*Określenie wymiarów obrazka nie było możliwe.*
*Określenie wymiarów obrazka nie było możliwe.*
Rozdział I
Inter Malleum et Incudem
- Noru -
Muzyka #5
Diabelstwo stanęło przed skrybą, był to jego stary znajomy z czasów, gdy Łaskobójcy wzięli go za martwiaka i wsadzili nieprzytomnego do woza pełnego trupów kopę lat temu. Wtedy nie był stary... Cóż, był, ale nie aż *tak* stary jak dzisiaj. Noru widział jak szaty procha, nie zdejmowane pewnie od wielu, wielu lat, najzwyczajniej dziurawią się, targają i plamią coraz bardziej i bardziej. Nie to jednak było najdziwniejsze, o ile w ogóle można było coś nazwać "dziwnym" w Sigil, jego broda sięgała ziemii. Swe początki miała pod ustami i przy bokobrodach, zaczynając się ciągnąć przez całą długość jego ciała. Co prawda nie dotykała podłoża, bowiem przy jego stopach była zawinięta wokół dwóch, metalowych słupów na konstrukcji na której osiadł. Co ciekawsze, włosy na głowie nie były aż tak długie, a wąsów z kolei w ogóle nie miał. Jego twarz też nie była lepsza, zdawała się widzieć gorsze rzeczy niż reszta śmiertelników. Oczy miał przekrwione, prawie że suche, jego powieki już dawno prawie że zwiędły niczym wystawiona na Plan Wiatru róża. Lecz poza jego obmierzłym obliczem... Wyglądał na niezwykle starego. Starego, ale przede wszystkim mądrego, jakby wiedział wiele więcej rzeczy niż przeciętny klatkowicz. Siedział przed wielką, wielostronnicową księgą wraz z piórem do pisania. Interesujący był fakt, iż nie miał on nigdzie atramentu, toteż przyrząd ten musiał być wiecznie mokry. Nie pisał, czytał za to tekst dokładnie nie zwracając uwagi na diablę koło niego, przerywając co chwila tę czynność suchym kaszlem. W końcu Noru postanowił obudzić go z jego transu.
Dhall.
- Witaj Dhallu. Czyżby ten kaszel był znakiem zbliżającego się zmierzchu? - Zapytał. W tej chwili Dhall obrócił się w jego stronę, i gdyby dało się w jakiś sposób wymóc na tym Grabarzu emocje, zapewne mógłby tam dojrzeć kroplę łzy radości.
- Azali jest. - Rzekł powoli, przypatrując się stojącej koło niego osobie, mrużąc oczy, jakby w poszukiwaniu starych wspomnień z nią związanych. - Nie będę już długo żył, zapewne już dawno winienem był przekroczyć ostateczną granicę. Nie znoszę życia, a jeśli miałbym je przeżywać drugi raz... - Zastopował, zdając sobie sprawę z tego co powiedział. - Cóż, jakoś to przeboleję, w końcu muszę się wyzbyć emocji. - Mówił bowiem o Prawdziwej Śmierci, najwyższej cnocie cenionej przez grabów.
- Dhallu, mam wiele pytań wymagających odpowiedzi. - Powiedział powoli, by nie zmuszać starca do zbytniego wysilania się w słuchaniu.
- Noru... - Rozpoczął. - Każdy ma pytania, od wieków towarzyszą one wszelkiemu istnieniu. Powiedz swoje, a ja postaram się odpowiedzieć...
- Dlaczego Io miałby się mieszać w tawerniane waśnie? - Zapytał.
- Io? - Powtórzył bez pośpiechu te dwie sylaby, jak gdyby dając samemu sobie czas na zastanowienie. - Pytasz o *bardzo* starą legendę, dziecię szczęścia... - Przerwał, gdy nawiedziła go seria suchych, gardłowych kaszlnięć. Po jakimś czasie przeszła a ten zastanowił się parę sekund nad tym, o czym mówił przed chwilą. W końcu odpowiedział. - W pojęciu wielu ludów zewnętrza Io był bogiem przeklętym. Nie za czyn, a za samo pochodzenie! - Podniósł wychudzony palec do góry, jakby na znak podkreślenia swych słów. Chwilę później opuścił go leniwie i kontynuował. - Wiele *starych* legend dawno wymarłych ras głosi, iż był to jeden z tysięcy synów Władcy Much...
- Masz na myśli Belzebuba? - Chciał się upewnić.
- Tak, Baal'zevuva, upadłego anioła. Wracając do Io... - Przerwał znów by ostro zakaszleć. - ...Był on jedynym dziecięm władcy siódmej warstwy Baator, które nie zostało zabite. Syn ten był bliski śmierci, ale uratowała go Glasya, najmłodsza z Władców Dziewięciu. Nie wiem o tym bardzo dużo, lecz Io miał stworzyć pewną księgę...
- Powiedziano mi o grimuarze, który zdaje się mieć wielką wartość. To to?
- Tak, grimuar... Miał go stworzyć wraz z ośmioma balorami, prezentując wraz ze sobą wszelkie dziewięć niekończących się warstw Baator.
- Czy ma jakiś związek z Anarchistami? Zagrożenie dla Sigil, frakcji? Czym może być ten grimuar?
- To tomisko ma wiele nazw, nie powiem ci żadnej poprawnej. *Nie wiem* też co czyni, ale nie sądzę, by zagrażało Sigil... - Odpowiedział.
- Z tego co się dowiedziałem, Io odnalazł księgę. Tutaj, w Sigil.
- Nie... - Zaśmiał się przecząco. - To nie jest możliwe, nawet sama Pani nie wie gdzie ona jest. Jej odłamki krążą po sferach skazane na zapomnienie. Obecność Io to żadna nowina, synowie bogów od wieków pałętali się pod nogami swych ojców, wtapiając się w śmiertelników...
- Dobrze więc. - Przerwał na chwilę. - Ilu zamieszkało tu z decyzji Szasmacha?
- Szasmacha?... - Zastanowił się. W końcu jego oczy jakby się obudziły, a on sam przypomniał sobię osobę. - Wielu, wielu... - Znów jego umysł rozpłynął się gdzieś we wspomnieniach i przestał patrzyć na diabelstwo przed nim. - Nie z ręki, lecz tak, z decyzji... Lecz nie wiem dokładnie jaki jest cień tej osoby.
- A Umorerzy, w co wierzą, co wyznają?
- Umorerzy? Tak... Widzisz, wielu uważa, że nawet sama Jej Cichość ma jawnych przeciwników. Takim na pewno był Aoskar, bóg portali. Widzisz, ten zapomniany bóg nie umarł, co więcej, został jedynie odesłany do nieskończonego Astralu.
- ...I oni mają z tym coś wspólnego?
- *Wydaje mi się*, że mogą mieć oni coś wspólnego z tym bogiem. Wiele razy odsyłano tu ciała z symbolem boga portali. Nie widzę innych powiązań, nawet jeśli to nie jest zbyt dobre...
- Kobieta Belanora, człowiek Laurel, baal'asi Cięty, wiesz coś o nich? Odesłali kogoś w twe progi?
- Zadajesz wiele *trudnych* pytań, dziecię szczęścia... - Przycichł na moment, zapewne dając sobie czas na zakasłanie, jednak w końcu kolejna fala ominęła go. - Ciętego nazywają na ulicach Wiedzokradem, załatwił wiele wpisów do księgi, lecz *nie* z jego własnej winy.
- Co przez to rozumiesz?
- Klątwa Trzech Matek sprawiła, że staje się on niebezpieczny dla osób przebywających blisko. Uważaj *na niego*, dziecię szczęścia...
- A reszta? - Zapytał.
- Nie wiem nic więcej o innych.
- Ktoś interesujący zawitał w progi Kostnicy, ostatnim czasem, Dhallu?
- Cóż... - I w tej chwili nastał czas w ów opowieści, gdy należałoby przerwać ją i wznowić po *długim* czasie. Bowiem na świecie są i ludzie, którzy mają dużo do powiedzenia, nie mając tym czasem komu tego powiedzieć. Są też chwile, które są zwyczajnie omijane przez narratorów wielu powieści, tak też się dzieje i teraz, żaden klatkowicz bowiem nie chciałby słuchać tak wielu tyrad na temat śmierci przez taki czas z ust człowieka, który postawił sobie za cel wyzbyć się emocji, a przy tym mówić nie-zwy-kle po-wo-li...
- Dhallu... - Przerwał w którymś momencie Noru, widocznie zmęczony tymi słowami. - Zostawiłem u wejścia nowego mieszkańca Kostnicy i nie sądzę, aby droga powrotna była równie prosta co przybycie tutaj. Możesz coś zaradzić?
- Proszę. - Dhall pogrzebał w leżącym koło niego stosie książek, otworzył jedną z nich i wyrwał stronnicę, podając ją diabelstwu. - W łuku pomiędzy tą salą a następną znajduje się portal. To klucz, tylko wyraźnie to napisz na ścianie... - I tak Noru, z dość nikłymi informacjami, postanowił zakończyć wizytę u starego "przyjaciela", o ile dało się tak nazwać nic nie czujących Grabarzy...
Stronnica od Dhalla.
- Laurel -
Laurel stał przed trupem, widząc jak ten obcieka własną posoką, płyn lał się po nim, a ten nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. Nie był jednak rozkojarzony, jego martwe spojrzenie tkwiło w jakimś punkcie na chodniku i stał tak *długo*, czekając pewnie na kolejne sprawdzenie przez graba. Nie mrugał, nie oddychał, nie zdawał się dostrzegać otaczającego go łomotu Ula. W końcu Laurel postanowił się do niego odezwać by sprawdzić pewną rzecz.
- Wybacz, biedny bracie, że cię tak wykorzystuję... - Mruknął. - Gdzie jest Urd-Kai? - Zombiak burknął niskim tonem, jak gdyby zgnicie dotknęło także jego strun głosowych, co zresztą, najpewniej, miało w nim miejsce. Chwilę potem podniósł martwy, bezuczuciowy wzrok na człowieka i przyjrzał mu się. Groteskowo podniósł wzrok w górę, trzymając jednocześnie głowę w dole, co sprawiło, że wyglądało to, jakby patrzył na niego spode łba. Było to też w pewien sposób nieprzyjemne uczucie, jego oko, przekrwione i otoczone najróżniejszymi śluzami, wgapiło się z pewną nutką grozy i złowróżebności na stojącą przed nim postać. W końcu zaczął myśleć, że trup nic nie zrobi, jednak mylił się.
- Uuuuuurrrrd-Kaaaaaayyiiii... - Wymamrotał zombie, podnosząc jeden ze swoich nader kościstych palców, niemal pozbawionych tkanki skórnej, w stronę Dzielnicy Urzędniczej. To był znak, że nawet sfery zdawały się być kapryśne. Bowiem nikt nie wiedział kim były za życia te bezimienne zwłoki, co wiedziały i co wzięły ze sobą do trumny. Sposobów na doszukanie się celów w Sigil było dużo, ale na pewno rozmowa z "drogowskazem" była jednym z tych... Osobliwszych.
- ...Szasmach. - Rzekł, mówiąc coś uprzednio do Ciętego.
- Szaaaaaassmmmaaaaach... - Zazgrzytał, wskazując w stronę z której przyszli, to jest w stronę baru Kościszczur.
- Umorerzy? - Zapytał.
- Uuuuummmoooorryyyyrzyyyy... - Jego palec powędrował gdzieś po ziemii, zapewne wskazując losowe części torusa. W końcu jednak, po kolejnych słowach, wyjaśniło się co trup miał na myśli. - Niyyyyyy wiyyyyymmm...
- Magnat.
- Gyyyyythyaankyyyyy... - Znów podniósł dłoń, tym razem by wskazać w stronę Dzielnicy Pani. Nie widział dokładnie gdzie, ale podejrzewał, że ten mógł wskazać na Dwór Bólu.
- A gdzie jest Izhzim?
- Kssssssiyyyyyyyngaaaaa... - Wycedził przez wybrakowaną linię zębów, podczas gdy jego palec wystrzelił gdzieś w okolice Placu Szmaciarzy.
- Co powiedziałeś? - Zadziwił się Laurel, zwracając wnet więcej uwagi na trupa. Ten jednak znów spuścił wzrok i dalsze próby zaczepiania go nie zdawały się dobrym pomysłem. Szybko, po kilku lekkich szturchnięciach, spod obelisku z imionami przydreptało dwóch prochów chcących przegonić Laurela. Nie było takiej potrzeby, sam poszedł...
Będąc w istnym domie sadysty...
Po chwile namysłu, gdy ostatnie resztki zdrowego rozsądku błagały go by nie wchodził więcej do domu tego szalonego czarodzieja, w końcu postanowił nacisnąć klamkę. Drewniane, kute litą stalą drzwi ugięły się pod naciskiem jego ręki i z ostrym skrzypnięciem oraz piskiem otworzyły się w ramie portalu. Jego oczom ukazało się sporych rozmiarów pomieszczenie, w którym dominowała pewna mroczna aura. Pierwsze w oczy rzuciły mu się drewniane biblioteczki, od najwyższych do najniższych półek przepełnione starymi księgami, popękanymi medalionami, talizmanami i amuletami oraz przeterminowanymi miksturami. Można tam było znaleźć niemal wszystko, począwszy od magicznych grimuarów, tomisk oraz podręczników, przez amulety skrzepu, krwi i nawet tych z kości palca, kończąc na miksturach korowej skóry, ochrony przed chaotycznym charakterem bądź też antidotum na wszelkie schorzenia. Wystawy pękały w szwach od tych przepełniających je rupieci. Drewniane tabliczki poprzytwierdzane starymi gwoźdźmi nad każdym rzędem były wypisane w łacinie, toteż dało się ujrzeć takie nazwy jak "Libri", "Voluminis", "Sanguinis", "Mortis" bądź "Inferi".
Muzyka #6
Fiolki z krwią, członki w butelkach i mózgi w słoikach, istny raj dla nekromanty-sadysty, który postanowił sobie zrobić norę w Dzielnicy Hal Gildiowych. Człowiek, chyba potomek Rimalnów, jeśli sugerować się połyskiem skóry, błądził kilka minut przeglądając osobliwości znajdujące się tutaj. Dosłownie wszystko na czym mogli pracować najzagorzalsi alchemicy, wiedźmiarze bądź czarnoksiężnicy z pierwszej. Były tu składniki do stworzenia panaceum, mefitów wszelkich gatunków bądź nawet Kamienia Filozoficznego. Ujmując w jednym zdaniu, żaden alchemik Wieloświata nie ośmieliłby się rzec, iż ten magazyn *wszystkiego* nie spełnia jego oczekiwań. Laurel nie słyszał żadnych odgłosów dochodzących z pomieszczenia, no może prócz bąbelków z jakiegoś eliksiru na półce bądź dzwonków otchłani stukających o siebie z grubym echem, które zanikało zawsze po drugim odbiciu. Podszedł w końcu do jednego ze stołów stojących przy oknie tak, by dobrze było widać z zewnątrz nawet ich tytuły. Przeglądnął ich parę, większość traktowała o energii negatywnej bądź illuzjach, jednak natrafił też na wielkie, oprawione skórą tomisko ze zdobionym napisem "Tysiąc Martwych Sztuczek". Uniósł ostrożnie księgę w górę i otworzył na jednej ze stron. Pismo było niezwykłe, kaligrafowane ściętym pod kątem, naturalnym piórem z odciskaną na każdej stronie stosiną.
"...Jak już wcześniej wspomniałem, przekopywanie okolicznych cmentarzy bądź okradanie kostnic może owocować zbyt starymi, zbyt zgnitymi i zbyt rozłożonymi zwłokami. Najlepsze wyniki można odnieść, gdy ciało jest obięte średnio-zaawansowanym stężeniem zwłok, minimalnymi plamami opadowymi oraz pozbawione procesów gnilnych. Średnio najlepszym czasem na przeprowadzenie autopsji jest od trzydziestu sześciu do trzydziestu ośmiu godzin po zgonie. Nie jest wskazane przeprowadzanie autopsji w dwanaście godzin po zgonie, gdy ciało nie weszło jeszcze w fazę stężenia pośmiertnego, natomiast najgorsze wyniki uzyskuje się po siedemdziesięciu dwóch godzinach po śmierci, gdy ciało osiąga minimalny stan stężenia mięśniowego oraz najwyższy stanu gnilnego. Powracając do tematu..."
Po tym rozdziale następowało mnóstwo sposobów na odsączenie krwi od ciała, dokładne, rozrysowane plany cięć zwłok w okolicach torsu oraz rozpiskę wszystkich narządów znajdujących się w klatce piersiowej i brzuchu, obejmując przy tym każde schorzenie, jakie tylko mogło dotknąć płuca, serce, wątrobę, nerki albo woreczek żółciowy. Kilka kartek dalej rozpoczynał się kolejny rozdział, dotyczący wskazówek dla początkujących magów we wszelkich działaniach związanych ze zszywaniem, zlepianiem, i balsamacją zwłok, przerywanych co chwila małymi fragmentami z prostymi zaklęciami i rytuałami.
"...Teraz część najważniejsza, chwyć swoją lewą ręką za ramię prawej, wypluj gardłową flegmę na zewnętrzną część dłoni, rozsmaruj ją dokładnie językiem, wypowiedz bardzo wyraźnie "Saliva Mortis", upewnij się, że patrzysz w dobrą stronę, bowiem przez pięć sekund będziesz mógł widzieć wszystkie zwłoki przed sobą na odległość dwunastu/dwudziestu metrów, w zależności od tego jak długa była przerwa między napluciem a wypowiedzeniem zaklęcia. Czar nie pokazuje drogi do zwłok, więc jeśli będziesz w całkowitych ciemnościach, możesz ujrzeć ciała za grubą ścianą, do których nie będziesz miał czasu bądź możliwości się dostać!..."
Kilka kartek dalej natomiast znajdował się mały poradnik dotyczący określania czasu zgonu na podstawie rozkładania się zwłok...
"...Putrefactio, nazywane też rozpadem gnilnym, jest jedną z głównych rzeczy dotykających ciało po śmierci. Jest to proces całkowicie naturalny, może zostać przyśpieszony przez przebywanie truchła w ciepłym pomieszczeniu z dużą wilgotnością, natomiast w pomieszczeniu zimnym o niskiej wilogtności ciało rozkłada się oczywiście wolniej. Z głównych faz śmierci uznaje się pallor mortis, algor mortis, rigor mortis i w końcu livor mortis. W dokładniejszych kryteriach prezentuje się to zupełnie inaczej, jednak to temat, który poruszę w następnym rozdziale. By określić czas zgonu zwłok należy podjąć analizę wielu czynników. Najważniejszymi z nich są: rozwój plam opadowych, rozwój stężenia pośmiertnego, spadek temperatury ciała, stopień rozwoju zmian rozkładowych, zmiany biochemiczne w ciele szklistym oka, badanie zawartości żołądka, badanie owadów żerujących na zwłokach oraz ślady z miejsca zdarzenia. Jako iż do ostatniego trzeba znać miejsce zgonu, pominiemy je w tym, oraz kolejnym rozdziale i powrócimy przy okazji omawiania Exitus Letalis..."
*Określenie wymiarów obrazka nie było możliwe.*
Gdy tak w ciszy, z nieukrywaną fascynacją i jednocześnie obrzydzeniem pochłaniał kolejne wersety, nagle uświadamił sobie, że na końcu sali stał cielesny golem. Był on mniej więcej jego wzrostu, toteż widział jego oczy w pełnej okazałości. Żółte, obciekające jakimiś płynami sycącymi się spod powiek tęczówki i malutkie, ledwo widoczne z tej odległości źrenice. Wyglądał jak istota zszyta z kilku trupów, jednak jedna z jego rąk była dość ludzka, chociaż ewidentnie dotknięta wspomnianym przed chwilą w którymś z podręczników procesem gnilnym, druga natomiast wydawała się nie pasować do całego ciała, będąc oderwaną od jakiejś większej, zielonkawej istoty. Miał także wokół szyi spory okrąg z żelaza, na którym wyryte były różnego rodzaju symbole. Golem w końcu otworzył usta, które teraz były dobrze widoczne, odsłaniając zszyte w połowie wargi, i przemówił do niego.
- Tyyyyy... - Wykrztusiło monstrum, spoglądając przerażającym wzrokiem na Laurela. - Czyyyyygooooo tyyyy chciyyyyyć?...
- Szukam Severisa. - Odpowiedział Laurel, patrząc na tę masakryczną parodię człowieka.
- Tyyyymmm... - Wyjąkała bestia, wskazując palcem niezbyt dobrze przyszytej dłoni na drzwi po swojej lewej stronie.
Laurel czym prędzej odłożył księgę i skierował się we wskazane przejście. Drzwi były, tak jak i te wejściowe, drewniane, okute żelazem, tym razem jednak były lekko uchylone. Człowiek popchnął je delikatnie, a te świsnęły ostro. Jego oczom ukazała się niewiele mniejsza komnata niż ta w której się znajdował. Było tam niebywale ciemno, zapewne przez brak jakichkolwiek okien niezamazanych czarną farbą i zasłoniętych czarnymi firanami, jednak podejrzewał, że to pomieszczenie nie różni się tak bardzo od poprzedniego i także tutaj znajdują się wypełnione dziwnymi specyfikami i starymi tomiskami biblioteczki. Niemniej jednak było tu parę oświetlonych miejsc, przede wszystkim dość duży piec, koło którego stał także spory atanor. Gdzieś tam obok także pałętał się malutki, na pewno niedawno używany, alembik alchemicki. Widział stół, na którym stały trzy świeczki rozłożone wokół jakiejś księgi, trochę ręczników i mała buteleczka ze świecącym na zielono płynem. Na jednym z taboretów siedziała też, dość wysoka, postać w szatach. Ubiór był taki, na jaki potężny czarodziej-nekromanta zasługiwał, bowiem oberżynowa toga z szytymi srebrną nicią zakończeniami była ozdobiona wieloma obsydianowymi elementami, czy to przyczepionymi jako hałasujące koraliki przy szyi, czy też jako małe czaszki rozciągnięte wzdłuż jego togi. Nie był jednak blady, jak mogłoby się wydawać, jego skóra była jedynie lekko matowa, za to kontrastowała dość mocno z pół-długimi, głęboko czarnymi włosami, bynajmniej nie napostrzonymi jak u koguta, a raczej opadniętymi i rzadkimi. Był wpatrzony w gotujący się kociołek w rogu sali. Prawdopodobnie ten wysoki czarodziej, zapewne człowiek, czekał na coś. W końcu jednak spojrzał na Laurela dość martwym wzrokiem zniecierpliwionym czekaniem.
- Kogo to me oczy widzą?... - Powiedział, przeszywając na wskroś gościa swym spojrzeniem. - Libris Mortis, per quae sum factus egenus... - Spojrzał jeszcze raz na kociołek i tym razem chwycił w ręce ręcznik, podchodząc do niego.
Jak się miało chwilę później okazać, w kociołku znajdowało się dziecko. Zdawało się być nieprzytomne, bowiem *gotowało się* nad ogniem, był to mały noworodek zanurzony we wrzącej, pachnącej trochę jak wosk zmieszany z krwią, wodzie. Severis ujął niemowlaka w ręcznik, owijając jego zmarszczone, poparzone ciało. Nie miał włosów, za to, co było bardzo dziwne, miał całe dwa rzędy zębów oraz chude ręce z długimi palcami oraz zagiętymi wewnątrz pazurami. Wyglądało to jednak na jakiś rodzaj mutacji niźli unikalną rasę, bowiem "stworzenie" to nie miało żadnych innych nie-ludzkich cech. Nie miało długich uszu, świecących oczu czy kłów, za to pociło się niebywale mocno, a zapach ten rozszedł się natychmiastowo po pomieszczeniu. Gdy tylko Severis wrócił z brzdącem do stołu, ten zaczął otwierać oczy w grymasie bólu. Nie minęła chwila, a krzyk odbił się echem w komnacie, gdy bękart zaczął wrzeszczeć. Był to skowyt agonii i cierpienia, udręki dla istoty, która ledwo przyszła na świat. Całą skórę poniżej szyi miał marszczącą się, poczerwienioną i pokrytą bąblami po poparzeniach, z niektórych ran ciekła krew, szczególnie z paru wrażliwszych miejsc, jakimi szczególnie były powierzchnie pomiędzy naskórkiem a paznokciem, pachy, biodra, malutki członek i uda. Przez chwilę Severis zdawał się go uciszać, jednak po nieudanych próbach, widząc jakie męczarnie przeżywa to dziecko, wypowiedział po cichu jakąś inkantację i dotknął jego czoła, rysując na nim symbol palcami. Krzyk cierpienia z czasem ustał, a ten pogrążony w płaczu niemowlak uciszył się, zamykając usta i zostając położonym przez nekromantę na stole. Ten wyciągnął rękę w stronę bękarta, który chwycił go swą dłonią za palec wskazujący, ściskając go na tyle mocno, na ile mogło ledwo urodzone dziecko. Laurel zastanawiał się co to jest, nigdy bowiem nie podejrzewałby Severisa o zostanie ojcem, poza tym idea porwania małego noworodka komuś innemu ku uciesze swych sadystycznych wizji bardziej odpowiadała postaci szalonego czarodzieja. Jak się miało później okazać, to nawet nie było dziecko. Coś bowiem skłoniło człowieka do spytania się maga, co też on tam wyprawia.
- Co to jest? - Wymamrotał, zupełnie rozkojarzony i trochę zagłuszony wcześniejszymi krzykami.
- Homunkulus. - Rzekł nekromanta, głaszcząc dziecko po głowie. To było już całkiem cicho, jednak spoglądało swoimi wielkimi oczami z przerażeniem na skórę, która była niedaleko od określenia "spalona". - Od dawna próbowałem stworzyć taki artefakt, nie ma ich zbyt wiele na świecie. A zawsze ta cząstka sfer może być przydatna, homunkulusy mają *wielką* wiedzę... - Przerwał, spoglądając spowrotem na gościa. - ...Laurelu. Co tu robisz? Czyżby twoi opiekunowie-githzerai nie potrzebowali więcej dzieci? - Rzekł, dokonując jego dokładnych oględzin, zatrzymując się na chwilę przy każdej części ubioru Laurela, w końcu zatwierdzając spojrzenie w oczach.
- Severisie, potrzebuję pomocy. Nie, nikt nas nie podsłuchuje. - Oznajmił.
- Wiem o tym! - Wzniósł się na stołku, puszczając rękę małego niemowlaka. - Jestem magiem, bardzo DOBRYM magiem, uciekinierze z labiryntu Jej Samej. - Pokiwał głową jakby w wyrazie teatralnej irytacji. - A pomocy potrzebuje każdy. Właśnie DLATEGO parzę sobie w kociołku homunkulusa. - Uśmiechnął się sadystycznie. - *Czego* chcesz, a co najważniejsze, *co* możesz mi zaoferować?
- Potrzebuję wiedzieć coś o Umorerach i, zapewne, ich członku, Szasmachu. - Powiedział, rozkładając ręce w wyrazie pytania.
- A zapłata? - Rozłożył ręce w takim samym geście, strojąc dziwną minę, wysuwając wargi do przodu.
- Czy nie jesteś mi przypadkiem czegoś winny?
- Psia jego szpicowana mać... - Opuścił dłonie, kładąc je z lekkim plaśnięciem na kolanach. - Ażebyś w Canii zamarzł... - Wycedził, spoglądając jeszcze na bękarta zawiniętego w ręczniki, leżącego przed nim. - Wiesz coś o nich, homunkulusie? - Dziecko odpowiedziało tylko serią żałosnych, wysokich jęków, jakie to zawsze przychodziło im wydawać. - Widać nie. Nie możemy ci pomóc, Laurelu! - Podniósł ręce do góry, znów w nieco pozowanym geście. W końcu jednak spojrzał poważnie na gościa i znów rozpoczął. - No dobrze... Umorerzy są pewną organizacją, nie słyszałem o tym zbyt wiele, ale *chyba* starają się zdetronizować którąś z frakcji. Z tego co *wiem* swą kryjówkę mają w Podsigil, ale szatan jeden wie gdzie dokładnie, może pod Dzielnicą Niższą, może pod Gimnazjonem, może, kurwa, pod szpicowaną Dzielnicą Pani. - Przerwał by odchrząknąć flegmę z gardła, którą natychmiast wypluł w stronę kotła. - A Szasmach czasem wałęsa się po Arenie Psów pod Szkapicą. Jak chcesz to poszukaj informacji tam. Spytaj gdzie walczą jelenie to może ci dadzą przepustkę. Aaale... - Wybąkał, wiercąc się na siedzeniu. - To pewnie nie koniec pytań?
- Nie. Znasz kogoś o imieniu Magnat?
- Tak, to właściciele ziemscy w Thay, w Faerunie. - Burknął, jednak widząc poważną minę Laurela kontynuował. - No dobra, widziałem tego githa kilka razy w Sigil, wydaje się mieć jakieś konszachty z Anarchistami. Ostatnio były też jakieś zamieszki przed Więzieniem. Byli tam Łaskobójcy i Rząd Niedoścignionych. A znając życie, jak zawsze wepchnęli się tam też ci pieprzeni Chaosyci i właśnie Anarchiści. Skurlone psy.
- Wiesz o tym coś więcej?
- Ta, powieszono im paru ludzi to szyfry wtrynili w parę egzekucji... Na razie krew się nie przelewa, ale sądzę, że zaraz jakiś skurl wystrzeli z procy i wszyscy się tam pozabijają, a Harmonium, jak zwykle, uda, że niczego nie widziało. A czego się spodziewałeś?
- Sam nie wiem. Może wiesz coś o niejakim Izhzimie?
- A tego krwawnika akurat znam. - Odrzekł. - Był tu kilka dni temu, pytał o jakiś grimuar, chciał wiedzieć jak można zlokalizować wyrwane z niego kartki. Opyliłem mu jakąś lewą kryształową kulę i posłałem w siedmiu diabli. - Spojrzał w jakieś nieokreślone miejsce na ciemnym suficie by się dłużej zastanowić, a następnie znów zaczął. - Taki wysoki Yuan-ti, szaty wyglądały jakby je przemycił wprost z Kostnicy, miał przy sobie też małą torbę, z której wystawało kilka kartek.
- Wiesz chociaż jak nazywał się ten grimuar, o którego pytał?
- "Grimuar Chlora"? "Grimuar Folklora"? Na szariat byś mnie wziął, ale mówię, nie wiem. Rozumiesz jak te skurlone gady seplenią... - Wyszczerzył białe zęby. - NIC więcej nie wiem. I jestem zajęty, przyjdź za parę dni, jak mi homunkulus dojrzeje, muszę go w tym trochę pogonić, jakieś zaklęcie czasowe może?...
- Mimo wszystko, dzięki. Na pewno jeszcze wrócę.
- Ale tym razem będę chciał coś w zamian! - Severis odwrócił się w stronę dziecka, podczas gdy Laurel opuścił sklep...
Homunkulus Nekromanty.
Pieśni dwóch króli;
Swjaszczennik Opasnyj,
König von Thule.
Muzyka #7
Była noc, a ognisko płonęło ogniem dumy i honoru. Zebrało się ponad nim bezmała stu chłopa, hardych żołdaków, którzy właśnie wznosili roztruchany z piwem za chwałę i na cześć nowego swjaszczennika, który oto nabił głowę ostatniego zwierzoludzia w krainie na pal i zasadził przy własnym tronie, na którym właśnie siedział. Ten był potężny, obłożone skórą siedzisko mogło spokojnie pomieścić dwie osoby, podczas gry oparcia były rozdarte, co ukazywały wysypujące się pod naciskiem siedzącego pierze ze środka. A na nim zasiadywał wysoki, barczysty mężczyzna, z wyglądu bardziej niczym byk, lecz musiał być czystej krwi człowiekiem. Krótkie, ścięte pewnie brzytwą włosy były w tej chwili odkryte, mimo iż zazwyczaj na tej poznaczonej bliznami i, zawsze świeżymi, ranami widniał żelazny szyszak. Był on bardzo wysoki i przede wszystkim odziany w skóry i żelazne ćwieki, co nadawało mu groźnego wyglądu jednego ze wschodnich władców. Twarz swjaszczennika nie była co prawda w tej chwili poważna, lecz budził wielki szacunek wśród swego bractwa, tej setki wojowników, którzy gromili wszelkich przeciwników. Jego oczy koloru miodowego piwa wpatrywały się w wielki chór, w który zebrali się wszyscy członkowie ich stowarzyszenia. Każdy śpiewał, były to stare, przesiąknięte dumą pieśni, które właśnie wyrywały się z ust każdego wiarusa wokół ogniska. Siła jaka biła z tych słów ukazywała potęgę ów bractwa, którego korzenie były prastare a krew wrzała szlachetnością. Była tam też mała warownia, wybudowana z kości poległych przeciwników i skór upolowanych zwierząt. Wewnątrz, chwilę potem, zebrała się cała wojownicza ćwiżba by świętować wygraną i wzywać ich bogów natury do dołączenia w ich pląsy. Znajdowały się tam także żeny i wszelkie kobiety należące do członków klanu...
- Hej bracia! - Uciszył ich swjaszczennik, podnosząc dumnie w rękę labrys trzymany za toporzysko. - Rozżeliśmy ogień ku cześci naszego rodu, łacno podbiliśmy ćwirdzę, abośmy twardzi! - Po jego krzyku rozległy się zawoływania wielu chłopów i dziewoj, którzy spoglądali z pewnym podziwem na nowego wodza. - Perun i Siemargła w tej chwili gdzieś w krainach Neba rżną się w radości płodząc nam nowych synów li krasice! - Po tym zdaniu znów wybuchły wielbiące krzyki, które za chwilę ucichły, by dać mu mówić. - Dadźbóg podaruje wam pęgi, a Rujewit ućwirdzi waszą potęgę, bracia! - Rzekł. - Klany będą dla nas klękać a łacinnicy zostawią wiedzę, potem zostanie już tylko nasza krew, wraz z którą stworzym czystą krasicę, moi bracia!
Muzyka #8
Es war einst ein König in Thule,
Gar treu bis an das Grab,
Dem sterbend seine Buhle
Einen goldnen Becher gab.
Es ging ihm nichts darüber,
Er leert' ihn jeden Schmaus;
Die Augen gingen ihm über,
So oft trank er daraus.
Und als er kam zu sterben,
Zählt' er seine Städt' im Reich,
Gönnt' alles seinen Erben,
Den Becher nicht zugleich.
Er saß beim Königsmahle,
Die Ritter um ihn her,
Auf hohem Vätersaale
Dort auf dem Schloß am Meer.
Dort stand der alte Zecher,
Trank letzte Lebensglut
Und warf den heil'gen Becher
Hinunter in die Flut.
Er sah ihn stürzen, trinken
Und sinken tief ins Meer.
Die Augen täten ihm sinken,
Trank nie einen Tropfen mehr.
...I tak też zakończyła się rozmowa ze Śkirbwem, swjaszczennikiem jednego z potężnych, wymarłych dawno klanów. Jak z nim gawędził? Cóż, na pewno dzięki własnej mocy i potędze przywracania trupów z Księgi Umarłych, chociaż nie mógł powiedzieć, że zwój wskrzeszenia nieumarłego nie pomógł ani trochę. Pomieszczenie było dość jasne, aboim wokół porozpalane były świece i lampiony, z których unosił się lekki zapach wosku. Prawie pusta biblioteczka mieściła kilka mniejszych ksiąg z pierwszej, podczas gdy na kredensie stały przygotowane mikstury i inne specyfiki przydatne do utrzymywania świadomości zabitych dawno temu ludzi. W tej chwili pośrodku pokoju rozmazywały się, rysowane węglem, runy pousadzane wokół magicznego kręgu, na którym leżały zwłoki Śkirbwa, niegdyś wielkiego wojownika, dzisiaj nic więcej jak martwego władcy klanu. Jednak nie znajdywały się tam na tyle długo, by odpocząć, bowiem chwilę później jakiś podstarzały satyr zaciągnął je spowrotem do kufra. Ten zgarbiony człek wyglądał dość pokracznie przez dodatkowy staw w jego nogach, jednak nie to było w jakikolwiek sposób niepokojące. Ze wzrokiem szaleńca spoglądał na zaciągane do okręgu drugie zwłoki, wąchając mieszankę migdałów i zgniłych jaj, które właśnie parzyły się na małej aparaturze, która leżała w kącie. Do środka wlatywało co prawda trochę światła dziennego Sigil, jednak firanki większość tamowały, poza tym satyr wydawał się być niezwykle zdenerwowany. Nie dostał bowiem żadnej, nawet najmniejszej informacji o księdze, pytając o nią swjaszczennika. Musiał więc sięgnąć po pomoc do drugiej osoby, której ciało zdobył gdzieś w zewnętrznych koło Ysgardu. Kolejnymi zwłokami był stary król szlachty z kraju zwanego Thule. Mało kto znał jego imię, bowiem wszyscy, oczywiście za jego życia, zwracali się do niego per "König von Thule", chociaż i tak częściej kazał sam siebie zwać "Der große Herr". Satyr zawlókł bezwiedne szczątki do kręgu, po czym otworzył księgę. Wyszeptał kilka zaklęć w łacinie, po czym, o dziwo, iskry wyleciały z okręgu. O dziwo, gdyż wypowiedział to z tak niedbałym akcentem, że nawet diabły by go wyśmiały. Eteryczna pajęczyna oplotła martwego, niemego króla, a jeden z cieni wślizgnął się do jego ust. Po tym wszystkich klatka piersiowa uniosła się w znaku oddechu, by po kolejnych sekundach oczy otworzyły się a uszy zaczęły słuchać. Wokół rozpętały się śpiewy przywodzące na myśl wymordowany ród szlacheckiego mistrza.
- Żyj szpicu, mów do cholery! - Wrzasnął satyr. Martwe i zimne usta rozwarły się w suchej postaci i wydobył się z nich cichy głos, z którego już mało zostało niegdysiejszej szlachetności.
- Imię me to Siegfried Gottlieb Friedrich von Gröbzigstädt, jeden z dzieci szlacheckiego rodu krajów Thay, który wiecznie swą żonę opłakiwawszy, oraz z cną służbą zabójcy poszukiwawszy, rozwarł w czterech królestwach portale do Celestii. Zdradę sługi przypłaciwszy surowo, pognawszy czym prędzej w sfery w poszukiwaniu artefaktów zabił tak wielu, że nie jeden i na pewno nie dwóch obieżysferów mogło by poskąpić broni, widząc jaki był wobec nich niemiłościwy. Żonę straciwszy i dzieci opuściwszy wyruszył w podróż, w której miał podobno przebyć wszelkie sfery Wieloświata w poszukiwaniu zaginionych kart Grimuaru...
- ...Balora! - Dokończył, przybliżając się do zwłok ze sztyletem w ręku. - Gdzie są? Mów, natychmiast!
- Rozsypane we wszelkiej materii istnienia, zostawszy potargane na części i wysłane w sfery zarówno diabłów i niebian zaginęły, początkując tym samym wielkie czyny, które miały się stać prologiem zła, jakie miało nadejść...
- Ale gdzie?! Gdzie, kurwa, gdzie?! - Dźgał zwłoki nożem, przedziurawiając wszelkie organy, jakie jeszcze się w nich ostały. - Gadaj, do kurwy nędzy, gdzie są te szpicowane strony!
- A więc królowi Thule, najstarszemu z synów Bartholomäusa, przyszło rozmawiać z kolejną ofiarą księgi, która postanowiła przeciwdziałać przeznaczeniu, szukawszy coraz to kolejnych kart pisanych krwawym atramentem z samego Astralu?
- Powiedz mi GDZIE JE UKRYŁEŚ, zmurszały starcze! - Krzyczał satyr, widząc jak powoli magia wskrzeszenia uchodzi z ciała.
- A więc zgiń, tak jak i ja zginąłem, nie mając nadziei... - Rzekł. Po tych słowach nastała długa cisza, dopóki satyr nie rozpoczął niszczyć wszystkiego wokół. I tak też zakończyło się życie ów maga, który miał niebawem zostać zabity, zupełnie przypadkiem, przez galaretowy sześcian, który, jakimś dziwnym trafem, znalazł się w Mieście Drzwi...
Runiczny Krąg.
*Określenie wymiarów obrazka nie było możliwe.*