że jestem gorsza?!
Delikatna dziewczęca psychika nie wytrzymała w tym miejscu napięcia. Thanatia Tod, Wielka-i-Potężna Czarodziejka, Gotycka Piękność, Eteryczna Zjawa Ciemności – zakryła oczy zwiniętymi w kułak dłońmi i rozszlochała się niczym zwykła smarkula, rozmazując cały makijaż po twarzy. (Nie omieszkała przy tym zerknąć dyskretnie zza pięści, jaką wywołała reakcję.)
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Ifryt - Zaafanawi ibn Belbiad

Naprawdę był pod wrażeniem. Aż mu dech zaparło (no, to może akurat od biegu).
- I musiałaś sprzątać słoniom? - z niedowierzaniem wysapał mrukliwie. Biedna istota. Ale ta to dopiero miała ciekawe życie. Od niewolnicy do rannej damy. Przecież nie można jej było tak samej zostawić! To byłoby bezduszne.
- Może brzoskwinie? - zapytał Thanatię podsuwając jej miseczkę kandyzowanych owoców, która jeszcze chwilę temu wyglądała jak pomarańczowa jedwabna chustka tkwiaca u niego za pasem.
- Nie możesz jej tak zastrzelić - zwrócił się do Kardena, starannie unikająć wejścia na linię strzału. - Nie widzisz jaka jest cała rozdygotana? Jeszcze powróci jako duch zemsty i będzie nas prześladować! - powiedział z dużym przekonaniem. No bo właściwie czemu miałby ją zabijać? Przecież oni nie mieli z nią nic wspólnego. To ten starzec zaatakował przedstawiciela prawa. A oni tylko poszli dalej. A że dziewczyna poszła w tę samą stronę? To najzwyklejszy zbieg okoliczności - no chyba że faktycznie jest tam jakieś miasto, jak wspomniał Karden. W takim razie, to naturalne, że zmierzali w tym samym kierunku. Dziwne by było gdyby nie!

Zaafanawi dosyć dziwnie czuł się bez kota. No właściwie kot był - przyniesiony przez Thanatię. Ale nawet jak go nie było, mag miał z nim lepszy kontakt niż teraz. Coś było naprawdę nie w porządku. Ale może to tylko chwilowe? Może za jakiś czas znowu będzie jak dawniej? W końcu podobno koty chadzają własnymi drogami (no, akurat kocur Zaafanwiego to raczej się toczył). Może w końcu wróci do niego?
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Gantolandon - Karden

Powiedzieć, że krasnoluda przekonały łzy dziewczyny, to nieco za dużo. Niemniej jednak zastanowił się na krótką chwilę. Po chwili skrzywienie powróciło na jego twarz.
- A co mnie to, czy ty winna, czy niewinna? - warknął, opuszczając jednak kuszę - Czy ja łaskobójca, cobym kary wymierzał? Chciałem wiedzieć ino, kto jeszcze cię chce wpisać do księgi umarłych. Czy aby w jaką krwawą łaźnię się nie pakujemy, łażąć z tobą. Ale dobra tam. Jeśli coś zataiłaś, to inaczej se pogadamy. Trza się otworzyć na tego skurwiela i zastanowić, co dalej... bo nie odpuści, to pewne - podrapał się po brodzie krótkimi palcami - Pierwej jednak trzeba napaść kałduny. Trójka sztukmistrzów z pewnością poradzi se z wyczarowaniem jakiegoś żarcia. I wody, oczywiście, bo zdechniemy z głodu.
Rozejrzał się wyczekująco. Myślał teraz, co dalej. Pewne było, że nie mogą zostać tu, gdzie są. Wypadałoby znaleźć jakąś osadę, a najłatwiej było to zrobić, docierając do jakiegoś miasta - bramy. O ile wiedział, starczyło tylko iść plecami do Iglicy, a wtedy na jakieś szło trafić. Nie wiedział w zasadzie o żadnym, za wyjątkiem Rzeźni, ale cóż... Jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma.
Najpierw jednak...
- To co z tym jedzeniem? Głodny jestem! - warknął po chwili.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Suarrilk - Thanatia Tod

Trudno dyskutować ze swoim żołądkiem, gdyż nie ma uszu.
[Plutarch]

Słysząc pełne ciepła i współczucia słowa otyłego mężczyzny (to zapewne on zwał się Zaafanawi, tak dziwne imię pasowało do jego egzotycznego wyglądu) Thanatia Tod uniosła buraczkową czuprynę znad umorusanej cieniem do powiek chustki z wyhaftowaną czaszką (podczas ucieczki cały czas ściskała ją w garści, nie zdążywszy przewiązać rany, a następnie bezwiednie wykorzystała do otarcia łez). Piwne oczy zajaśniały. łzy - jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - wyschły niczym woda w okresowych jeziorach klimatu podzwrotnikowego.
- Może brzoskwinię? - Słowa Zaafanawiego zabrzmiały niczym śpiew chórów anielskich - a więc była ocalona, nikt nie wpakuje jej w brzuch bełta, a wręcz przeciwnie, wkrótce wyląduje tam słodki owoc!

W tym momencie żołądek Thanatii Tod, pełen głodu, ściśnięty wysiłkiem i przeżytym stresem, postanowił przypomnieć właścicielce i światu o swoim istnieniu. Donośne burczenie, nie licujące z obrazem dostojnego maga. Nie czas był jednak tym się przejmować - Thanatia łapczywie jak dziecko włożyła w usta kandyzowany owoc, a gdy żuła ów posiłek, jej czarne wargi wygiął błogi uśmiech. Oczy Thanatii zaokrągliły się niesamowicie, gdy ujrzała, jak Zaafanawi wyciąga z czerwono-żółtej chusty miseczkę waniliowego kremu z truskawkami.
- Bavarois Ruban, na otarcie łez dla słodkiej damy - oznajmił nonszalancko. Thantia Tod przestała słuchać gderania krasnoluda (Karden - tak, to imię pasowało do niego. Było jak rąbnięcie kilofem w twardą powierzchnię, kamień zapewne.). W jego głosie tkwił sztylet groźby, lecz postanwoiła odłożyć to na później.

Pusty żołądek był w tej chwili najistotniejszy.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Hekatonpsychos

Równina

You're tearing me apart
Crushing me inside
You used to lift me up
Now you get me down
Archive "Again"

Krótki posiłek rzeczywiście by się przydał. Patykowate słonie oddalały się z każdą chwilą. Vidocq i zbzikowany staruch także. Nic dziwnego, że wraz z odległością humory Wam się poprawiły. Nawet skwaszona gęba Kardena jakby złagodniała. Jim i Jack wdali się w kolejną dyskusję, tym razem na temat anatomii mamuta (a konkretnie jego przekroju), Zaafanawi natomiast spacerował dostojnym krokiem pałaszując figę za figą i z uśmiechem lustrując każdy ruch Thanatii Tod.
Więź z chowańcami powoli się regenerowała. Wkrótce zarówno kruk jak i kot znajdowały się odpowiednio na ramieniu i w zgięciu łokciów obu czarociskaczy. W tym samym czasie karzeł przyglądał się uważnie zdobycznej kuszy, nie przestając jednak pałaszować tłustawego kurczaka w pikantnej panierce, który wydobył Zaafanawi z czerwono-białej chusty zaopatrzonej w dziwny wzór, jakby twarz starszego mężczyzny, na rogu.
Zresztą, wszyscy wcinaliście w najlepsze. Zapasy ibn Belbiada zdawały się nie mieć końca, choć sam korpulentny mag wiedział, że tak nie jest. Ta myśl zasmucała go wielce, gdyż bodajże najlepiej zdawał sobie sprawę, jak bezlitosna bywa pustynia.
Podczas krótkiej wizyty w Mieście Bram miał co prawda okazję przekonać się o istnieniu innej okrutnej damy, lecz mimo to pozycję lidera wciąż zachowała władczyni piasków.
- Najgorszy strach pochodzi ze znanych rzeczy.
- Co tam kłapiesz, krecie? - mruknął krasnolud przegryzając równocześnie skórkę twardej figi.
- A nic, tak sobie właśnie myślę...
- ...gdzie jest najbliższe miastko?
- Właśnie.
- Ni chuj nie wiem - wzruszył ramionami Karden, ale dodał zaraz - Ale może utapirowana damulka będzie coś wiedzieć? W końcu skądś się tutaj wzięła, no nie?
- Może, może...
Kupiec zdawał się zbytnio zatopiony w myślach. Mimo to lekki uśmiech wciąż błąkał się na jego twarzy.
- Pierdolony kratistos. Kurwa.
Podsumował tę krótką pogawędkę Karden.
Monotonne otoczenie zaczęło się tymczasem zmieniać. Thanatia, która, zapewne mimo woli, stała się przewodnikiem grupy, prowadziła ją chyba w dobrym kierunku. Tak czy owak, na horyzoncie pojawiły się szarawe smugi dymu, a niebo, do tej pory bezchmurne, wyraźnie pociemniało. Zerwał się nawet lekki wiatr. Widoczność wyraźnie zmalała. Iglica i torus Sigil zniknęły za mgiełką. Rozmyły się również dziwne słonie. Byliście coraz dalej od punktu odniesienia, ale wciąż pełni nadziei, że znajdziecie drugi. Wraz ze wspinaczką na hałdę (Zaafanawi wzdrygał się przed określeniem wydma) piachu, Wasze nadzieje rosły.
Zniknęły niczym zdmuchnięta świeczka, gdy przekroczyliście grań.
Przed Wami rozciągały się zgliszcza jakiejś wioski. W całej swojej ponurek okazałości.
- Ale, ale... - Thanatia wyszeptała bardziej zaskoczona, niż zdruzgotana widokiem. - jeszcze w południe była tutaj wioska.
- Przeminęła z ogniem.
Odciął się Jack.
Ten żart kruka dziwnie nie przypadł Wam do gustu.
Stropieni spoglądaliście to na pogorzelisko to na siebie.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Suarrilk - Thanatia Tod

Pokrzepiona posiłkiem, Thanatia Tod pewnym krokiem poprowadziła towarzyszy w kierunku, w którym - jak jej się zdawało - winna znajdować się wioska, mijana przez nią jeszcze tego dnia. Po drodze opowiedział Zaafanawiemu - kóry w owej chwili wydawał się być osobą najbardziej zainteresowaną jej Porażającą (przerażajacą?) Osobowością - o Cyrku Augiasza, w którym jako mała dziewczynka pracowała pod okiem swego ojca, sławnego cyrkowca - między innymi sprzątała słoniom i polerowała należące do clownów nosy. Wreszcie zauważyła, iż okrągły mężczyzna - choć początkowo z uwagą i nie gasnącym uśmiechem przysłuchiwał się jej melodramatycznej opowieści - coraz bardziej pogrąża się w swoich myślach. Nieco urażona faktem, iż wszyscy jej towarzysze jakby przestali ją zauważać (a trzeba nadmienić, iż Thanatia Tod uwielbiała znajdować sie w centrum uwagi otoczenia i niejako wypełniać sobą wszechświat, a przynajmniej ten jego fragment, w którym bezpośrednio się znajdowała), wysforowała się trochę naprzód, niczym prawdziwy przewodnik karawany. Zaniepokoiły ją trochę z początku szarawe smugi dymu na horyzoncie, lecz natychmiast przyszło jej do głowy, że to na pewno wioska, do której powinni sie już zbliżać.

To, co ujrzała po pokonaniu wydmy, zaparło jej na chwilę dechw piersiach. Tego się nie spodziewała, aczkolwiek powinna była wiedzieć, że ten dzień będzie już tylko gorszy.
- Ale, ale... - Thanatia wyszeptała bardziej zaskoczona, niż zdruzgotana widokiem. - Jeszcze w południe była tutaj wioska.
- Przeminęła z ogniem - odciął się Jack. Skrzywiła się na słowa kruka. Zresztą, pozostali też nie wyglądali na szczęśliwych. Thanatia poczochrała bezwiednie swoją i tak wymagajacą wyszczotkowania fryzurę.
- Ciekawa jestem, kto mógł uczynić coś tak haniebnego. Jakieś Mroczne Siły? Duch Pustyni? - Piwne oczy zaświeciły blaskiem, sugerujacym, iż właścicielka przeczytała zbyt wiele romantycznych poematów i zaraz zacznie szukać Giaura. Kimkolwiek by nie był.

W głębi jej duszy jednak zakiełkował niepokój, a następnie wysunęła sie zeń cienka, nieśmiała łodyżka pytania: Ktokolwiek to zrobił, czy może zagrozić i nam?

Dość bezradnie popatrzyła na towarzyszy, oczekując, iż podejmą jakąś słuszną, męską decyzję.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Gantolandon - Karden

Krasnolud oblizał palce, wciąż tłuste od zjedzonego kurczaka. Smakował mu, chociaż przydałoby się do niego jakieś picie i sos. Powinny być w zestawie, pomyślał z niechęcią. Jeszcze raz zerknął na pogorzelisko.
- Ciekawa jestem, kto mógł uczynić coś tak haniebnego. Jakieś Mroczne Siły? Duch Pustyni? - zapytała purpurowowłosa kobieta. Karzeł parsknął tylko.
- Raczej zbójcy jacyś - rzucił krasnolud z niezachwianą pewnością. Machnął dłonią w stronę spalonych domów - A jak złapiemy skega, to sie pewnie dowiemy, kto.
Z jego tonu głosu wynikało jednak, że niewiele go to obchodzi. To, co go interesowało, to studnia. Może i niewiele wiedział o ludzkich osadach, ale żadna na dłuższą metę nie mogłaby obejść się bez wody. Wpierw jednak należało sprawdzić, czy teren jest czysty.
Po jakiejś sekundzie trójka magów zorientowała się, że krasnoluda nie ma tam, gdzie stał. Zanim zorientowali się, o co chodzi, był już w połowie drogi do wioski. Już po chwili schował się w cieniu najbliższego budynku i zniknął im z oczu, wolno biegając pomiędzy budynkami. Tak, jak się spodziewał, dostrzegł ślady, których piach nie zdążył zasypać. A przede wszystkim to, co go najbardziej interesowało. Zbiornik wodny.
Wpierw nachłeptał się, ile mógł. Dopiero potem zawołał resztę. A raczej kiwnął na nich dłonią licząc, że z tej odległości dostrzegą.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

ShadEnc - Jim Anderson

Wszystko działo się stanowczo zbyt szybko. Najpierw latająca podróbka wampirzycy, potem ten dziwny facet z kuszą, powstrzymujący palec od naciśnięcia cyngla kuszy jedynie siłą woli, palący się do „wymierzania sprawiedliwości”, jak sam zwał zapewne śledzenie, pościg i ostatecznie potyczkę ze ściganą osobą. Po raz kolejny stanie i obserwowanie wszystkiego z rozdziawioną japą (tak nazwał minę Andersona Jack) oraz późniejsza ucieczka okazały się najlepszym rozwiązaniem. Tym bardziej, że Jim nie rozumiał całej sytuacji. Nic a nic.

Posiłek i odpoczynek, choć nie przegoniły zmęczenia ciała i nie rozjaśniły umysłu maga w stu procentach (Kawa, królestwo za kawę! – krzyczał w umyśle Jim), pokrzepiły na tyle, by mógł w spokoju zastanowić się nad sytuacją, ta zaś nie była różowa. Obce miejsce, obca pustynia w zapewne obcym mu wymiarze były jedną wielką zagadkę. Na plus zaliczyć można było posługiwanie się znaną mową choć przez jedną osobę, na minus obecność kogoś, komu z pewnością milej by było wyrządzić Jimowi i jego towarzyszom krzywdę, niż przysługę (Vidoq, kimkolwiek był, z pewnością zapamiętał wszystkich). Krótko mówiąc, mostek, po którym jeszcze kilka dni wcześniej kroczył Anderson załamał się, a sam czarodziej uciekając z bagienka wpadł w grząskie piaski. Jeszcze dwa, trzy dni i będę mógł z całym przekonaniem powiedzieć, że gorzej być nie może. Tylko niebo nie zwaliło się nam na głowy – burknął Jim.

-... I stąd właśnie wiemy, że Ziemia ma kształt banana – zakończył swój elaborat Jack, zupełnie nieświadomy, że jego mistrzowi nie było dane usłyszeć mądrych słów kruka, wyniku wielogodzinnych przemyśleń. Bezcenna, bez wątpienia wiedza umknęła w przestrzeń. Kolejna tajemnica wszechświata miała pozostać rozwiązana jedynie w umyśle skromnego chowańca. Mimo wszystko, krakanie Jacka wywołało pewien efekt. Anderson, dotychczas zanurzony w swych myślach odzyskał przytomność, zaczął rozglądać się po okolicy, starając się nadaremnie dostrzec jakiś ruch. Spojrzał na pozostałych. Wyglądali, jakby od jakiegoś czasu toczyli jakąś dyskusję.
- Ale, ale... – wyszeptała Thanatia - jeszcze w południe była tutaj wioska.
- Przeminęła z ogniem - odciął się Jack, nie bardzo wiedząc co tak właściwie komentuje. Jim, jeszcze przez chwilę zdezorientowany po raz kolejny rozdziawił japę, tym razem na widok kolejnego sprintu Kardena. Wzruszył ramionami, po czym burknął:
- No tak. Zawsze tam, gdzie ty, Karden – burknął i ruszył w stronę wioski.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Ifryt - Zaafanawi ibn Belbiad

Z pewnym zaciekawieniem przyjrzał się dziwnemu zdobieniu w rogu chusty. Czyżby pamiątka po ich ostatnim spotkaniu? Biel i czerwień - kurczak a'la święty Antoni i demony? A może to wcale nie była chusta tylko szal (a nawet szalik), albo flaga? Chętnie by ją gdzieś wywiesił, jeśli by sądził, że to coś pomoże. Ale ich sytuacja była doprawdy beznadziejna. Musieli walczyć, aby nie okazać się najgorszymi. Nadchodziła chwila prawdy. Jak to mówią, do trzech razy sztuka. Miał nadzieję, że się do końca nie zbłaźnią.

Choć pikantny, kurczak z biało-czerwonej chusty miał słodko-gorzki smak.

Im dalej szli, tym bardziej robiło się szaro. Zaafanawi uprzejmie słuchał opowieści nowopoznanej towarzyszki, choć z czasem wrażenie, że gdzieś to już słyszał, nasilało się. Hm, "literatura bazarowa" jak zwano ten rodzaj epiki w jego stronach, nie należała do ścisłej czołówki jego zainteresowań, ale będąc wierny swoim ideałom, swego czasu zapoznał się z paroma jej czołowymi przedstawicielami. Jednak jak widać, natężenie emocji i tematów pozostawało tu w miarę stałe. Niektórzy (a zwłaszcza niektóre) uważały, że melodramaty są najdoskonalszym obrazem życia - takiego, jakim powinno być. Cóż, ibn Belbiad głęboko wierzył, że prawdziwe życie ostatecznie zawsze okazuje się ciekawsze.

Spalona wioska. Przerażające. Kupiec nie lubił patrzeć na ludzkie nieszczęście. Zawsze w takich sytuacjach czuł się w jakiś sposób winny. Wiedział, że to irracjonalne, a mimo to unikał zapuszczania się w miejsce, gdzie mógł ujrzeć coś takiego. Thanatia i Karden zastanawiali się, kto to mógł zrobić. To nie było ważne. I tak już go tu nie było. Zniszczył wszelkie życie i pozostawił za sobą zgliszcza i zatrutą studnię. No tak, zatrutą studnię - prawdziwi złoczyńcy zawsze tak robili. Karden był już w połowie drogi do wioski. Zaafanawi chciał go ostrzec, ale krasnolud najwidoczniej był głuchy na wszelkie ostrzeżenia. Schował się w cieniu stojącej samotnie wypalonej ściany. Wbiegł między ruiny. Dobiegł do czworokątnej studni. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, zanurzył głowę i pociągnął tęgi łyk. Ponura pustynia wysuszyła mu gardło na wiór, więc pił ile sił, ile tylko mógł. Aż w końcu odwrócił się w ich kierunku i lekko się zataczając machnął dłonią. Wypowiedzieć słowa już najwyraźniej nie mógł...
Obrazek
ODPOWIEDZ
  • Informacje
  • Kto jest online

    Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości