Grimuar Balora - Sesja Archiwalna

Podręcznikowo - literacki świat Planescape: książki, akcesoria, świat zewnętrzny, konstrukcja sfer.

Moderatorzy: Moderator, Global Moderator

Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

Imię, pseudonim: Laurel Odrodzony
Rasa: Człowiek
Klasa: Wojownik/Mnich
Płeć: Mężczyzna
Statystyki:
- Fizyczność: 2
- Koordynacja: 3
- Umysłowość: 3
- Percepcja: 3
- Perswazja: 3
- Sztuka: 1
- Fortuna: 1
Charakter: Chaotyczny Dobry
Ekwipunek:
- Ubiór
- Zioła
- Krzesiwo i hubka
- Igła i nici
- Strzały
- Osełka
- Racje żywnościowe
- Fujarka
- Lina
- Nóż
- Drewniana czarka
- Miedziany rysik
- Zwój ze skóry
- Bukłak
- Miecz
Pseudonim, ksywa: Cięty, Wiedzokrad
Rasa: Bal-aasi
Klasa: Złodziej/Czarodziej
Płeć: Mężczyzna
Statystyki:
- Fizyczność: 2
- Koordynacja: 3
- Umysłowość: 4
- Percepcja: 3
- Perswazja: 2
- Sztuka: 2
- Fortuna: 2
Charakter: Chaotyczny Neutralny
Ekwipunek:
- Ubiór
- Zestaw noży
- Osełka
- Wytrychy
- Racje żywnościowe
- Klin
- Fajka z ziołami
- Notatnik
- Pióro Mavcausa (unikat)
- Uzupełniający się tatuaż illuzji
- Uzupełniający się tatuaż zamka
- Uzupełniający się tatuaż iskry
- Uzupełniający się tatuaż roju
- Uzupełniający się tatuaż światła
Pseudonim: Noru
Rasa: Diabelstwo
Klasa: Wojownik
Płeć: Mężczyzna
Cechy:
- Fizyczność: 3
- Koordynacja: 3
- Umysłowość: 2
- Percepcja: 1
- Sztuka: 3
- Fortuna: 4
Charakter: Prawdziwie Neutralny
Ekwipunek:
- Ubiór
- Kij Mchu (unikat)
- Ząb wargulca
- Fiolka szczurzej krwi
- Płótno
- Pióro
- Dziennik
- Mikstura uspokojenia
- Bandaże
- Ludzka skóra
- Racje żywnościowe
- Manierka
- Zestaw do kaligrafii.
- Kawałek srebrnego pucharu.
- Fragment noża.


Manta:
CYTAT("Manta - Lena")
Imię: Lena
Rasa: Diabelstwo
Klasa: Złodziej
Płeć: Kobieta
Statystyki:
- Fizyczność: 2
- Koordynacja: 3
- Umysłowość: 3
- Percepcja: 3
- Perswazja: 2
- Sztuka: 1
- Fortuna: 2
Charakter: Prawdziwie Neutralny
Ekwipunek:
- Ubiór
- Sztylet
- Bandaże
- Amulet z trupiej muchy
- Kilka fajek i zapałki
- Racje żywnościowe
- Skórzany pas
- Trochę miedziaków
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

*Określenie wymiarów obrazka nie było możliwe.*

Prolog
Biesiada Arlekinów


*Określenie wymiarów obrazka nie było możliwe.*

Trwała oto właśnie któraś z kolei Noc Tanów od czasów gdy pewna melancholijna bogini postanowiła przejąć obowiązki Aoskara w pieczy nad torusem, po którego wewnętrznej stronie toczyło się życie grup najbardziej pomieszanych stworzeń w wieloświecie. Było to niewątpliwie i bezdyskusyjnie miejsce różnorodne, znane przede wszystkim z tego, iż jest znane. Nazywane Miastem Drzwi z powodu takiego, że do tego miejsca prowadziły portale ze wszystkich zakątków znanego ludziom świata, co nieczęsto wcale nie działało w obie strony. Znaczyło to, iż większość stworzeń, które przybyły całkiem przypadkiem do tego miasta, zostało już na bardzo długo uwięzionych w tym okropnym miejscu, przynajmniej do czasu znalezienia pieniędzy na usługi wróżbity li jasnowidza, który będzie w stanie zlokalizować miejsce, w jakim kryją się drzwi powrotne. Ale to przecież nie było wszystko, gdzie by tam. W tym mieście nic nie działało łatwo, by taką bramę odwiedzić trzeba by mieć właściwy klucz. Co nim było? Wszystko mogłoby nim być, i to był właśnie główny problem, jak się tego dowiedzieć, gdzie to zdobyć? Nigdy nie było wiadomo, ponieważ kluczem mógł być przedmiot, wiedza, umiejętność, wiek, pomyślunek, akcja... Słowem nie było takiej rzeczy, która nie mogłaby nim być. Dlatego miasto to miało opinię, jaką miało, ale jego mieszkańcy nie przejmowali się tym. Urządzali wiele świąt i zabaw, które, odrywając ludność od codziennej znieczulicy i rutyny, jednoczyły nawet najbardziej wrogie istoty w braterskim duchu. Sigil. Zapytaj o nie przeciętnego farmera z Ziemii Bestii, nie będzie wiedział, czym ono jest, będzie zgadywał; "Azali to namię li inszy godności?". Zapytaj czarodzieja z byle pierwszej, opowie ci o mistycznej Klatce, w której nawet najgorsze wiedźmy wystrzegają się wypowiadać imiona bogów a wyznawcy ich wyznawać. Spytaj obieżyświata, podzieli się z tobą wrażeniami o podróżach do tego miejsca, odsłoni tajemnice na temat skurlonego miejsca, w którym co drugi mieszkaniec jest zagubiony i próbuje wrócić do domu. Zadaj jednak to nieszczęsne pytanie klatkowiczom, a wersji tej odpowiedzi będzie tyle ile gwiazd na niebie we wszystkich planach świata. Jednakowoż jak już wspomniałem na początku, w tej właśnie chwili Czuciowcy obchodzili Noc Tanów, jedna z biesiad miała się odbyć w gospodzie o dźwięcznym imieniu "Kościszczur". Jej właścicielem był niegdyś niezwykle awanturniczy gnom, dzisiaj spokojny i ustawiony do końca żywota barman Hurij, będący waszym dobrym przyjacielem od długiego czasu. W jego przybytku już od dawna trwały przygotowania do przyjęcia. Parę dni temu przyszło tutaj kilku ludzi w modro-żółtych kubrakach, mówili, że są członkami Stronnictwa Doznań i zapłacą sporą sumę za listę przysług, które mógł wyświadczyć stary gnom. Zaiste się zgodził, któżby pogardził tak pokaźnym datkiem na rzecz gospody? Nikt chyba...

I od paru godzin sala główna była prawie gotowa. Zjechali się imiennicy, byli wśród nich przedstawiciele każdej z ras. Na dobry początek Hurij zamknął karczmę na dolnych piętrach a połowę pokoi zamknął, licząc na punkt szczytowy na przyjęciu, po którym liczne pary miały sobie rezerwować miejsca na rzeczy oczywiste. Następnie paru półorków i bariaurów pomagało sobie wzajemnie w przesuwaniu stołów, a było ich naprawdę dużo, bowiem sam tylko bar był sporych rozmiarów. Mogłoby się w nim zmieścić parę karawan, swymi rozmiarami zawstydzał nawet nawę główną niegdysiejszej katedry w Alei Niebezpiecznych Węgłów. Gdy tylko skończyli swoją pracę z przestawianiem wszelkich rzeczy, do boju wkroczyły niziołkowie i elfy. Szybko i sprawnie wzięli się oni za ozdoby, a były one naprawdę piękne i finezyjnie rozłożone. Stare, czerwone okrycia zamienili na piękne, błękitne, zdobione złotą nicią firany przysłaniające okna tylko w połowie. Na podłodze, po prawej części baru, postawili ogromny, chabrowo-siny dywan z kręcącymi się po jego dwóch końcach frędzlami, ustanawiając tym samym miejsce do tańców, które były niemalże całym sensem Nocy Tanów. Na suficie powieszono wszelkiego rodzaju ozdoby w postaci lśniących, tęczowych kul i papierowych gwiazd. Na ścianach rozłożono obrazy przedstawiające głównie Arboreę, a na głównym murze, bardzo długim i obłożonym piękną, modrą tapetą z wypukłymi wzorami, zawieszono wielki gobelin mieniący się wręcz feerią barw, na którym rozgrywało się ognisko satyrów w jednym z Arvandorskich lasów. Gdy już skończono strojenie wnętrza w holu, służba Czuciowców pomaszerowała zając się górnymi piętrami gdzie mieściły się pokoje do wynajęcia i inne pomieszczenia. Na dole zaś pojawiło się kilku czaromiotaczy chcących ubarwić w nieco innej sferze to miejsce. W kilka chwil wnętrze wypełniło się pięknym zapachem lawendy pomieszanej z miodem, gdy ci wyczarowali za szynkiem kilka dużych mikstur z perfumami. Następnie rozsypali jakieś mieniące się jedynie odbitym światłem proszki po podłodze i zapalili kalendabry stojące przy ścianach oraz na stopniu przecinającym dwie połowy sali. Ostatnią rzeczą, jaką mieli się zająć było jedzenie. Na mnogiej ilości stołów poustawianych obok siebie i przykrytych białobłękitnymi obrusami oraz śnieżnymi serwetkami pojawiły się naczynia wszelakie. Miski, wazy, talerze, karafki, sosjerki, maselniczki, nawet takie, które w języku wspólnym nie miały nazwy. Na nich zaś, w magicznym, szmaragdowym dymie powstały jeszcze dziwniejsze i wyglądające co najmniej apetycznie potrawy. Było wśród nich wszystko, czego mógł chcieć spróbować człowiek i wiele ponadto. Ich zadaniem było najprawdopodobniej zaspokojenie wszelkich gustów gastronomicznych, nawet tych najbardziej fetyszystycznych...

Muzyka #1

A gdy już praca pachołków była skończona, nastał wieczór. Do środka zaczęli wchodzić goście, ale tylko ci znajdujący się na liście. Reszty nie wpuszczały straże, którymi było Harmonium, wynajęte i opłacone także przez Stronnictwo Doznań. Niektórzy pytali, niedowierzając, czy aby na pewno dostali się na przyjęcie z okazji Nocy Tanów, inni utwierdzali się w tym przekonaniu widząc jak nielicha orkiestra zaczyna grać piosnki. Była ona bardzo różnorodna, dwóch satyrów zajmowało się grą na gitarze, jeden zaś trzymał lutnię. Jakiś krasnolud w rogu przyjął pozycję zawadiaki z geslami w rękach, a dwie, piękne, pół-elfickie niewiasty z założoną nogą na nogę zaczęły przyśpiewywać stare, arborejskie pieśni biesiadne. Był też jakiś nieśmiały, wąsaty mężczyzna z tyłu, który zajął miejsce za talerzami i bębenkami. Zabawa zaczęła się gdy goście zaczęli się schodzić. To była dopiero mieniąca się kolorami tęczy ćwiżba. Znajdowali się tu wszyscy, młodzi otrocy z maskami na twarzy, mężowie i żeny, ludzcy, elfi, krasnoludzi, nawet należący do takich ras jak githyanki li Bariaur. Nawet frakcje Sigil były dzisiaj spokojne, znajdowało się tutaj wielu Chaosytów, Anarchistów i, naturalnie, Czuciowców. Całkowitą pomyłką było jednak sproszenie grabów, było to naprawdę głupim pomysłem zważając na fakt, jakim zawziętym spojrzeniem obaczali innych biesiadników. Na początku wiało nudą, gdy kelnerzy, wykupieni dla Hurija przez dobrych przyjaciół, pytali się ludzi, czego chcą się napić, bowiem za te bardziej wyrafinowane trunki trzeba było płacić. Nie minęło jednak kilka chwil, gdy twardołbe krasnoludy zaczęły rywalizować w pojedynkach pijackich, piękne łanie przymilać się do umięśnionych samców, ci co bardziej buńczuczni zgadzając się bez obaw na całusa czy dwa, a inni, popędzeni alkoholem i łaknąc większej rozrywki, zaczynając tańczyć na parkiecie do rytmu niezwykle uzdolnionej orkiestry i dwóch wokalnych aniołów. Wszyscy się bawili, nawet wy daliście się ponieść i wypiliście kielicha horyłki czy dwa, ogółem większość z zaproszonych korzystała z nocy, która nie zdarzała się każdego dnia. Prócz jednej grupy osób.

W rogu sali, na materiałowych, pokrytych cienkimi nakryciami pufach siedziało kilku anarchistów w ciemnych, acz zadbanych i ozdobionych metalowymi ćwiekami przy zwisach, togach. Na początku kilku gości starało się zaprosić ich do zabawy a następnie jakieś niewiasty wręcz wyperswadować to ponętnymi wdziękami, jednak po nieudanych próbach odpuścili sobie, widząc jedynie zgraję poważnych gburów, wyraźnie wyczekujących czegoś. Patrzyli się z niecierpliwością w oczach na Hurija oraz kilku Czuciowców siedzących przy szynku i popijających powoli jakąś bogatą mieszankę symulującą wino. Każdy z anarchistów miał długie, lub chociaż półdługie włosy i każdy, przynajmniej z daleka, wyglądał na człowieka. Jeden jednak był inny. Był to wysoki, łysy githyanki. Odbicie jego żółtej skóry połyskiwało w czarodziejskim prochu na podłodze, a jego czarne niczym smoła oczy, zupełnie bez wyrazu i ukazujące jakąś taką potrzebę i niedosyt, gapiły się namiętnie na paru krwawników, w tym i na was. Wyglądał jakby ich oceniał, ale robił to naprawdę dobrze, dopiero po paru godzinach zauważyliście to w jego złowrogim spojrzeniu. W Dzielnicy Urzędników znany nie był, za to każde z was chociaż raz słyszało o pewnym githyanki z dzielnicy Ula, którego interesy były niebezpieczne i wszelcy magowie jacy się z nim spoufalali ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Wszystko to było bardzo dziwne, a twarz tego oto githa pasowała wyśmienicie do opisów ludzi, którzy go widzieli i przeżyli. Podczas gdy wszyscy inni skakali w rytmie wesołej muzyki, popijali wszelkiego rodzaju trunki zagryzając je egzotycznymi potrawami, on tylko stał. Od czasu do czasu pokręcił się przy innych członkach Ligi Rewolucyjnej, wymieniając z nimi parę słów, których nikt nie słyszał i chyba też nikt nie chciał się w żadne skurlone sprawy mieszać. Wyglądało to tak, jakby razem z powiększaniem się ilości wypitego alkoholu i polepszaniem jakości zabaw i tańców, on coraz bardziej markotniał a jego twarz coraz bardziej tonęła w przebrzydłym grymasie zniesmaczenia. Inni byli jednak wniebowzięci, aboim krasnoludy pękały w szwach od wylewającego się z nich alkoholu, co chwila jakiś wychodził się przejść dla otrzeźwienia, elfowie, wraz z ich dobrymi przyjaciółmi, satyrami, rozsiedli się wygodnie w kącie chcąc popalić w spokoju lulki z leśnym ziołem, korzystając z tego, iż ich posiadanie nie jest raczej w Mieście Drzwi karane szariatem. Prócz tego kilku chaosytów postanowiło się pobawić z magików, co mimo wszystko kończyło się ostatecznie śmiarą, jednak kolorowe iskry, którymi wypełniła się sala, powpadały ludziom do kruży, przez co w jednym momencie poczuli jak bardzo odważni są, zapraszając kilka młodych pań do alkowy piętro wyżej. Już teraz dało się usłyszeć liczne jęki dziewek, gdy powała cała się trzęsła, co się oczywiście kończyło licznymi komentarzami i zgadywaniem, kto też krzyczy tam na górze.

Najspokojniej było przy barze. Był po drugiej stronie sali patrząc z podestu orkiestry, toteż było tam względnie najciszej, przynajmniej na parterze. Za barem stał oczywiście Hurij, jednak pomagał mu jeden z jego dwóch zaufanych pracowników, zwany nieco żartobliwie Paścikiem. Nie musiał dzisiaj chodzić we wszystkich kierunkach zapisując zamówienia. Reszta służby miała wolne, ponieważ Czuciowcy postanowili pomóc mu nieco w obowiązkach. Siedział więc podstarzały barman, całkiem łysy i z gęstą brodą, wąsami i bokobrodami popijając piwo, klepiąc się po wypukłym brzuchu i żartując do woli z kimś, kogo można by uznać za inicjatora tej biesiady. A była iście przednia, aboim rzadko kiedy w Sigil zdarzały się takie inicjatywy. Ktoś musiał być mocno spragniony nowych wrażeń. To był chyba jedyny powód, wszakże czyż nie doznawanie nowych emocji jest w naturze każdego członka Stronnictwa Doznań?

- Hej, Hurij. - Zwrócił swoją uwagę jeden z rozmówców, miał na sobie dostojne ubranie ze skóry Triszy i długie włosy spięte w kuc. Wszyscy dookoła nazywali go mianem pana Alberta. - Nie sądzisz, że to najwyższy czas na fajerwerki? - Zapytał z błyskiem w spojrzeniu.

- O tak, najwyższy czas, dopóki jeszcze niscy przyjaciele z Doliny Lodowego Wichru widzą w miarę ostro. - Zażartował gospodarz, wybuchając śmiechem razem z innymi.

- Ino pójdę pofolgować ćwiżbie. - Odrzekł z uśmiechem na ustach, kierując się ku drzwiom wyjściowym, grzebiąc w kieszeni. Wy tymczasem bawiliście się w najlepsze...

*Określenie wymiarów obrazka nie było możliwe.*
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

- Wiedzokrad -

Wieści o wielkiej biesiadzie, jaka z okazji Nocy Tanów miała odbyć się w "Kościszczurze", rozeszły się między Czuciowcami błyskawicznie. Zjeżdżali tu z całego Wieloświata, przerywając gromadzenie doznań, któremu oddawali się namiętnie, czyniąc zeń sens życia. Cięty, należąc do tej Frakcji, również nie chciał opuścić równie imponującego balu. Przybył jako jeden z pierwszych, zamierzając bawić się aż do rana. Uczty wszak zawsze gromadzą niepowtarzalną mieszankę gości, a różnorodni rozmówcy to wymarzona dla Bal-aasi sytuacja.
Cięty jednak, w przeciwieństwie do innych członków Stronnictwa Doznań, nie wystroił się specjalnie na tę okoliczność; przybył ubrany w jedne ze swoich ulubionych ciemnozielonych wełnianych kubraków i nogawic, stąpając lekko w wysokich butach z ciemnej skóry. Uważny obserwator zauważyłby zapewne, iż w ubiorze tym nic nie błyszczy: klamry pasa i butów były matowe, materiał jakby celowo wytarty, kaptur zaś - również w odcieniu zgniłej trawy - rzucał głęboki cień na twarz tej istoty. Dwa noże, które nosił przy sobie - długie ostrze w pochwie przy pasa, obecność drugiego zdradzała rękojeść wystająca z cholewy buta - choć pozbawione śladu rdzy, nie błyszczały jakkolwiek. Ot, średnio zamożny złodziejaszek z Ula, chciałoby się rzec.
Tym, co wyróżniało go, były skrzydła. Skrzydła niesymetryczne: prawe śnieżnobiałe, pięknie upierzone i rozłożyste, drugie zaś skarlałe i spopielone. Ta część jego ciała często deprymowała potencjalnych rozmówców, jednak Cięty, przyzwyczajony do takiego stanu rzeczy, nadrabiał otwartością i umiejętnością słuchania.
Tak też Cięty dotarł do przybytku Hurija, starego znajomego z czasów młodości. Nie raz i nie dwa pracował dla niemłodego już gnoma, współuczestnicząc z nim w akcjach, o których lepiej nie rozpowiadać w lepszych dzielnicach.
W lokalu, mimo wczesnej pory, już tętniło życie. Jak zwykle Czuciowcy zadbali o świetnych muzyków, jedzenie też wyglądało nie najgorzej - a znając przyjęty zwyczaj dzielenia się niezapomnianymi doznaniami, niektóre potrawy wcale nie musiały zadziwiać w ten pozytywny sposób. Odpuścili sobie jednak dekorowanie ścian żyjącym gobelinem przedstawiającym jelita Tuscampy od środka.
Cięty przysiadł się do ławy, którą zajęła jego znajoma, Vevith. Vevith, jak każde diabelstwo, była lekko nadgorliwa i nie do końca opanowała ideę spokojnej zabawy - wielu jednak śmiałków wspominało ją wyjątkowo gorąco z romansów szybkich i ostrych niczym cierń Pani. Stworzyła jeden z najciekawszych kamieni doznań - szczęście wielkie, że stworzyła go w Sigil, gdzie nie mają racji bytu kapłani, inaczej kamień ów prędko stałby się dowodem, by spalić ją za cudzołóstwo. Zamiast tego, przysłużył się wielu parom, które w sprawach intymnych doświadczały problemów wynikających z niezrozumienia potrzeb partnera - ukazywał po prostu kobiecy punkt widzenia w tych momentach.
Viveth przywitała Ciętego ciepło, wydzielając niezwykle intensywną woń zdradzającą podniecenie - woń, która dawała jej przepustkę do męskich serc i chuci. Obietnica raju... lub piekła, ale to zależy od punktu widzenia. W tej kwestii biesy i aasimary nie do końca się zgadzają. Cięty od dawna miał na nią ochotę, zastanawiał się jednak, jak długo można siłować się z pożądaniem. Wiedział doskonale, że ostatecznie przegra sam ze sobą, lecz na zadane już pytanie musiał uzyskać odpowiedź - inaczej nie byłby sobą. Tak czy siak, rozwidlony język Viveth wysunięty między ponętnymi wargami nie pomagał mu w tej sprawie, podobnie jak ciepło bijące od jej półnagich piersi. Oj tak, Viveth była łatwa i chętna - w seksie odnalazła kolory, których brakowało w tym szarym i nijakim mieście. Wiadomo było, że znajdzie szczęście na tym balu.
Po raz kolejny walcząc z rosnącym gdzieś w piersi pożądaniem, które w końcu przerodzi się w niemożliwą do opanowania żądzę, Cięty zadowolił się ostrym pocałunkiem i oddalił się od stołu, próbując choć na chwilę zapomnieć o jej czarnych jak heban włosach. O niej całej tak po prawdzie, acz od włosów było najłatwiej zacząć.
Po drodze witał się z wieloma znajomymi, ci jednak nie cieszyli się aż tak na jego widok, jak Viveth ? przeważnie traktowali go jak niecodzienne doznanie. Taki już los Bal-aasi. U kelnera zamówił czerwone wytrawne z Arborei, chcąc przyjemność płynącą z dobrej whisky zostawić sobie na później. Z pucharem w dłoni przelawirował zręcznie do gęsto już obstawionego przez ciżbę baru i przywitał się z Hurijem.
- A kogóż to widzą moje oczy, kiedy spojrzą w dół? - spytał jak zawsze, od dziesiątek lat, po czym roześmiał się serdecznie. Wzniósł kielich, zachęcając gnoma do toastu. Niech trwa Noc Tanów!
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

- Laurel -

Co tu dużo gadać- Laurel był w doskonałym nastroju. Wszystko zaczęło się kilka godzin wcześniej, kiedy myszkując po Wyższej Dzielnicy w poszukiwaniu przyzwoitego noclegu wpadł zupełnym przypadkiem na Urd-Kai, starą przyjaciółkę z Przybytku Zaspokajania Rządz Intelektualnych, gdzie zwykł zaglądać ile razy wracał do Klatki; nie dość, że śliczne, albinotyczne diabelstwo zaoferowało mu nocleg we własnym domu- jej nauki w Przybytku już się zakończyły- przy okazji załapał się też na zaproszenie na Noc Tanów. Impreza owa, organizowana co jakiś czas przez Czuciowców, słynęła z doskonałej muzyki- a tego dwa razy Laurelowi powtarzać trza nie było. W dodatku okazało się, że tym razem miejscem taneczno-muzycznego szaleństwa ma być 'Kościszczur', właścicielem którego to lokalu był stary znajomy młodzieńca. Może z Hurijem nie łączyły go jakieś bratnie więzi, znajomość ich jednak, sięgająca pewnych dawno nie aktualnych problemów, cechowało zaufanie i szczerość- a takie znajomości Laurel bardzo sobie cenił.
Siedział oto w pobliżu rżnącej od ucha kapeli, szczerze roześmiany, od czasu do czasu podnosząc do ust to fujarkę- by dodać od siebie jakąś skoczną nutę- nuż to szklanicę pełną lodowatego białego Arkadyjskiego wina. Z Hurijem przywitał się już dłuższą chwilę temu- stary gnom bez problemów pozwolił mu ukryć za barem płaszcz, sarong i miecz, co więcej, zaoferował nawet skromną izdebkę na nocleg; tu jednak Laurel miał już inne plany, do których od czasu do czasu wracał myślą, a wtedy na jego twarzy pojawiał się mimowolny uśmiech. Tęskno mu było do rozmowy z Urd-Kai, jednej z nielicznych, którym zwierzył się ze swej historii, jej mieszanki łagodnej wyrozumiałości, prowokującej zadziorności i błyskotliwej inteligencji... Ach, gdyby tylko w jego duszy zagrały nuty stabilizacji, uderzyłby do niej w konkury, zdobył ją i pozwolił sobie zatonąć w tych czerwonych oczach na zawsze; znowu roześmiał się do siebie, wabiąc tym samym zaciekawione spojrzenie stojących w pobliżu rozchichotanych mieszczanek. Radosna to noc, pomyślał sobie salutując im szklanicą i wracając do fujarki; radosna, zawadiacka melodia popłynęła z otworów instrumentu, podczas gdy Laurel z wyczuciem przebierając po nim palcami, spod opuszczonych powiek leniwie lustrował rozbawione towarzystwo. Uwagę jego zwróciła na jakiś czas nieskora to tańca grupka Anarchistów, szczególnie zaś tajemniczy Gith- przez głowę młodzieńca przebiegła pełna czułości myśl o jego mistrzach- potem jednak przeniósł swe zainteresowanie na jedynego w całym lokalu bal-aasi; od zawsze- wbrew większości sferowców- czuł sympatię to tych tajemniczych istot, zagubionych w swym niezwykłym dziedzictwie, wiecznie w drodze i w poszukiwaniu własnego ja; trochę przypominali mu jego samego. Z zainteresowaniem przyuważył pocałunek, jaki wymienił z czarnowłosym diabelstwem, na które już wcześniej zwrócił uwagę- nie sposób było pominąć tych falujących bioder, gdy, zdawałoby się, płynęła przez salę (ech, diablica, przebiegło mu wtenczas przez myśl); potem jednak bal-aasi odszedł od stołu. Ależ ma na nią ochotę, pomyślał rozbawiony Laurel, nabierając nagle ochoty by pomówić z owym mężczyzną; nie dane mu było jednak wprowadzić zamiaru w czyn, gdyż w tłumie ujrzał znajomą bladą postać. Efemeryczna Urd-Kai, ubrana w krwistoczerwoną suknię, wyglądała zjawiskowo. W jej białych włosach lśnił pojedynczy rubin, doskonale współgrający z ukarminowanymi wargami. Poza tym nie nosiła żadnych ozdób. Dostrzegł wystający spod rąbka sukni czubek ogona, którego zawadiackie ruchy zaprzeczały jej pozornemu spokojowi. Uśmiechnąwszy się szeroko na widok przyjaciółki Laurel wstał i przeciągnął swe łykowate ciało, następnie zaś pomaszerował prosto do niej
- Piękna pani- Rzekł ujmując jej dłoń i skłaniając się szarmancko- Czy zechcesz oddać mi swój pierwszy taniec?
Urd-Kai zatrzepotała rzęsami przybierając minę roztargnionej ślicznotki
- Och, śmiałku, sama nie wiem... Co ludzie pomyślą?
Roześmiali się i z miejsca ruszyli w szalony tan, wirując pośród innych par niesieni wściekłym rykiem gęśli i przyprawiającym niemal o szaleństwo wyciem skrzypiec. Bum-bum-bum, grzmiał wybijający rytm kocioł, Laurel zaś zatonął w słodkim zapachu i żarze bijącym od jego przyjaciółki. Po kilkunastu minutach, zziajani i roześmiani padli na jedną ze stojących w pobliżu otoman
- Oż ty biesie- Wydyszał on, wierzchem ręki ocierając pot z pobrużdżonej bliznami twarzy. Diabelstwo zaśmiało się
- Jeszcze nie zapomniałeś, widzę, jak się tańczy- Odrzekła- Powinniśmy to częściej powtarzać. Za rzadko bywasz w Sigil- W jej tonie pojawiła się nutka wyrzutu, w czerwonych oczach jednak błyszczały figlarne iskierki. Chwilę poleżeli milcząc i patrząc w powałę
- Przygotowałam pokój gościnny, myślę, że ci się spodoba- Odezwała się po chwili dziewczyna. Laurel ucałował jej dłoń
- Jesteś cudowna- Rzekł- Dziękuję. Masz ochotę się czegoś napić?
- Jasne.
Chwilę później raczyli się napitkami przy barze, wspominając poprzednie spotkanie.
- Dalej nic..?- Pytało diabelstwo, łagodnie gładząc ślad po pazurach na jego policzku
- Co było mi potrzebne, już wiem- Odpowiedział- Medytacje pozwalają mi dotrzeć w pewne zakamarki umysłu, ale już wiem, że niektórych nie potrzebuję i nie chcę zwiedzać. Liczy się to, co dane mi jest teraz.
Urd-Kai pokiwała głową w zamyśleniu, ale Laurel wyrwał ja z tych myśli
- Nie dzisiaj, nie teraz!- Oznajmił kategorycznie- Nie pozwolę ci zmarnować Nocy Tanów na martwienie się moją głową! Będziemy jeszcze mieli kupę czasu na rozmowy.
Dziewczyna ożywiła się i spojrzała na niego filuternie, ponownie wywołując w nim wewnętrzny dreszcz
- Bardzo tęsknię za naszymi rozmowami- Mruknęła zalotnie, po czym wybuchnęła śmiechem; nagle zobaczyła coś przez jego ramię. Spojrzał, ale w ciżbie wystrojonych istot nie zauważył nic szczególnego- Widzę przyjaciółkę- Pospieszyło z wyjaśnieniem diabelstwo- Pójdę się przywitać i poplotkować.
Klepnęła go przyjaźnie w ramię i ruszyła w tłum; odprowadzał ją wzrokiem, dopóki z zamyślenia nie wyrwało go chrząkniecie. Stojący za barem Hurij popatrywał to na niego, to na oddalająca się dziewczynę
- Ale ty głupi jesteś- Zarechotał i pokręcił głową jeszcze raz patrząc na znikający w tłumie tyłek Urd-Kai- Mnich się, psiamać, znalazł...
- Taaa...- Mruknął Laurel udając oburzenie- Napełnij lepiej to oto naczynie- Poradził gnomowi wręczając mu szklanicę- I opowiadaj, co tam ostatnio słychać...
Teraz dopiero zauważył, że bal-aasi, na którego zwrócił wcześniej uwagę, stoi obok
- ...O ile nie przeszkadzam w konwersacji tobie i temu krwawnikowi- Skłonił głowę w kierunku nieznajomego. Po chwili zastanowienia wyciągnął do niego również prawicę
- Laurel- Przedstawił się uprzejmie- Przyjaciele moich przyjaciół...- Uśmiechnął się szczerze. Ostatecznie była to radosna noc zabawy.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

- Noru -

Noc Tanów. Tańce, radość, zabawa. Atmosfera, trunek, kobiety. Noru, Noru, ubrałeś się wprost na tą okazję. Zrób jeszcze tą charakterystyczną dla siebie minę, odzwierciedlającą tysiące nieszczęść i patrz dalej na gości z pogardą. Na pewno razem z tymi smutnymi czarnymi szatami i obrośniętym mchem patykiem wtopisz się w tłum. No może, tak... zdecydowanie trzymaj się blisko Grabarzy, ale nie za blisko, bo zaczną truć o Prawdziwej Śmierci i innych bzdurach.

Cóż, trzeba Ci działać. Wypij coś, udaj że nikogo nie ma, zatop się we własnym umyśle i zacznij myśleć o czymś miłym... ja wiem, świecie bez narzucających się frakcji, filozofii i wiar? Świecie, w którym żaden zamknięty w swoim umyśle tępak nie każe Ci wyznawać prawdziwego boga? Świecie, w którym fałszywi prorocy nie mówią co masz robić? Achh... nie da rady, ta muzyka, te twarze widzące we wszystkim obiekty kultu czy sens istnienia. Może po prostu zacznę się uśmiechać, a w ostateczności spiję się do upadłego? Nie, nie po to tu jestem.

Muszę się rozejrzeć. Hurij, gdzieś tu powinien być Hurij. Jeden z tych, którego jeszcze jestem w stanie zdzierżyć. Jeszcze nie przyjaciel, ale też nie wróg. Ktoś pośredni, neutralny byt, który nie doprowadził mnie jeszcze do złości. Tak, niewielu takich zostało. Wypada się przywitać. Oczywiście wcześniej trzeba się przedrzeć przez gromadę nieprawdziwie żyjących Grabarzy, wszak czymże jest mój świat jak kopią prawdziwej egzystencji? Oczywiście, że marną podróbką, powiedzieli sobie desperaci, zamknięci w sobie psychopaci i sztuczne bezmyślne twory, a później założyli frakcję. Jakże to cholernie proste.
Kto jeszcze do cholery stanie mi na drodze? Ty, "żyje chwilą" Czuciowcu? Chcesz poznać świat przez zmysły? To wiesz co powąchaj? Powiedz mi jeszcze, że doświadczenie cierpienia sprawia, że poznajesz piękno Wieloświata, a dotyk przebijającej włóczni pozwoli Ci poznać sens istnienia... Noru, uspokój się, uśmiechaj się... nie myśl o tych cholernych frakcjach, bo znowu Cię trafi i wylądujesz na jakimś zadupiu.
Ruszam dalej. Szlag, Anarchista. Nie trudno poznać. Musiał się przyczepić, bo wydaje mu się, że znalazł przyjaciela. Pieprzony głupek.
- Nawet na tym przyjęciu dostrzegam w Tobie źródło bólu, przyjacielu. Patrzysz na te kopie tworów, troszczących się o własny zadek z pogardą, zwątpieniem i złością, której nie jesteś w stanie zakryć sztucznym uśmiechem. Jak się zwiesz?
- Błądzisz jeżeli myślisz, że jesteśmy podobni. - odrzekł zirytowany Noru.
- Błądzę? Patrzysz i widzisz zakłamanie i fałsz. Udajesz, że się dobrze bawisz, a tak naprawdę najchętniej splunąłbyś na każdego obecnego tutaj grabarza, chaosyte...
- ...i anarchistę. Zejdź mi z drogi jaśnie oświecony "zniszczmy frakcje, znajdźmy prawdę". Powoli zaczynałem się bawić, ale oczywiście byłoby zbyt wspaniale.
Chaos, chaos i złość. Nie, pozostań neutralny. Nie patrz na nich.

Noru minął anarchistę i zaczął powoli zbliżać się do Hurija. Momentami przed jego oczyma przebiegała jakaś uśmiechnięta istotka ruszająca się w rytmie muzyki. Muzyki, właśnie muzyki. Diabelstwo skoncentrowało się na dźwiękach wydobywających z otoczenia. Słuch zjednał resztę zmysłów. Uspokoił się. W końcu dotarł do celu, znacznie bardziej rozluźniony i zadowolony. Chwycił za kufel trunku i spojrzał na Czuciowca.
- Witaj i wybacz mój niewłaściwy ubiór, znajomy gnomie. Cudowne... przyjęcie. Ta radość, barwy, atmosfera, ech, piękno życia teraźniejszego, czyż nie? - odrzekł z najstaranniejszą i doskonale wypracowaną życzliwością. - A któż to, Twoi znajomi? Was również witam tej szczęśliwej nocy!
Po tym uprzejmym przywitaniu obrócił się na chwilę czując, że jest obserwowany. Githyanki. Czego kuźwa jeszcze.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

*Określenie wymiarów obrazka nie było możliwe.*

Albert przemknął się chyłkiem między wirującymi na parkiecie parami, było ich tam naprawdę dużo. Można by rzec, iż czuciowcy sprosili na tę balangę pół Sigil. Bez-serca silili się na romantyczne pozy w tańcu, chcąc zrobić wrażenie na tych damach, które jeszcze nie znalazły odpowiedniego do zabawy śmiałka, podczas gdy tuż obok chaosyci skakali w górę i kręcili młynki, prześcigając się wzajemnie w najdziwniejszych i najbardziej przesiąkniętych nieporządkiem tanach. Harmonium patrzyło na to z lekkim zniesmaczeniem, ale te spojrzenia były niczym z tlącym się w oczach prochów obrzydzeniem. Grabarze miotali się po sali bez celu i co jakiś czas dało się nawet dojrzeć na ich twarzach wyraz pogardy, jaką żywili do tutaj zgromadzonych, skaczących jak chmury w eterze chłopów. Zabawa była naprawdę dobra, nawet, jeśli gdzieś po kątach szlajały się indywidua, które starały się zepsuć innym zabawę, wszakże kto normalny przejmował by się tym?


Wyszedł z Kościszczura, odwiązując włosy i dając im swobodnie opaść na ramiona. Westchnął miękko popijając wino, a następnie bez żadnego wyrazu twarzy podając pół-pusty kieliszek czerwonomodrego trunku stojącemu obok twardogłowemu. Ten delikatnie chwycił za lampkę, starając się jej nie rozgnieść ciężkimi, metalowymi rękawicami, jednocześnie strojąc w kierunku Alberta dziwne miny ukazujące rozgoryczenie. Ten jednak przeszedł się parę kroków przez gospodą rozprostowując kości i spojrzał na grupę ludzi stojących koło wielkiego wozu przykrytego niebiesko-fioletową płachtą. Odchrząknął, rozglądnął się po okolicy i wyjął z kieszeni triszy fajkę. Była już całkiem przygotowana, nabita, wystarczyło tylko przejechać parafiną ze startym szkłem, tak też zrobił, oparł się o mur karczmy i spokojnie, bez pośpiechu pociągnął raz i drugi. Wtedy ujrzał, iż w jego kierunku zbliża się pewna dziewczyna. Także wyszła ze środka by zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, omijając po drodze kilku agnostyków pomagających wstać schlanemu koledze. Była ona naprawdę piękna, pół-elficka dziewoja z długimi, kręconymi, jasnymi niczym pełne zboże włosami, które były z pewną niewytłumaczalną gracją spięte z tyłu głowy, i zamiast spaść wprost na jej odsłonięte ramiona, tworzyły jakąś cudaczną fryzurę podtrzymywaną na kilku sztucznych konwaliach i niebieskich wstążkach. Takiego samego koloru miała suknię, sięgającą jej aż do kostek, gdzie odsłaniała już wysokie, czarne buty na obcasach, na których końcach widniały stylizowane na kwiaty ozdoby. Także jej paznokcie były nieco przesadnie umalowane na lazurowy odcień, końcówki jednak były białe. Ale i tak to wszystko było niczym w porównaniu z jej twarzą. Była łagodna, a jednocześnie emanowała tajemniczością. Jej oczy były lekko skośne, co też doprawiał fakt, iż była umalowana w taki sposób, by wydawały się jeszcze bardziej orientalne, niż w rzeczywistości były. A ich kolor wydawał się obcować jednocześnie między głębokim błękitem jak i zgniłą zielenią. Podeszła ona do Alberta, także opierając się o mur, wykonując przy okazji takie ruchy, że nawet najbardziej upartemu mnichowi cnoty ludzkiej przez głowę przeszłaby szarańcza bluźnierstwa.

- Wiesz, mówi się, iż Glasya, władczyni szóstej warstwy Baator, lubi torturować śmiertelników, którzy przybywają do niej dla wiecznego szczęścia. Po trzydziestu siedmiu dniach męczarni pozwala im doznać rozkoszy, jakiej nigdy nie zaznali w życiu, a następnie ich uśmierca... - Rzuciła dziewczyna, opierając się o murek i jednocześnie składając na nim nogę, które wystawała spod rozcięcia w sukni biegnącego aż do biodra, przez co była bardzo dobrze widoczna cała jej smukłość. Uśmiechnęła się do Alberta i wzięła delikatnie z jego rąk fajkę, samemu częstując się bogatą jej zawartością.

- Dobrze wiedzieć, jeśli kiedykolwiek postawię sobie za cel umrzeć, czując ekstazę jakiej mi... *Prawie* żadna śmiertelniczka nie zapewni. - Rzucił z zawadiackim spojrzeniem w oku, uśmiechając się do niej. - Co tutaj robisz Belanoro? Czyżby zmęczyły cię już związki z Eladrinami?

- Przecież wiesz jacy oni bywają nudni. - Westchnęła. - A ja jestem wymagającą łanią.

- Nawet nie wiesz jak bardzo. - W tej chwili odwrócił wzrok od dziewczyny, wtapiając go w inną postać, która postanowiła zwrócić jego uwagę.

Stał przed nim bardzo niski człowiek, lub też wysoki niziołek, nie miał pewności, bowiem uszy miał zakryte śmieszną, kolorową czapką z dwoma pomponami zwisającymi na sznurkach. Był on ubrany niczym błazen, w czerwono-żółte, przecinane co dwa cale ubrania z długą deliją, butami i rękawiczkami w tych samych barwach, ot z wyglądu iście chodzący nocą trefniś. Jego oczy pobłyskiwały w blasku światła z wewnątrz a on sam stał przed Albertem pewnie, trzymając ręce na biodrach. W końcu jednak, widząc, iż mości pan przed nim uraczył go swoim spojrzeniem, postanowił przepowiedzieć.

- Wszystek gotowy, kiedy zaczynamy? - Jego głos był wysoki i skrzeczał niczym wargulec.

- Onegdaj. - Odparł mu ostro, wskazując na grupkę ludzi koło wozu. Trefniś pognał w kierunku naczepy, a natenczas Albert postanowił dokończyć tę pozowaną rozmowę ze stojącą obok niego dziewczyną. - To nie jest może wymarzone zajęcie, mieszkać w wyperfumowanych kazamatach doznań by każdego dnia służyć Faktolowi w jego zachciankach. Jednakowoż... - Zamilkł, zastanawiając się chwilę. - Jednakowoż nie jestem już tym samym człowiekiem, który zabija ludzi by szerzyć entropię i bogacić się w jej kreacji. Zmieniłem się.

- Nikt się nie zmienia... - Mruknęła Belanora, wracając do środka...

Muzyka #2

I tak oto miał się zacząć pokaz, jakiś czuciowiec nakazał orkiestrze się uciszyć a Hurij odstąpił od pogawędki z paroma znajomymi, zostawiając ich samym sobie. Przemierzył wzdłuż salę, zawieszając ręce na swoim obżartym sadle, uśmiechając się przy tym szarmancko. Jego ulizana fryzura falowała między kończącymi tańce parami, a on sam wgramolił się z kłopotem na scene, odmawiając przy okazji pomocy jakiegoś pierwszaka. Spojrzał na zdziwioną gawiedź, patrzącą się w wyżutem sumienia na ucichłą grupkę grajków, jednocześnie wypowiadając pod nosem jakieś szepty, na koniec zagwizdał, z jego ust wyleciały iskry, które zaczęły go okrążać aż wreszcie wybuchły niczym fajerwerki, uciszając wszystkich i zwracając jednocześnie ich uwagę.

- Noc Tanów! - Przemówił. - To święto było w Sigil od zawsze, uczestniczyłem w nim przez ponad czternaście lat odkąd osiadłem w tym wspaniałym mieście, Sigil. - Chrząknął gdzieś w przerwie, próbując znaleźć jakieś oparcie w pobliskim bębnie z powodu dużej ilości spożytego alkoholu. - Jakże mógłbym odmówić moim dobrym przyjaciołom ze Stronnictwa Doznań użyczenia własnego przybytku dla zorganizowania tej, nie chwaląc się, jakże udanej biesiady. - W tej chwili od strony ćwiżby dało się usłyszeć liczne komentarze, które były miodem dla jego uszu, pokrzykiwania, iż powinien sobie jeszcze bardziej schlebiać. Miał bowiem naprawdę wielu dobrorzeczników. - Spędziliśmy tutaj już dobre cztery godziny moi drodzy, zdążyliście wypić i potańczyć, co poniektórzy już zwracali się do moich współpracowników o klucz do kwater na piętrze. Właśnie o was mówię, drodzy Znakowcy! - Wskazał na grupę porządnie ubranych, acz widocznie zmęczonych śmiałków pośrodku sali, siedzących wraz z dostojnie ubranymi pannami, których włosy były rozplątane a krągłości pieszczone przez owych mężczyzn. Ci automatycznie zarechotali na całą salę.

- Znak Jedynego do twojej dyspozycji, drogi Huriju! - Krzyknął jeden, śmiejąc się wraz z bracią.

- Cieszę się, Malguncie! - Odparł, powracając z powrotem do przemówienia. - Cóż, nadszedł najwyższy czas byście zobaczyli pokaz, na który Czuciowcy sprosili naprawdę wspaniałych gości. Pokaz odbył się już w paru miejscach, toteż nie spodziewajcie się, że będzie idealny. Nasi goście są spici jak przyjaciele z północy Faerunu, więc wybaczcie im zbyt dużo alkoholu. Miejmy nadzieję, że *ogry* nie wypiły ani kropli, bowiem chciałbym jeszcze pożyć w mym biznesie nie musząc robić remontu co dwa obroty! - W tej chwili usłyszeć się dało jedno wielkie zdumienie wśród ludu, słysząc o przedstawieniu, w którym miały towarzyszyć ogry. Nie potrwało to jednak zbyt długo...


Do sali wskoczyło natychmiast kilka niziołków i gnomów, którzy, robiąc niewyobrażalnie wysokie salta, przemieniali się miejscami i postarali się o to, by kolejna grupa miała miejsce na przedstawienie. Gdy już karły stanęły w okręgu, przez drzwi wszedł wysoki jegomość, którego szaty liczyły sobie co najmniej trzy metry. Niezgrabnie przewrócił się w samym sercu koła utworzonego przez arlekinów, a następnie wystrzeliły z niego niebieskie języki. Zawinęły się wokół ciała, a z szat wyskoczyły skoczne i zwinne gobliny. Zaczęły wchodzić na siebie, tworząc iście wysoką piramidę, na której szczycie stał bardzo młody i podniecony goblin. W tym samym czasie w środku znalazła się jeszcze Królowa Błaznów. Prowadzona na podeście przez sześciu niziołków w głupawych strojach, sama będąc odziana w strój wykonany z przeczącego srebra, zatrzymała się przez piramidą. Goblin z samego szczytu zeskoczył na piedestał Królowej, podpalając pochodnię i tańcząc z nią na dachu przewozu. W jednej chwili zatrzymał się, kompletnie nie wykonując żadnych ruchów, by chwilę później dmuchnąć w płomień. Ten zamienił się w coś na kształt feniksa, który poszybował przez całą salę i zostawił po sobie długi ślad czerwonego dymu. W końcu wrócił do goblina, a ten najzwyczajniej rzucił się na niego i połknął go w całości. Gdy spadł na ziemię, przez długą chwilę krztusił się a z jego paszczy uciekały płomienie. W końcu jednak wypluł z siebie spory gejzer, prawie dostający żyrandola u góry, a cała gawiedź rozpoczęła klaskać i śmiać się. Królowa jednak wskazała na niego berłem, a ten zniknął w oparach dymu.


Chwilę później niziołki rozłożyły wielkie płachty, wokół nich przechadzał się czarodziej, by w końcu krzyknąć zaklęcie w jakimś zapomnianym języku sztuki. Kurtyny opadły, a wewnątrz nich pojawiło się dwóch ogrów, na których ramionach wygodnie siedziało dwóch ubranych w barwy Stronnictwa Doznań czaromiotaczy. Patrzyli się ze wzajemną, pozowaną pogardą na zmianę na swe twarze i łby chowańców-ogrów. Te jednak miały je zasłonięte przez wymyślne maski przedstawiające potwory z mitów li inne wytwory bestiariuszy.

- Pomiot piekieł! - Rzucił jeden.

- Sługa nieba! - Odkrzyknął drugi.

- Ażeby ci tanar'ri oczy wyjadły! - I tak rozpoczęła się długa wymiana niezbyt obelżywych przekleństw, którym towarzyszyły przepychanki ogrów, walki na magię stanowiące o tym, w co można spolimorfować piramidę z goblinów i tym podobne rzeczy. Trwało to dobre pięć minut, i chociaż większość była żałośnie śmieszna, to jednak komentarze rzucane przez publiczność bawiły do łez co poniektórych. W końcu jednak jasnemu magowi zabrakło słów, oblecieli wszakże słownik przekleństw wzdłuż i wszerz. Wgapił się w dumnego maga po to, by chwilę później wyszczerzyć żeby, pokazać mu z dziecinną twarzą język i wykrzyknąć gdzieś pomiędzy "głupek". Chowaniec drugiego maga zezłościł się i rzucił się w drugiego, a czaromiotacze zaczęli ciskać w siebie wzajemnie kulami wszystkich żywiołów, trafiających, jeśli nie w nich, to przynajmniej w kogoś z widowni. Ślady jednak tych czarów szybko schodziły, więc nikt nie miał im tego za złe.


Przez dobre pół godziny trwały występy, pokazy i inne przedstawienia, którym towarzyszył nieustanny śmiech i komentarz oglądających. Bawili się świetnie wszyscy, prócz, oczywiście, grupki anarchistów w rogu. githyanki gapił się na występ bez żadnych emocji, chłonąc po prostu to co widzi i kryjąc jakiekolwiek pozytywne emocje względem tego. Wyglądał tak, jakby w umyśle więził wszystkich uczestniczących tam niziołków i wyrywał im po kolei wszystkie kończyny, zamieniając ich stawy w krwawą papkę. Nie wydawało się jednak, żeby chciał w jakikolwiek sposób zepsuć występ. Przynajmniej nie teraz. Teraz Hurij zajął miejsce i wraz z przyjaciółmi zdławił się ze śmiechu, widząc jak kolejne mefity rozbijają się o sufit opowiadając żarty i historie, na których wymyślenie trzeba by było spędzić chyba ze sto lat przy kamieniu doznań "Kwadrylion i Trochę Żartów". Gdy występ już się skończył, Albert stał na podeście przy orkiestrze, rozpoczynając kolejną przemowę o historii Nocy Tanów, jej przeszłości i tego, iż Czuciowcy przynieśli ją do Sigil aż z Pozłacanej Komnaty w Arborei. Wtedy już cierpliwość githyanki skończyła się. Łysy gith podreptał w kierunku podestu, wielu ludzi się nim zainteresowało. Gdy Albert zamilkł i zatopił w nim oczy, inni poszli w jego ślady. Stawiał ciężkie kroki, jak gdyby masy metalu spadały raz po raz na kamienne podłoże, w końcu jednak postawił ostatni krok, schował ręce we własnej todze i wgapił się z pewną nieżyczliwością w oczach na Alberta. Metalowe łańcuchy i zrobione z nich knoty zwisały swobodnie, prawie że do ziemi, on jednak tylko czekał na reakcję czuciowcy.

- Tak?... - Gdy tylko skończył, w jego słowo wtrącił się githyanki.

- W Gehennie, w wielkim Khalas, wszyscy stalibyście się żarłem dla potworów. Popełniliście dzisiaj takie czyny, jakie w sferach niższych karane są śmiercią. Większość z was dostałaby poczwórną karę śmierci, nie zaznalibyście już takich przyjemności. - Jego głos był niski, charczący. Widać było, że język githyanki odcisnął na nim spore piętno, bowiem każdą samogłoskę gwałtownie przerywał, a każdą głoskę podniebienną wymawiał niezwykle gardłowo. Tak, że większość tu zgromadzonych udławiłaby się zanim powiedziałaby coś w taki sposób.

- A mówisz nam to, ponieważ?... - Rozpoczął Albert.

- Ponieważ ktoś tutaj mnie zmusił do czekania ponad pięciu godzin na obiecane zebranie, zapewniając, iż jest ono coraz bliżej i bliżej. Tylko z własnego miłosierdzia przerwałem dopiero teraz. - W tej chwili posypały się z tłumu komentarze i wyzwiska, jakoby nie miał prawa wypowiadać się w taki sposób. W tej samej chwili jakiś czuciowiec posłał twardogłowego po Łaskobójców, dokładnie słuchając każdego słowa githa. - Drogi Huriju, czy mógłbyś *wreszcie*? - Właściciel gospody wrócił z powrotem pod ucichłą orkiestrę z kawałkiem pergaminu, który trzymał ściśnięty w pięści prawej ręki. W tym samym czasie githyanki wrzucił do kieszeni Alberta jakiś liścik. Zdawało się, że tylko wy to dostrzegliście, inni bowiem byli zbyt skupieni na Huriju, który właśnie zajął miejsce koło przybysza z Limbo.

- "Z wezwania kontraktu między frakcjami Stronnictwa Doznań oraz Anarchistów wzywa się następujące osoby do wiecu, na którym przekazane im zostaną informacje o niezależnej, dobrze płatnej misji..." - Powiedział to, po czym zacząć dyktować naprawdę długą listę osób, wśród których znalazło się ponad osiemdziesiąt imion, nazwisk, tytułów czy ksyw mało znanych krwawników. Wszystkim im drogę wskazała grupa czuciowców, pokazując schody na balkon powyżej, na którego końcu czekał potężny anarchista ubrany w ćwiekowaną zbroję z żelaznymi płytami. Wśród wyczytanych imion znalazła się wasza trójka, toteż bardzo was to zainteresowało. - "...Na wiec zaprasza się także chętnych faktotumów Stronnictwa Doznań i Anarchistów, a także wtajemniczonych śmiałków, których zapomniano wyżej wypisać." - Parsknął Hurij, widząc uśmiech ulgi, jaki malował się na bladej twarzy githa. Chwilę później wszyscy ruszyli zaciekawieni, chociaż niektórzy zostali w sali i rozpoczęli na nowo tańce.


Przeciwszczyt, mimo to było niezwykle duszno i gorąco w okrągłej komnacie gościnnej, teraz służącej jako miejsce zgromadzenia "wybrańców" dwóch frakcji, które, jakimś cudem, podobno współpracowały z całkiem niezłą dozą wzajemnej pomocy. Ćwiżba ustawiła się w półokręgu po jednej stronie sali, przysiadając na pufach, ławkach i siedzeniach przy drewnianych stołach. Po drugiej stronie zasiadło kilku wyznaczonych członków obydwu frakcji, grupa anarchistów z piętra niżej, githyanki, Albert i Hurij. Posiedzieli tak chwilę i obgadali pewne sprawy, dając przy okazji chwilę do pogawędki i spekulacji na temat tego, dlaczego wezwano tutaj tak wielu śmiałków. W końcu jednak klaszcze w dłonie. Drzwi otwierają się po raz ostatni, a z ich ramy wyłania się tajemnicza postać. Barczysty, wysoki kaduk o aparycji więziennego kacerza wchodzi do sali, stawiając ciężkie kroki. Jego sylwetka emanuje pewnym mrokiem, który spowija za chwilę każdego z was. Jego aura sprawia, że wszyscy dookoła milkną, przypominając sobie nierzadko opowiadane przypowiastki o grupie zwanej Umorerami, znanymi także pod nazwami ci-czarni bądź wyklęci. Jegomość ten lekko się garbi, jednak mimo wszystko przewyższa ogół tu zgromadzonych przynajmniej o głowę. Odziany jest on w ciężką, ciemną brygantynę z mosiężną, metalową płytą pośrodku, rękawice i buty okładane łuskami oraz wszędobylska kolczuga. Wszystko to było dodatkowo okryte czarnymi łachami, na jego głowie natomiast spoczywał kaptur, pod którym ukrywała się jego twarz. Skóra była blada, biała niczym u świeżego trupa, jedynie oczy miał podkrążone, niemal czarnofioletowe. Tęczówki zatraciły swój kolor, wyglądały tak, jakby opanowała je zgnilizna. On sam, mimo gabarytów, uginał się pod nawałem pancerza, jaki na niego władowano, jednak mimo to nikt nie śmiał w jakikolwiek sposób podważyć jego wizerunku. W pochwie na plecach spoczywał także mosiężny panzerbrecher, na którego rękojeści widać było liczne otarcia i wydrapaną powierzchnię metalu. Dopiero gdy stanął po lewej stronie githyanki, kilku krwawników odważyło się rzucić jego pseudonimy zasłyszane gdzieś na ulicy. Żadne jednak nie zaciekawiły was tak jak wypowiedziane przez niego chwilę później słowa.

- Jestem Szasmach. - Rzucił. Jego głos był okropny, niski, gruby, a jednocześnie przeżarty chrypą i niemal szepczący, jak gdyby stracił możliwość głośnego mówienia. Prócz tego jego imię wryło wam się natychmiastowo w pamięć. - Na to spotkanie zaproszone zostały osoby, którym niezwykle ufamy, jeśli można się tak wyrazić. Tak naprawdę mamy w głębokim poważaniu wszelkie frakcje, dlatego proszę się nie dziwić ze względu na kilku kaosytów. - Usadowił się on na krześle przy stole, strzepując z siebie czarny popiół, który poszybował w kierunku ludzi, opadając jednak w połowie drogi niczym chmura pyłu. - Będę mówił krótko i zwięźle, jesteście teraz na kolacji dla wybranych członków frakcji, nikt nic nie podejrzewa i liczymy, iż nie rozpowiecie o tym osobom, które wskurliłyby się w nasze interesy. - Odchrząknął ostro, wyciągając z kieszeni niewielkich rozmiarów pudełeczko o owalnych kształtach. - Zostaliście tu zaproszeni, bo jesteście *dobrzy*. Rokowania na wasze... "Kariery" są więcej niż obiecujące, większość z was zna kogoś stąd i tylko dlatego tutaj trafiła. Widzicie, mało kto wie w ogóle coś o naszej organizacji i chcielibyśmy by tak zostało. Nasz miły pan chciałby znaleźć pewną osobę, która zbytnio interesuje się sprawą odnalezienia przedmiotu, którego i my szukamy.

- Co to za... - Zaczęło jakieś diabelstwo, jednak zanim skończyło, kaduk przerwał mu.

- Jeszcze NIE skończyłem. - Wpatrzył się martwym wzrokiem w skalpa w roku sali, otwierając małe pudełeczko. Nikt jednak nie widział jego zawartości, bowiem zasłaniał ją dłonią. - Tą osobą jest pewien Yuan-ti o imieniu Izhzim. Misja tego, który się odważy na to, to pozbycie się tej istoty i sprawienie, by już *nie opuściła* księgi umarłych. - W tej chwili posypały się szepty pomiędzy hołotą, chwilę później wszyscy ucichli i dali na powrót przemówić kadukowi. - *Nie wiemy* gdzie znajduje się ten szczur, dlatego prosimy was o pomoc. Wynagrodzenie nie gra roli, dostaniecie czego sobie zażyczycie. Jakieś pytania? - Wyszeptał, wyciągając z pudełeczka mały karbunkuł, na którego powierzchni malowała się rubinowa poświata. Kilku gości rozśmieszonych wyszło z sali nie biorąc tego na poważnie, inni zaczęli wymieniać między sobą zdania pełne przecinków w biesich językach. W końcu jednak jakiś podstarzały człowiek wyglądający na obieżyświata zapytał.

- Gdzie jest haczyk? Znaczy, nie posyłalibyście byle skurli z Dzielnicy Urzędników by odszukali kogoś, kto jest centrum zainteresowania takich zamkniętych organizacji?

- Czternastu naszych ludzi wyruszyło w poszukiwania za tym Yuan-ti, drogi człowieczku. Znaleźliśmy ich po pięciu obrotach na Placu Szmaciarzy. Spadł na nich wzrok pani. Potem posyłaliśmy i innych, znajdywaliśmy ich niemal regularnie całych w kawałkach. Nawet zbieracze z Ula nie mogli ich zanieść do kostnicy, bo grabarze nie wierzyli, że to prawdziwe ciała. - Po tym słowach znów dwudziestu luda chyłkiem ulotniło się z sali. Zostało być może ze czterdziestu śmiałków, którzy uważnie słuchali kaduka. - Czuciowcy postanowili pokryć wszelkie koszty. Zostaniecie wynagrodzeni, jeżeli tylko ukatrupicie go. - W tym samym momencie przetarł karbunkuł, a światło z żyrandola przyświeciło w niego, odbijając się na ścianę. Było w miarę ciemno, toteż dało się dobrze zobaczyć co odbija. Była to ewidentnie twarz ów gadoluda, cała w bliznach i wytartych, bądź brakujących, łuskach. Oczy jego wydawały się patrzeć na każdego z was a cały obraz był nieco zniekształcony czerwoną opończą z rubinu. - Tak też wśród nieistotnych pytań zleciało wam dobre dwadzieścia minut, podczas których już nikt nie wyszedł. Kaduk ulotnił się zostawiając kamień na stole wraz z wizerunkiem Yuan-ti na ścianie, podczas gdy ludzie zaczęli się zbierać w grupy.


Zaciekawiony Hurij podszedł do waszej trójki. Staliście przy sobie, bowiem nawet nie zdążyliście skończyć wymiany zdań przy szynku piętro niżej, toteż mieliście okazję jedynie zobaczyć czasem swoje twarze na ulicach Sigil bądź właśnie w Kościszczurze. Stała przy was też jasnowłosa niewiasta imieniem Belanora, dobrze znana w tych okolicach, była bowiem jedną z uczennic Przybytku Zaspokajania Rządz Intelektualnych, nikt z was nigdy z nią nie rozmawiał, ale słyszał różne teorie jakoby była najbardziej tajemniczą spośród, zawsze dziewięciu, kurtyzan w przybytku. Była też ulubioną uczennicą pani Zawiłej, aktualnej właścicielki istnego burdelu umysłu.

- I jak, zainteresowani? - Zapytał. W tym samym czasie gith zaczął namiętnie dyskutować i sprzeczać się z grupą anarchistów, raz po raz uderzając w stół i wskazując na widniejący na ścianie wizerunek. Widać było, że to koniec na dzisiaj, na dole trwało jeszcze przyjęcie, ale teraz dowiedzieliście się o bardzo ciekawej, acz niezwykle tajemniczej ofercie. Hurij jednak jeszcze coś chciał dodać. - Umorerzy naprawdę chcieliby dorwać tego skalpa. Nie bez powodu zaprosiłem akurat was... - Teraz zdaliście sobie sprawę z tego, co tak naprawdę robił wasz stary znajomy cały czas przy Albercie. Gdy gith włożył mu do kieszeni karteczkę, gnom najzwyczajniej świecie ukradł ją gdy wszyscy odwrócili wzrok ku twarzy Yuan-ti. Kładzie na stole przed wami małą karteczkę i zostawia samym sobie.

List Do Magnata

*Określenie wymiarów obrazka nie było możliwe.*
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

- Laurel -
W głosie Laurela pobrzmiewa nuta szyderstwa, kiedy obrzuca wzrokiem list
- Ktoś tu powinien poświęcić trochę czasu na lekcje kaligrafii w Gmachu- Stwierdza unosząc brew; potem zaś spogląda na swoich nowych kompanów- Nie wiem jak wy, panowie, ale nie jestem najemnym zabójcą. Inne rzecz, jestem tu zupełnym przypadkiem, a moje imię padło pośród tych wymienionych na spotkaniu... Nie mogę powiedzieć, że mi się to podoba. Tym bardziej że dopiero powróciłem do Klatki po okresie dłuższej nieobecności... Trzebaby potrząsnąć trochę tym 'ich człowiekiem' pod Kostnicą, ej?
No i się zaczyna, niech to Pani opluje... Przebiega mu tymczasem przez głowę
- Ten Szasmach chce nas kiwnąć- Stwierdza na głos- mamy robić za wabia. Umorerzy mogą obiecywać nam wszystko czego dusza zapragnie, bo trupom nie trzeba płacić. Sami dostali po krzyżach, to teraz szukają kogoś kto weźmie cięgi za nich. Ale ta sprawa jest duża.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

- Wiedzokrad -

Cięty nie zdążył wcześniej przywitać się z człowiekiem i diabelstwem, którzy również przepchali się pod bar Hurija. Zadziwiała go również nieznajoma, jako żywo przypominająca legendarną zgoła Belanorę - byłą uczennicę z Przybytku Ządz Intelektualnych, jeśli pamięć go nie myliła. Teraz, po intrygującym spotkaniu, znalazło się trochę czasu, by nadrobić te braki.
- Witam panią oraz panów, upraszam o wybaczenie, mówią na mnie Cięty - powiedział serdecznie w stronę towarzyszy stojących w grupce.
Wrócił wzrokiem do zawiłego pisma, które otrzymali od gnoma. Zaiste, jak wiele o osobie mówi choćby charakter pisma, pomyślał; autor tego "poematu" musiał mieć duszę artysty, rozpadającą się z wolna na małe kawałki jaźni. Tako i każda litera z osobna była szkiełkiem kolorowym, pięknym osobliwie - razem jednak zebrane czyniły witraż cudowny, choć niekoniecznie przyjazny. Aż strach pomyśleć, jaki obraz wyłoniłby się, gdyby szkiełka te wszystkie poskładać w kompletny obraz umysłu. Zapewne wariata.
Oderwał się w końcu od przemyśleń i wrócił do listu.
- "Drogi Albercie" - przeczytał na głos.
- "Jako iż wypełniłeś swe zadanie do ostatka, frakcja winna ci po wsze czasy dobrorzeczyć. Wskazałeś nam cel i za to ci oraz twym pomagierom. Ceniony w usługach faktor naszego ugrupowania chciałby własnoręcznie wręczyć ci nagrodę." Gdzie tu sens? - rzucił zdziwiony. Wrócił zaraz jednak do czytania.
- "Jeżeli to czytasz, to już w nasze posiadanie dostał się ów grimuar, o którym tak długo rozprawialiśmy. Bądź dwa dni po Nocy Tanów, trzydziestego ósmego dnia panowania faktola..." Ogarda? Ogarlda... "faktola Ogarlda pod kostnicą w Ulu. Poznasz naszego człowieka po krótkich, rudych włosach, przekaże ci on sowite wynagrodzenie.
Z wyrazami najwyższego szacunku,
Magnat? Magnat."

Odwrócił wzrok od kartki, spojrzał po towarzyszach.
- Co o tym myślicie? O co w tym wszystkim chodzi, jakaś nowa frakcja? Co to za grimuar? Hm... - zamyślił się. - Mam wrażenie, że trzeba będzie się pojawić pod kostnicą i przepytać dokładnie tego człowieka. Pozwólcie tymczasem...
Cięty znów wziął papier do ręki, położył wygodnie na kolanie, po czym zza pazuchy wydobył notatnik i skrupulatnie przepisał swoją interpretację. Następnie wyrwał notatkę; trzymając ją w lewej dłoni, wcisnął palec drugiej dłoni pod lewy rękaw. Magiczna iskra spadła na kartkę, która spłonęła w chwilę później. Cięty otrzepał się z pyłu i oddał człowiekowi list.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

- Noru -

Noru spojrzał na list starając się odczytać chociażby fragment. Już po dwóch zdaniach był przemęczony - "frakcja Anarchistów wisi mi po worze..."? Co to za bełkot? Szczęśliwie stojący nieopodal baal-asi wyręczył go w wymagającej sztuce deszyfracji.
Diabelstwu nie podobała się ta sytuacja. Znudzony i zdezorientowany stał samotnie w kącie obserwując nieznajomych. Na dobrą sprawę nie do końca wiedział jak w ogóle znalazł się na tym przyjęciu. A teraz jeszcze szykowało się jakieś misterne zlecenie. Ech.

Niestety Noru nie miał przy sobie zbyt wielu "eksponatów", których mógłby użyć do swojej specyficznej "sztuki". Przez chwilę nawet myślał czy nie wyciągnąć z torby jakiegoś przedmiotu - może fiolki szczurzej krwi? Może gdyby wylał ją na podłogę i zaczął czytać te brednie, mieszać je z pseudo zaklęciami... może udałoby mu się zniknąć? W najgorszym wypadku popatrzyliby na niego jak na szaleńca odprawiającego rytuał na zabazgranej krwią podłodze. A co gdyby zamienił się w biesa? Brrr... Ocknij się Noru.

- Grimuar... Grimuar... - Diabelstwo postanowiło w końcu przemówić, starając się uważnie dobierać słowa, tak aby nie narazić się na przedwczesny gniew towarzyszy - Czyżby kolejna zakazana księga, która stała się obiektem kultu religijnego zawężonych emocjonalnie pseudo-myślicieli, oddających życie za sztuczne twory własnej wyobraźni? Nie jestem odpowiednio zachęcony.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

- Wiedzokrad -

- Zasadniczo... Zasadniczo to powinna być księga o magii traktująca - odparł spokojnie, przyjaznym tonem Cięty, widząc wyraźne oznaki poirytowania diabelstwa. A może to było coś więcej, przebijająca się nienawiść do życia, do ludzi, do świata - a więc i do siebie samego? Zaiste, co i rusz żywe niespodzianki w tym Sigil.

- Aczkolwiek przyznam, iż wcale rzadko się je tak nazywa. Przeważnie wystarcza ordynarne określenie "księga zaklęć", choć zbiór wiedzy maga to nie tylko czary. Albo nasz Magnat to pompatyczny grafoman, albo też wpadliśmy na całkiem ciekawy trop. "Grimuar" sugeruje... wiedzę, rzadką albo niebezpieczną, a więc zapewne jedno i drugie. Przyznaję jednak, iż kolejna zakazana księga, jak to zostało powiedziane, która stała się obiektem religijnego kultu, również byłaby ciekawa.

Cięty zakończył swoje przydługie rozważania, postronny obserwator zauważyłby jednak nienaturalny błysk w jego oczach, jakby pożądliwość.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

*Określenie wymiarów obrazka nie było możliwe.*

Hurij podrapał się po podbródku obserwując wasze skręcające się w wyrazach niezrozumienia miny podczas prób odczytania tego niedbałego pisma. Widział malującą się na waszych twarzach konsternację gdy uciekały wam coraz to kolejne słowa, w których litery zlewały się i dało się odróżnić jedynie te, które były z kolei aż nazbyt przesadnie przedłużone. Po chwili jednak wyciągnął zza szamerunku parę skórzanych, gładkich rękawiczek i założył je na dłonie. Rzuciwszy gdzieś w międzyczasie krótkie "Żegnajcie" odszedł od stołu by nie wzbudzać żadnych podejrzeń, był bowiem tylko miłym barmanem, któremu powierzono organizację przyjęcia z okazji nocy tak zwanych Tanów. Nie odszedł jednak daleko, githyanki stał wciąż pośrodku sali, przy stole na którym spoczywał kamień odbijający. Zastukał on w stół by zwrócić uwagę gnoma, ten, nawet nie ociągając się zbytnio, podszedł spokojnym krokiem do anarcha i przysiadł się. gith pochylił się do barmana i, bacznie obserwując was, powiedział coś, chyba niezbyt uprzejmym tonem, w kierunku Hurija. Ten wydawał się ukrywać zdenerwowanie za maską żartu, jednak szybko zwęglone oczy skierowały się ku gnomowi, ten zaś wręcz skamieniał gdy odwzajemnił spojrzenie. Jego rozmówca rzucił parę słów, wydawało wam się nawet że usłyszeliście tam ciche "Urżnąć" oraz parę aż nazbyt wulgarnych partykuł. Po paru wymianach zdań Hurij odstąpił od rozmowy i, już nie tak wesoły, podszedł do Alberta. Ten jednak był już zbyt daleko i dosłyszenie słów jakie wypowiadał było niemal niemożliwe w tym mętliku jaki panował wokół. Dźwięki śmiechu szydzącego z pracy jaka właśnie przyszła pod drzwi, wszędobylskie rozmowy krwawników, stukot butów twardogłowych, któremu towarzyszyła pogrywająca na dole muza. Po kilku krótkich chwilach ćwiżba zaczęła wracać na parter, anarchiści rozsiedli się przy stole zostawiając innych w spokoju, popijając jakieś drogie nalewki i zaczynając coś subtelnie omawiać, Albert i Hurij także poleźli na dół by zostawić tę sytuację. Było naprawdę szybko, nawet nie zdążyliście się spytać o interesujące was szczegóły, upewnić czy aby ta cała "misja" nie jest jednym, skurlonym fiaskiem, nawet nie dało się dobrze przyjrzeć twarzy połyskującego na ścianie Yuan-ti, bowiem jakiś trep szybko zgarnął kamień do swojej anarchistycznej kieszeni i nie reagował na przezwisko jakie poleciało od strony jakiegoś śmiesznego skurla, który postanowił naszkicować twarz.


Cała sprawa była *conajmniej* dziwna, aczkolwiek także i interesująca. Aboim któż przychodzi na przyjęcie pełne hycli Harmonium, zmawia ponad osiemdziesięciu ludzi i zawiadamia ich że za zabicie jakiegoś gada jest duża, "nieokreślona" waga brzdęku? Jednakowoż tym kimś był Szasmach. Noru, widziałeś go nieraz na Arenie Psów, ukrytej przed oczami Łaskobójców klatki pod barem "Szkapica" jak załatwia interesy z typami, którym na pewno patrzy z oczu gorzej niż większości klatkowiczom. Widziałeś też jak walczy, co prawda jedynie raz, lecz ta potyczka trwała nie więcej niż jedną rundę, i nawet jeśli nie byłeś pod Szkapicą w poszukiwaniu kłopotów z prawem ustanowionym w Sigil, akurat jego osoba była niezwykle interesująca. O ile bladego kaduka widział tylko Noru, o tyle o Umorerach słyszała cała wasza trójka. Dało się spotkać w jakichś szamrawych barach w Ulu ludzi, którzy szczycili się zhandlowaniem jakiś dóbr z grupą raczej mało kojarzoną na powierzchni miasta. Słyszeliście historie śmiałków, którzy podobno zawitali w bazie Umorerów mieszczącej się "gdzieś pod żużlami". Te wyrwane z całości przecinki niewiele wam mówiły, ale dawały obraz organizacji, która na pewno nie chciała być odkryta, na pewno nie rozprawiano o niej na ulicach. Wyszliście więc w czwórkę spokojnym krokiem z komnaty kierując się na zewnątrz. Była z wami Belanora, widocznie zainteresowana kwestią znalezienia tego całego Yuan-ti, ale niespecjalnie opcją dzielenia się nagrodą z jakimiś anarchami bądź kojarzonymi wszędzie trepami z Ula, których gęby aż świeciły czarną sławą.


Wyszliście na zewnątrz, lecz gdy tylko minęliście drzwi, waszym oczom rzuciły się leżące na chodniku postaci. Zapewne stróżujące tutaj psy Harmonium, z pięciu, wzięły ich za pijaków. Wy jednak zauważyliście, że są to członkowie Stronnictwa Doznań, a przynajmniej takie nosili ubiory. Byliście niemal pewni, iż to właśnie oni byli na tym małym "wiecu" na górze. Pierwsza myśl jaka przeleciała wam przez głowę mówiła, że na pewno złym pomysłem byłoby zawiadamianie o tym straży, bo jeszcze pięć temu ci ludzie stali na nogach, zupełnie trzeźwi i zdrowi, a po spotkaniu leżeli przed barem nieruchomo. Zapewne właśnie o to chodziło temu, kto chciał zachować anonimowość tego zawiadomienia o pracy. Staliście tak chwilę zdezorientowani, jednak po paru minutach dostrzegliście grupę Łaskobójców zmierzającą w stronę baru...

Muzyka #3

- Siedemnasty oddział porządkowy Łaskobójców aresztuje was w imieniu sprawiedliwości. - Rzekł grobowym tonem kapitan, wchodząc siłą do okrągłej komnaty na górze. Dziesięciu anarchistów wraz z githem odstąpiło bez żadnych emocji od stołu widząc siedmioosobową grupę wysłańców Czerwonej Śmierci, która właśnie wmaszerowywała do pokoju.

- Cośmy uczynili? - Rzucił żartobliwie jakiś aż nazbyt odważny anarch, wyciągając zza pasa rapier, w jego ślady poszli także inni, dobywając swojego oręża.

- Kam się tak śpieszycie, skurle? - Puścił jego słowa mimo uszu, przygotowując własne uzbrojenie. Widać było, że Łaskobójcy byli znacznie lepiej uzbrojeni, bowiem w ich łapach tkwiły mosiężne flambergi i buzdygany, a oni sami byli gotowi do działania.

Nie minęło kilka sekund, gdy wszyscy rzucili się do ucieczki. Wyboru wielkiego nie było, najpierw próbowali wymanewrować hycli w tej, dość dużej zresztą, sali. Jeden Anarchista nawet wyskoczył przez okno, jednak z przerwanego krzyku dało się wywnioskować, iż nie skończyło się to dla niego najlepiej. Skurle starały się ciachać straż, jednak ci skutecznie ich parowali. W końcu jednak gith dobył małego, srebrnego, błyszczącego w żyrandola świetle sztyletu i przeciął sobie delikatnie nadgarstek. Posoka skapała ospale na ziemię a on wypowiedział jakieś niezrozumiałe słowa w zapomnianym języku. Kilka kropli krwi zawisło w locie, powietrze wokół zgęstniało a Łaskobójców odepchnęło z wielkim chukiem, któremu towarzyszył szczęk ich zbroi podczas uderzenia o ziemię. W jednym momencie anarchowie wraz z githyanki wybiegli z sali kierując się na balkon, na którym siedziało przynajmniej kilkunastu ludzi. Orkiestra nadal grała, mimo interwencji Czerwonej Śmierci. Harmonium zobaczyło jak członkowie Ligi Rewolucyjnej wybiegają z pokoju, do którego właśnie wparowały straże. Chyłkiem pobiegli w kierunku schodów, odcinając im drogę do dużego, zdobionego kolorową mozaiką okna, z którego dało się wskoczyć na pobliską konstrukcję balkonową. Goście uważnie patrzyli się na sytuację, która miała miejsce. Hurij z uśmieszkiem na twarzy spojrzał na Magnata, ten gotował się ze złości, chował ją jednak skutecznie za kapturem, którym zakrył głowę gdzieś między ramą drzwi niecałe pięć sekund temu. Oparł się o poręcz odgradzającą podwyższenie od krawędzi balkonu i zapatrzył się w ćwiżbę. Widział tylko ocean szarych, bezimiennych twarzy szukając tej jednej. W końcu dostrzegł małego gnoma gaworzącego z jakąś kurtyzaną, otworzył oczy, które teraz wyglądały jak dwa żarzące się w ogniu węgliki.

- *Hurij*! - Z jego ust wydobył się niezwykle gardłowy wrzask, niemal słychać było jak powietrze z jego ust jest wydychane wraz z tym słowem. - Zmarnowałeś dzisiaj długi odcinek w moim życiu, odpłacę ci za to! - Krzyknął, obracając się w lewo, widząc jak grupa Łaskobójców zebrała się spowrotem do kupy i wkroczyła na balkon. Anarchiści rzucili się w odwrotnym kierunku, starając się odepchnąć jak najdalej twardogłowych. Nie byli tak uzbrojeni jak Czerwona Śmierć, toteż kilka sprawnych piruetów i kopnięć wystarczyło, by ci się cofnęli. Na większe zwycięstwo liczyć jednak nie mogli, bowiem ci przygotowywali już pawęże do odparcia ich szarży. Gith gdzieś w międzyczasie gwizdnął ostro, dźwięk przeszedł całą salę a cała Liga Rewolucyjna dobyła broni i zaczęła walczyć z tymi, którzy stali najbliżej. O ile czuciowcy nie byli na to nawet przygotowani, stawiając na tak zwaną niezawodność Harmonium, o tyle krwawnicy, którzy przybyli tutaj aż z Ula bądź zawsze gotowi do walki kaosyci odpłacili się anarchom tym samym. Chwilę później prawie wszyscy walczyli ze sobą. Tanar'ri oczywiście znaleźli pretekst do poobijania kilku piekielnych ryjów, krasnoludy chwyciły za młoty widząc rasowych wrogów, bariaurów, drowy wycelowały z łuków w szare elfy a Harmonium zajęło się wszystkimi po kolei. Zapanował wielki chaos, z którego cieszyli się chyba tylko Chaosyci.

Chryja przed Gospodą "Kościszczur".

Walka po jakimś czasie wyszła także poza wnętrze gospody, czuciowcy chcieli uciekać, ratować się od tego, co miało być "tylko zwykłym przyjęciem", lecz parę biesów postanowiło dodać dzisiaj do jadłospisu kilku, tych co smaczniejszych, planokrwistych. Za nimi oczywiście podążyły baatezu, wszyscy barbazu, bowiem abishai nie przejmowały się zbytnio tym co dzisiaj zjedzą, gdyż zdążyli już oczyścić stół z wszelkich zakąsek. Po chwili, w przerwie między jednym mordobiciem a drugim, krasnoludzcy suszykufle także zechcięli odetchnąć świeżym powietrzem. Pech chciał, iż akurat skurle ze Straży Zagłady przechodziły obok. Bójki zajęły całą ulicę, więc nawet nie było sensu pełznąć gdzieś pod straganami by to ominąć, tonący dołączyli z jakimś hektycznym uśmieszkiem na twarzy do tej chaotycznej chryji, po chwili w budynkach na całej ulicy zaczęły świecić się światła obudzonych krwawników, których nie bardzo interesowała opcja uczestniczenia w jakimś święcie z okazji Nocy Tanów. Z okien zaczęli rzucać wszystkim czym popadło, tegodla w ruch poszły zegary, potargane torłopy, czasem nawet doniczki i przykrywki od garnków. Ludzie wyszli na dachy krzycząc różne obelgi i wyzwiska kierowane do wszystkich ras wieloświata, zawiadamiając uczestników burdy o swoim, wymagającym odpoczynku, stanie. Nikt jednak nie odpuszczał, jakiś mag cisnął w ćwiżbę kulą ognia, inny illuzjonista postanowił wyczarować parę animacji, a jeszcze jakiś przechodzący nieopodal paladyn poczuł zew praworządności we krwi. Typowa noc w klatce...

*Określenie wymiarów obrazka nie było możliwe.*

Githyanki.

Githyanki, wraz z kilkoma pomagierami, zaszarżował na grupkę Harmonium torującą mu zejście w dół i szybko, znajdując słabe punkty w ich pancerzach, zadźgali stróżów prawa. Widać było, że nie należeli do jakichś kiepów z ulicy tylko do dobrze zaćwiczonych śmiałków z umiejętnościami, których nie zdobywa się po paru lekcjach w gmachu. Wykorzystywali sto, i jeszcze nawet trochę, sposobów na odsunięcie od siebie przeciwnika. Zamachy, obroty, piruety, machali ostrzami we wszystkie strony z jakąś chaotyczną gracją, dzięki której udało im się dostać aż do drzwi. W tym samym czasie jakiś twardogłowy gwizdnął w dwa palce i polecił strażnikom wylecieć na zewnątrz. Tak też zrobili, ulicznicy odsunęli się nie chcąc szukać kłopotów z prawem a Harmonium ułożyło niewielki krąg przy wyjściu z karczmy. Do portalu dostał się tylko gith i dwóch anarchów, zostali otoczeni z wszystkich stron, dobrze ściśnięci w sklepieniu drzwi nie mieli dokąd uciec, a już na pewno nie do przodu lub do tyłu, chociaż opcja "w górę" także nie grała tutaj roli, aboim nikt z nich nie miał skrzydeł. Githyanki ostudził się na chwilę i spojrzał gniewnie na twardogłowych oraz pędzących w ich stronę Łaskobójców.

- To tyle? Skażecie mnie tu i teraz za magię krwi? - Zapytał.

- Kaźń ci wyznaczą guwernanci, dziś jeszcze nie umrzesz. - Odparł jakiś upostrzony w kapalin chłopek.

- Knebel! - Wrzasnął zbliżający się do okręgu Łaskobójca. - Zostanie wpisany do księgi umarłych tu i teraz!

- Ni gmyśli! - Najeżył się inny. - Nie będzie tutaj żadnych szpicowanych samosądów!

- Widziałem na własne oczy jak podcinał sobie żyły!

- Nie ma mowy, te wasze skurlone idee doprowadzą nas do Pani! - Podniósł ton jakiś hycel, obniżając go jednocześnie przy ostatnich słowach. - Możecie sobie wieszać i ścinać wszystkich, ale wcześniej macie obowiązek odprawić ich na osąd!

- Ha! - Parsknął Łaskobójca. - Jakbyśmy każdego brali przed rządowców, nasze liny by na stryczkach popękały! - Rzekł, wskazując palcem w jakieś nieokreślone miejsce na torusie klatki. - Jakbyście nie mieli tutaj wystarczająco tanar'ri czy innego ścierwa do odprowadzenia na ławę...

- Nie ma mowy! - Odkrzyknął mu ktoś, po chwili jednak wszyscy zamilkli widząc jak gith sięga po coś za pazuchę.

- Puść to! - Wrzasnął ktoś. Githyanki właśnie trzymał w ręku mały sztylet. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, ten przeciął naczynia krwionośne a posoka skapała powoli na chodnik. Wokół soków zaczęły zbierać się iskry i wyładowania elektryczne, wszyscy czekali za rynsztunkiem do ataku, jednak w końcu wszyscy zrozumieli, nic się nie stało, nic zresztą nie miało. Po minucie ciszy ktoś się odezwał.

- Widzicie? Aż sam się prosi o topór w żrzenicę!

- Zamknij się, będzie coś mówił.

- Patrzenie się na wasze tęgie mordy rozprawiające o sposobie mojego końca nieco mi schlebia. - Uśmiechnął się pusto.

- Zaraz oskuruję tego trepa!

- Sza!

- Ja już zrobiłem co miałem zrobić. Myśleliście że magowie krwi są aż tak głupi by dać się orżnąć na przyjęciu z powodu jakiegoś gościa, który zakablował spotkanie?

- O czym on prawi?

- Morda w kubeł, skalpie!

- Szasmach już tu był, moi drodzy. - Zarechotał gith. - Jak myślicie, dlaczego posyłając wasze oddziały do Ula, te nie wracają w jednym kawałku, albo zostają tam na amen w Kostnicy? - Rzucił rozbawiony. Ktoś się spytał o co chodzi a inna osoba znów go uciszyła, po czym Magnat znów kontynuował. - Zbyt dużo spraw by omawiać jak na jeden raz. Księga czeka.

- Nigdzie stąd nie odejdziesz! - Krzyknął Łaskobójca.

- Właśnie że odejdzie, zostanie zaprowadzony na uczciwe skazanie!

- Po co nam tutaj osądy? Magię krwi każe się śmiercią. Osobiście go ukurwię... - Zapalił się jakiś do ruchu toporem katowskim.

- Czekajcie, on mówił coś o Szasmachu.

- O jaką księgę chodzi?

- Kak ty się w ogóle zwiesz, kiepie?

- Io. - Wymamrotał pod nosem.

- Że co? - Zadziwił się jeden.

- Co takiego?! - Wrzasnął inny.

- Za takie bluźnierstwa nawet karmienie czerwia to za mało!

- To gesandter! - Obudził się chłop w kapalinie.

- Knebel, mówię!

- Me imię to Io.

- Nie wolno ci tak mówić!

- Nie możesz być Io!

- Bzdury wierutne, zawiśniesz!

- Poczekajcie chwilę, a jeśli... - Rozpoczął jakiś Łaskobójca.

- Jakie "jeśli"? Czy wam się już całkiem w rzyciach poprzewracało? Ten skalp nie może być kimś takim! Nawet nie myślcie sobie, że *ona* wpuściłaby do miasta *boga*!

- Prędzej pójdę z własnej woli na szariat w Więzieniu niż uwierzę, że ten gith to syn Baal'zevuva! Wy jesteście durniami, powiedział coś o księdze i jakimś skurlu, a wy myślicie że...

- ...Szukamy czegoś. - Wyszeptał gith.

- Co?

- Co on powiedział? - Wybałuszył oczy hycel.

- Że "czegoś szukają"...

- Bogom nie wolno schodzić do Sigil!

- Śpiewka mówi, że Io nie jest bogiem...

- Brednie, pewnie że jest!

- To tylko, cholera, kwestie nazewnictwa, zakneblujcie się wszyscy.

- Nazhaad! - Uciszył ich gith. - Naprawdę mało obchodzą mnie wasze pobudki i opinie na temat mocy, są pewne rzeczy, których wy, zwykli śmiertelnicy nigdy nie pojmiecie. Nie *was* wyznaczono do wymuszonej służby dla... Phi, "bogów", jak wy to nazywacie...

- Ale...

- Zatkaj ryj!

- Nie jestem *tym* Io, jestem *awatarem* mocy, a moja rola jest tu skończona...

I w tym samym momencie dwóch anarchistów zaszarżowało na stojących najbliżej członków Harmonium, pomiędzy którymi była największa przerwa w szyku. Githyanki wyleciał niczym z procy przed siebie i prześlizgnął się szybko przez wyrwę, nie minęły sekundy a z anarchów została tylko plama krwi na drodze oraz truchło na chodniku. Łaskobójcy, klnąc pod nosem coś o niekompetencji, sprawiedliwości i rzucając ciche obelgi w kierunku twardogłowych, ruszyli w pościg za githem. Harmonium zostało by zgarnąć co śmialszych. Kilku tanar'ri i diabłów pozabijało się w środku, feralni czuciowcy poddali się już w pierwszej rundzie, oczywiście było też kilkunastu wpisanych do księgi chaosytów, gdzieby ktoś tak silnie związany ze zniszczeniem i entropią przepuścił okazję do krwawej jatki? Były też pojedyńcze ciała z innych ras i frakcji, chociaż krasnoludom nie oberwało się ani trochę, co oczywiście świadczyło o ich walecznych zdolnościach na zapitym łbie. Raczej nie było wielu martwych, zamknięcie baru na parę godzin, wygadanie tej samej śpiewki czternastce detektywów i powrót do normalnego funkcjonowania baru. No i jeszcze pożegnać się z każdym gościem z uśmieszkiem na twarzy przy wyjściu, wskazując przy tym najbliższego znachora, mędrca, mnicha czy innego szamana, który jest w stanie sprawić, że rozcięcia i inne rany zagoją się trochę szybciej. Ale nikt nie krzyczał, tylko niewiasty popłakiwały, chociaż te szlochy ginęły w nawale śmiechu jaki wydobywał się z ust karłów z Doliny Lodowego Wichru, ci bowiem uwielbiali takie gorące noce, sporo się różniły od tych z północy Faerunu...

*Określenie wymiarów obrazka nie było możliwe.*

Nieświęte Dziecię.

Kopalnia, to była z pewnością ona. Było ciemno i głucho, a krwawiące zażartym echem tej jaskini głosy rozchodziły się po wszystkich jej szybach. Wagon prowadzący w górę nie działał, drabiny były połamane i zniszczone. Postrzępione, zwisające na słabych drzazgach fragmenty desek urywały się wywołując lawiny kamieni spadających do podziemnych zbiorników wodnych, obudowanych ze wszystkich stron kamiennymi konstrukcjami, pozostałościami przed-pożogowych domostw, w których spinagony i nupperibo bezmyślnie ukrywały się przed zabijającym wzrokiem Karmazynowego Króla.
W kopalnii, w ten bezimiennej, podziemnej krypcie rozległ się krzyk. Kobiecy krzyk bólu, słychać było płacz i lament, który rozszedł się wraz z korytarzami. Agonia jaka zalała tę kobietę była niewyobrażalna, na świat przychodziło właśnie dziecko poczęte z gwałtu boga na śmiertelniczce. Była skazana na samotny poród w tych katakumbach, łzy znikały w brudnej, rdzawej wodzie kapiącej jej po twarzy. Z jej łona wyłoniła się mała, blada, ubarwiona płynami płodowymi głowa niemowlęcia. Płakało, krzyczało, nie wiedziało co począć. Było plugawe, ochydne, piękna kobieta patrzyła jak z jej ciała po dziewięciu miesiącach wychodzi potwór, syn Władcy Much. Obrzydliwa szkarada, zamiast rąk i nóg posiadało pokryte śluzem macki podobne do swego diabelnego ojca. Jego oczy były ściśnięte, i chociaż otwierał je by ukazać jaka żółć trawi jego tęczówki, szybko zamykał je w kolejnych wrzaskach i skowytach wydostających się z jego płuc. To samo robiła jego matka, klnęła w niebogłosy pod żużlem Maladomini widząc, jak twór piekielnego tumultu rodzi się pomiędzy jej nogami. Patrzyła na tego bękarta z nienawiścią i żalem, nie wiedząc, które uczucie w niej dominuje. Chwyciła za pępowinę, urwała ją gołymi rękoma skręcając się samemu z bólu, a następnie zawiązała ją silnym supłem. Podniosła wylegańca do siebie, szlochał zalewając się okrutnie niesprawiedliwym płaczem. Na zmianę cierpiała i czuła ulgę z faktu, iż nasienie Belzebuba opuściło jej ciało. Chwyciła mocno za szyję niemowlęcia i ścisnęła ją rękoma z całej siły...

- Laurel = Wiedzokrad = Noru -

Koniec Prologu:
Miasto Drzwi.


Zbliżał się powoli szczyt, luminescencja nieba ukazywała dzisiaj łagodny, różowy kolor, podczas gdy poobijani i pozacinani nożami goście rozchodzili się po całej klatce. Zapewne w Waterdeep taką chryję wziętoby za wielką, krwawą łaźnię, po której zleciałoby się tam stu strażników i wszczętoby postępowanie, którym nawet urzędnicy ze skurlonego Amn by się nie poszczycili. No ale cóż, taki właśnie był urok Sigil, tak jak i wy przybyliście tutaj wiedząc o wszelkich konsekwencjach wiążących się z życiem w tych dzielnicach, tak i reszta tej ćwiżby postanowiła żyć tu z daleka od fanatycznych sekt na pierwszej, nawet jeśli ceną było czasem dostać po mordzie. Zawsze możnabyło, tak jak czuciowcy w początkach tej burdy, przyśmiać przyjęciu i spić się w jakimś podrzędnym barze na rogu Dzielnicy Pani, to zawsze była opcja, nawet jeśli trzeba było tam przejść pół miasta, w końcu tam nie chadzali githowie, którym na myśli zepsuć noc zdażającą się co... No, aż całe sto obrotów, a to jest prawie pięćdziesiąt przeciwszczytów. Niemniej, nawet jeśli z sińcem pod okiem, warto było się spić i jedną noc zrelaksować przed kontynuowaniem tego nie-burżuazyjnego-nie-życia w Mieście Drzwi... Aczkole interesowała was jedna rzecz. Mianowicie cień całej tej dziwnej sprawy. Bawiliście się dobrze na przyjęciu u czuciowców, a tak praktycznie sprawę ujmując u Hurija, i chwilę potem wezwano was na przetajne spotkanie, gdzie ponad pięćdziesięciu ludzi najzwyczajniej wyszło w połowie słysząc jak niepoważnie się ich traktuje. Co więcej, o możliwości odebrania "jakiejś, na pewno dużej!" nagrody za uciszenie yuan-ti czystej krwi przyszło wam słyszeć od bladego niczym wystawione do Sfery Wiatru zwłoki członka organizacji, o której nie słyszał żywcem nikt. No, to było *conajmniej* interesujące, jeśli by się nad tym dłużej zastanowić. To że magia krwi była surowo karana w Sigil wiedzieli wszyscy, bowiem pewnego dnia faktolkę Łaskobójców naszła myśl. "Jak można przelewać z żył sok, który matka oddała wraz z mlekiem?", to przecież, a no tak, "*niesprawiedliwe*". To wystarczyło, od tamtej chwili zaczęto to tępić i wnet z klatki zniknęli fetyszyści skrzącej się w garncu posoki z członka. Wielu zresztą uważało to za dziwne, więc możnaby rzec, iż ta myśl była całkiem udana, ale i tak nikt nie przepadał za Czerwoną Śmiercią. Nie myśleliście jednak nad tym, dlaczego pojawili się na przyjęciu w celu aresztowania anarchów, ktoś postanowił zakapować i raczej nikt mu w tym nie przeszkodził, może gdyby otruć nie tego trepa co leży na chodniku, tylko właśnie tego co poszedł nadać? Kto wie, może wtedy by obeszło się bez jatki? W końcu paru ludzi mogło stracić najlepszego przyjaciela. Ale nie robiło to na was wrażenia. Kilka razy w życiu każde z was poznało smak śmierci, żyliście wszakże w najdziwniejszych miejscach w sferach...
Laurel, ty trafiłeś niegdyś do Skrzydlatej Wieży, jednej z najwyższych strażnic w Więzieniu. Pobyt u Łaskobójców nie należał do najprzyjemniejszych, szczególnie zważając na to co stało się lata temu w tym miejscu. Wiedzokradzie, ty natomiast spędziłeś spory kawałek życia na poszukiwania tak zwanej Kroniki. Nie wiesz czym była, czym jest ani czy kiedykolwiek ją odnajdziesz, ale twoje fanatyczne poszukiwanie wiedzy doprowadziło cię do najbardziej przesiąkniętych wrogością miejsc w wieloświecie, bowiem nigdy nie zapomnisz czterech nocy spędzonych na powierzchni Avernusa w poszukiwaniu maga, który znał odpowiedź na pytanie... Co się natomiast tyczy ciebie Noru, spory kawałek życia spędziłeś w Sigil. Wcześniej, w sferach zewnętrznych. Trafiłeś raz do Bramy Kupieckiej, miasta-bramy prowadzącego do Bytopii. Znalazłeś się tam w złym miejscu i o złej porze, ale czy to źle? Wspominasz to miejsce jako jeden z twoich największych przełomów magicznych, tuż koło spalenia kupca z jego straganem. Sama sytuacja nie była miła, ale uczucie cię ogarniające było już przecudowne.


Znajdujecie się teraz w Dzielnicy Urzędniczej, opuściliście przyjęcie kilka kwadransów temu, jesteście lekko zawiedzeni, mimo iż dane wam było spotkać kilka osób z przeszłości a także zyskać towarzystwo pewnej uroczej niewiasty, mianowicie Belanory. Chyba tylko ona trzymała was przy sobie, w innym wypadku szybko poleźlibyście do Ula w poszukiwaniu szybkiej, płatnej roboty albo, już mniej "honorowo", zaczęli zwyczajnie okradać przechodniów bądź pomagać w przenoszeniu ciał do Kostnicy. Wszystkie te wyjścia mogły się conajwyżej pójść szpicować na iglicy. Woleliście jej obecność, była w pewien sposób uspokajająca. Czy warto było toczyć takie życie jak dotąd? Może ta praca coś zmieni? Githyanki wygadywał szalone rzeczy, ale ludzie na wiecu wyglądali piekielnie poważnie, nawet jeśli ich słowa mogły się takimi nie wydawać. Obiecali nagrodę, a czy mieliście aż tak dużo do zaryzykowania? Tym bardziej, iż Hurij, wasz stary i dobry znajomy, dał wam wskazówkę, która stawiała was już w lepszej pozycji od pozostałej dwudziestki, która, najwidoczniej, była zainteresowana poszukiwaniami yuan-ti...

*Określenie wymiarów obrazka nie było możliwe.*
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

- Laurel -

Kiedy przypadkowa kompania wyszła z Kościszczura, Laurel wymienił krótkie spojrzenie z Belanorą; kiwnęła mu oszczędnie acz porozumiewawczo- widywali się okazyjnie w Przybytku, choć nigdy nie dane im było porozmawiać. Teraz była okazja. Laurel jednakowoż zdążył tylko otworzyć usta, a w gospodzie naraz wybuchła dzika awantura; mężczyzna zaklął plugawie, nie wiadomo czemu potrząsnął zaciśniętą pięścią ku niebu i rzuciwszy nowym znajomym szybkie 'zaraz was dogonię' biegiem wrócił do środka.
Wewnątrz rozpętało się istne pandemonium. Laurel uchylił się przed nadlatującym kuflem, szybko ogarnął spojrzeniem sytuację i ruszył w walczący tłum, prosto w kierunku baru. Najbliższego odwróconego plecami alubiesa złapał jedną ręką za kołnierz, drugą zaś za łokieć, następnie zaś wytrącił go z równowagi, pociągnął po okręgu i rzucił w zbitek ludzi przed sobą; jakaś dziewczyna w barwach Straży Zagłady dobyła miecza i dziko wrzeszcząc coś o śmierci i rozkładzie cięła każdego kto jej się nawinął. W pełnym biegu Laurel cisnął w nią mijanym taboretem i zanurkował pod jej zamarłym przez chwile w zaskoczeniu ostrzem- nie musiał się nią więcej przejmować, natychmiast doskoczyli do niej uzbrojony w nadziak anarchista i, z drugiej strony, wymachujący potężnym świecznikiem krasnolud. Między barem a Laurelem tymczasem był już tylko leżący z błagalnym wyrazem twarzy jakiś czuciowiec i mający go właśnie przyszpilić kordelasem drow. Młodzieniec kopnął go w kolano jednocześnie oszczędnie uderzając łokciem w głowę- drow padł, a Laurel uznawszy, że wypełnił na daną chwilę obowiązek ratowania życia potrzebującym, zwinnym susem przeskoczył bar. Nieomalże padł na pysk, pośliznąwszy się na porozbijanych gąsiorach i rozlanym bełcie. Kilka metrów dalej, siedząc oparty o kontuar, jakiś krasnolud trąbił zawartość małej baryłki za nic mając sobie rozszalałą wokół zadymę. Nasz bohater roześmiał się i sięgnął po to, po co tu przybył; szybkim ruchem zarzucił pozostawioną tu wcześniej torbę na ramię, kątem oka dostrzegając owego drowa wynurzającego się zza lady z morderczym wyrazem twarzy i kordelasem wzniesionym do ciosu- Laurel jednakże miał już w dłoni rękojeść swojego miecza. Wyprostował się jak sprężyna i dobywając go jednym płynnym ruchem przeszedł w piruet z zastawą- ostrze broni drowa odskoczyło z brzękiem, on sam zaś znieruchomiał, wpatrzony w czubek miecza wycelowany prosto w jego nos
- Wyśmiewaj stąd- Warknął Laurel; mrocznemu elfowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, zemknął pospiesznie
- Dobreee!!!- Wrzasnął siedzący obok krasnolud patrząc na młodzieńca z uznaniem. Ten jednakże miał co innego na głowie
- Urd-Kai!!!- Zaryczał próbując przekrzyczeć rozszalały tłum. Do budynku wbiegła grupa Łaskobójców, zaczynało się robić gorąco. Cholera, gdzieżeś, dziewczyno?!?
- Uciekła!- Usłyszał czyjś krzyk; podążając wzrokiem za owym głosem, Laurel dostrzegł na jednej z antresol wyszczerzonego Hurija w otoczeniu uzbrojonych sferowców odcinających się szturmującym schody
- Niezłe tany urządziłeś!- Odkrzyknął uspokojony robiąc kolejny unik przed przelatującym wiadrem, które z hukiem uderzyło w półkę pełna butelek; Laurel umknął przed sypiącym się szkłem i parując- lecz nie uderzając- ruszył pospiesznie ku wyjściu- Zaczynaj fajerwerki!- Wrzasnął jeszcze na odchodnym, odprowadzany śmiechem Hurija; jemu samemu jednak nie było wcale do śmiechu- otaczało go szaleństwo, z sykiem przelatywały pierwsze magiczne pociski i zmiennobarwne kule, naraz eksplodowało jakieś okno zasnuwając najbliższą okolicę chmurą pyłu i szkła. Tłum wokół wył, ryczał i płakał, podłoga spłynęła posoką, szczęk broni i huk tłuczonych sprzętów był ogłuszający. Laurel wziął głęboki wdech, uspokoił się i- choć miecz wciąż dzierżył w pogotowiu- znieruchomiał; poczuł się jak gdyby stanął w oku cyklonu. Oszalała ze strachu bądź żądzy krwi ciżba wokół była niby dzikie zwierzęta- kiedy przestał się poruszać, nikt nie zwrócił na niego uwagi. Pozwolił, by adrenalina odeszła, zabierając ze sobą agresję i napięcie. Odsunął od siebie wszelkie negatywne myśli. Spokojnie, choć wciąż czujnie, nie wchodząc nikomu w drogę, przeszedł przez salę, a dookoła kłębił się rozbestwiony motłoch. Dyskretnie opuścił budynek, w samą porę, jako że wokół drzwi zaczynali gromadzić się twardogłowi. Z niepokojem zauważył, ze walka przenosi się na zewnątrz, w dalszym ciągu jednak nikt nie zwracał na niego uwagi- i o to chodziło; przyspieszając kroku, ruszył w kierunku Belanory i swoich nowych kompanów, których dostrzegł kawałek dalej wgłąb placu- w rzeczywistości od kiedy ich opuścił, nie minęło więcej niż trzy, cztery minuty
- Szaleństwo- Stwierdził pogodnie zbliżając się do nich i chowając miecz do pochwy; wpatrywali się w coś. Podążając za ich spojrzeniem, dostrzegł w drzwiach Kościszczura Magnata, otoczonego wianuszkiem Harmonium. Laurel zawrócił niezdecydowanie, jako że bardzo zależało mu na wymianie kilku zdań z Githem, naraz jednak wybuchło małe zamieszanie i rzeczony mężczyzna rzucił się do ucieczki ścigany przez Czerwoną Straż
- Słyszeliście to?- Wybuchnął- Awatar Io...
Belanora jednak ucisza go gestem i rusza wgłąb Dzielnicy Urzędniczej. W sumie racja, to nie miejsce na tą rozmowę, przebiega Laurelowi przez głowę, kiedy rusza za dziewczyną oglądając się na pozostałych
- Wyśmiewajmy stąd zanim się Pani pokaże- Proponuje- Usiądźmy gdzieś i zastanówmy się na spokojnie... To jakie, mówiliście, wasze miana..?
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

- Wiedzokrad -

Cięty nie zwlekał długo z ewakuacją z tej rzeźni - posłać Łaskobójcę do trumny to nie taki znowu problem, ale tu aż się roiło od Czerwonej Śmierci i Harmonium. Gdzie nie splunąć, tam pies. Wyśmiał tedy bal-aasi czym prędzej, nie przejmując się zbytnio chaotycznymi atakami, jakie co i rusz leciały również w jego stronę. Wynurzający się z ciżby grot włóczni - błyskawiczne zejście w lewo. Lecący kufel - ledwie skinienie głowy. Szarżujący krasnal z toporem o stylisku większym niż jego głowa - taneczny piruet w prawo. I tak do wyjścia, czyli jakąś minutę. Kątem oka dostrzegając spadającego z galeryjki prosto na jego łeb Tanar'ri, ostatnie metry Cięty pokonał z użyciem łokci, kolan i szczupaka.
Za progiem szybko się pozbierał, wszak w Klatce nigdy nie wiadomo, kto nadejdzie zza rogu. Stanął w cieniu budynku, metr od framugi, oparł dłoń na głowicy noża tkwiącego za pasem. Zwyczajny już był z ubezpieczaniem ucieczki, w pościgu łatwo zapomnieć o swoich bokach. To błąd, bo tam może czekać nieludzko opanowany i niewiarygodnie szybki bal-aasi.
Nie czekał długo - kobieta przedstawiająca się jako Belanora wyłoniła się z wdziękiem z burdelu, jaki powstał w knajpie, jakby witała klienta w Przybytku Rozkoszy Intelektualnych. Cóż powiedzieć - piękna była. Jej złociste włosy wspaniale pasowały do błękitnej sukni, ewidentnie dobieranej pod kolor oczu. Może i przegięła trochę z tymi paznokciami, acz i tak onieśmielałaby wszędzie, gdzie by się nie znalazła. Misterny fryz i delikatna skośność oczu dopełniały wrażenia wytworności. Była piękna, lecz nie była Vevith.
Tak to rozmyślał Cięty, nim z budynku wydostał się Laurel. Belanora skinęła na niego, ruszyli ulicą w głąb. Cięty puścił nóż, wylawirował między pierwszymi psami walczącymi na zewnątrz i dogonił towarzyszy. Nigdzie nie było jednak diabelstwa.
- To jakie, mówiliście, wasze miana..? - spytał Laurel. Belanora chwilowo zajęta była wygładzaniem sukni, nie odpowiedziała więc. Odpowiedziało dziwadło.
- Jestem Cięty - rzekł, nie spuszczając bynajmniej z rozmówcy wzroku. - Zapewne domyślasz się, Laurelu, skąd to miano - dodał z miłym, naturalnym uśmiechem. Uśmiechem dwóch twarzy. Poczuł delikatne szczypanie w lewym oku, wiedział że czerwona tęczówka rozszerza się właśnie złowieszczo.
- Uprzedzając pytanie: jestem bal-aasi - kontynuował. - Ta urocza, przemiła dama, o której to zapewne wieleś już słyszał w Klatce, zwie się Belanora. Sądzę, że czekamy na jeszcze jednego osobnika - diabelstwo, które, jak tuszę, walczy z silnymi lękami i trapiącą go zgryzotą. Ten się nie przedstawił i stronił wyraźnie od naszego towarzystwa, sądzę jednak, iż warto na niego chwilkę poczekać. Szczególnie, iż tutaj, w tej oto bramie możemy stanąć niezauważeni i bezpiecznie obserwować wejście do Kościszczura.
Z tymi słowy Cięty wprowadził ich w niski portal, który na szczęście nie był portalem w rozumieniu Sigil. Żadnego zagrożenia nie sposobna było się również spodziewać zza drzwi - za nimi znajdowała się lita ściana budynku, do którego wejście było tajne jak rozmiar cycków Pani.
- Pozwólcie, iż spytam - zaczął po chwili Cięty - skąd znacie się z Hurijem? Widzę, iż kompanię wybiera sobie nietuzinkową a wartościową - dodał, skinąwszy zachęcająco na towarzyszy.
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

- Noru -

Noru patrzył na całe zamieszanie z niezwykłym spokojem. Można powiedzieć, że po raz pierwszy od przybycia poczuł się swobodnie. Istoty, które jeszcze przed chwilą przywdziewały maski, w końcu odsłoniły twarze i pokazały swą prawdziwą naturę. Chaos, zemsta, łaknienie czy strach - to wszystko było teraz tak wyraźnie dostrzegalne. Diabelstwo chwyciło za puchar wina i pociągnęło łyk obserwując jak z różnych istot wyznających różne prawdy uchodzi życie. W tym momencie nie było podziałów na praworządnych egoistów i nikczemnych skurli z biednych dzielnic. Każdy dbał o swój tyłek przy okazji starając się przeżyć, tudzież wyrżnąć jak najwięcej wrogów.

Diabelstwo przyjrzało się niedawnym towarzyszom rozmowy, którzy powoli zmierzali w kierunku wyjścia. Nie przesadzając i nie skupiając na sobie zbytniej uwagi okolicznych rzeźników udał się w stronę drzwi po drodze zbierając pozornie bezwartościowe przedmioty. Tym sposobem wrzucił do torby kawałek srebrnego pucharu, fragment zakrwawionego ostrza, które wyraźnie oddzieliło się od pozostałości i zardzewiały kastet.
Noru nie dbał o rozgrywającą się w tle rzeźnię. Na tyle na ile było to możliwe unikał spojrzeń tanar'ri i *ślepych* cięć *adeptów* fechtunku, którzy najwyraźniej za dużo wypili. Gdy była taka potrzeba forsował drogę kosturem. Przez chwilę nawet mordowały go myśli. Rozważał różne możliwości wykorzystania swojego... niecodziennego talentu. Oczami wyobraźni widział wypełniający pomieszczenie płomień wydobywający się z jego ciała, eksplodujące zwłoki wrogów, lewitujące ostrza kawałkujące tych trepów. Nie czuł się jednak na siłach i nie wierzył, że coś takiego się rzeczywiście wydarzy... nie... ta *magia* nie jest tak przewidywalna. Co prawda Noru był farciarzem, prawdziwym dzieckiem szczęścia i wszystkiego można było się po nim spodziewać, ale tej nocy dość było wrażeń. Diabelstwo odpuściło sobie ceremonie i rytuały. Wystarczyło, że ubrudziło się krwią nic nie wartych śmieci.
Gdy powoli zbliżał się do wyjścia jego myśli na chwilę powędrowały w zupełnie inne miejsce. Twarze, które dziś widział wydawały mu się dziwnie znajome. Czy jego obecność tutaj miała jeszcze inne znaczenie? Imiona... Szasmach... był niebezpieczny... a Io... na litość, w co wdepnąłeś Noru i co z tego będziesz miał?

W końcu diabelstwo chwyciło wzrokiem znajome postacie, które już czekały na zewnątrz. Wzrok skupił na kobiecie, uważnie przyglądając się gestom, które wykonuje. Starając się wyczytać coś z ruchu rąk, mimiki, intonacji. Kątem oka przyglądał się również pozostałym dwóm towarzyszom. Mimo, że diabelstwo dotarło na miejsce *spotkania* ostatnie, zdołało usłyszeć pytania.
- Noru. Znajomość z Hurijem jest... przypadkowa - diabelstwo odpowiedziało oschle, nie wdając się w szczegóły. Następnie spojrzało za siebie, jakby sprawdzając czy nie jest obserwowanym i czy nikt go nie śledzi - Rozumiem, że nasza skromna *paczka* się już nie powiększy?
Obrazek
Awatar użytkownika
Ghoster
Global Moderator
Posty: 497
Rejestracja: sob paź 13, 2012 8:08 pm

*Określenie wymiarów obrazka nie było możliwe.*

Chodząc po Dzielnicy Urzędniczej...

- A co, chciałbyś? - Odparła Belanora, przyglądając się namiętnie swoim upostrzonym sztucznymi kwiatami butom. Niemal wciągnęliście się razem z nią, chcąc wypatrzeć co też ona tam widzi tak ciekawego. W końcu przyłapaliście się na tym, iż zajęło wam to całe dziesięć sekund, a ona przez cały ten czas przyglądała wam się z zainteresowaniem. Spuściliście głowy lub uśmiechnęliście się do niej, podczas gdy ta znów się odezwała, owijając sobie palca wokół kępa kręconych włosów. - Rozumiem, że wszyscy jesteście, chociaż trochę, zainteresowani tym całym Yuan-ti? - Zapytała. Było to raczej pytanie retoryczne, w końcu każdy z was się tutaj znalazł, każdy z was zastanawiał się o co w tym wszystkim chodziło i każdy z was widział ją, a to byłoby wystarczającym argumentem dla dużo więcej niż połowy Sigil, ale czy dla was także?...

Belanora.

Tak też znajdowaliście się w czwórkę na pograniczu Dzielnicy Urzędniczej oraz Ula, gdzie nie było tak wielu barów, na czym też się sporo dorobił wasz przyjaciel Hurij. Była to chyba jedna z tych ulic, gdzie dało się spotkać dość spore grupy tonących, więc nie braliście sobie raczej za cel wchodzić im w drogę. Zresztą, byli oni wszędzie, możnaby śmiało rzec, iż była to najliczniejsza w Sigil w frakcja, no może prócz autonomów, którzy przecież frakcją wcale nie byli, i kaosytów, do których nowych ludzi napływało niczym lawy na Avernusie. Gdyby ktoś miał się mierzyć z Harmonium w sile zbrojnej, wcale nie byliby to, jak mogłoby się zdawać, Łaskobójcy, a właśnie Straż Zagłady. Przemierzaliście tak ulice i zaułki dzielnicy, mijając wycieńczonych po całej nocy trepów z kacem, sprzedających różne towary merkantów oraz kuszące was ladacznice, na które patrzyliście z pewną odrazą. Od czasu do czasu zaczepiał was jakiś skurl chcąc opchnąć jakiś magiczny kamień za kilka miedziaków, by po chwili dobrnąć do kolejnej swojej ofiary. Nic nie kupiliście, zwyczajny "poranek" w klatce...


- Panie, drogi towarzyszu, kumplu... Kup pan trochę mątw! Świeże, właśnie przywiezione z Arborei, taka okazja nie nadaży się już przez długi czas!

- Po co ja to zrobiłem? Teraz nie odezwie się do mnie miesiącami, pieprzona nierządnica. Za co?!

- Wiedzcie-drodzy-dzielący-nasz-marny-żywot-dzieci-Iglicy-iż-nasze-skrupulatnie-opiekujące-się-nami-egzystencje-są-nie-mniej-nie-więcej-karą-za-czasy-w-których-zgrzeszyliśmy-i-doprawdy-nie-winniście-dzielić-swych-praw-z-innymi-albowiem-chcąc-przybliżyć-się-do-okowów-Wieloświata-musicie-posiadać-transcendentny-umysł-i-wiedzieć-iż...

- Wa asmahwu a'ghaqab al-a'hquwan aldam fi al-ntiran.

- Przepraszam mościpanie, my z Faerunu, zna pan być może drogę do Ula? Powiedziano nam, iż można tam znaleźć Księgę Umarłych, wie pan coś o tym?

- Rozpad jest tylko jedną z form dążenia do prawdy, powinniście o tym wiedzieć, głupie trepy. Świat się rozpada na każdym kroku, z każdym stąpnięciem rozgniatacie małe żyjątka, do każdego domu rąbiecie drzewa i rozbijacie skały, a ten i tak kiedyś się zawali. Zniszczenie przeznaczone jest wszystkiemu co istnieje, tylko Plan Próżni jest prawdziwy i tam można znaleźć istotę życia! Co? Ale jak to "wariat"? Przecież...

- Ja! Ty! Oni oraz księżyc i! Płacz na Iglicy czas wągry kasztany! Kimżeś otrepiał podczas wuff-wuff-wuff! Gdy środku tu kwartał brzoskwini! Ha-ha-ha-haaa!

Dzielnica Urzędnicza.

*Określenie wymiarów obrazka nie było możliwe.*

Ul.

- Laurel = Wiedzokrad = Noru -


Klatka była domem wielu ras i zawodów, wielu pochodziło z zewnętrza, skąd przywlekali ze sobą najdziwniejsze zwyczaje. A mimo tego nieskończonego, ciągle rozrastającego się, kulturowego kisielu, Sigil było zawsze takie samo. Choćby siedem niebios się waliło i Yggdrasil został ścięty, w tym miejscu zawsze zbierałoby się z ulic zwłoki, zawsze rekrutowałoby się skurli do Wojny Krwi i zawsze wyśmiewałoby się trepów proszących o "piwo" w tawernie. Tak też i ta chryja nic nie zmieniła, a i was nieszczególnie obchodziła liczba zabitych w niej skurli. W ostatecznym rozrachunku nie wiedzieliście ile istot umierało każdego dnia w Wieloświecie. Właśnie wkroczyliście do Ula, konkretniej do jego południowo-zachodniej części, o ile w ogóle w Sigil można było w taki sposób określać kierunki, oraz, oczywiście, jeśli tu w ogóle były jakieś kierunki prócz "w stronę Iglicy". Belanora zapoznała was mniej więcej z sytuacją, mówiąc, iż ów Szamsach, którego dane wam było spotkać na przyjęciu, był tylko i wyłącznie jednym z członków Umorerów. Poza tym to nie była ich prawdziwa nazwa, toczyła się w karczmach i spelunach Ula, gdzie śmiałkowie chcący ich znaleźć zwyczajnie już nie wracali. Nie interesowano się nimi zbytnio, co też było całkowicie zrozumiałe. Wy jednak odczuwaliście pewną, niezwykle przeszywającą was na wskroś, chęć dowiedzenia się o nich coś więcej. Wszakże to była niezwykle przydatna wiedza, zakładając, że pracujecie dla ludzi, którzy swoją kryjówkę obrali nawet nie w wypustoszałych dzielnicach Ula, lecz gdzieś głęboko pod nim. Tego też się od niej dowiedzieliście, prawie na pewno ich kryjówka była głęboko, *głęboko* pod powierzchnią torusa, z daleka od wzroku Harmonium, Łaskobójców czy Dabusów, przede wszystkim ich, bowiem byli oni sługami Jej Cichości, której nawet sami bogowie bali się prowokować. To też było zrozumiałe. Ale pomijając wszystkie legendy zasłyszane w barach Sigil... Cóż, możnaby rzec, iż byli oni mitem, bo żadna informacja o nich nie była pewna. Poza tym... Kto powiedział, że ów Szasmach musiał do nich należeć? Nie, to już były bzdury, zaczęliście się zastanawiać nad tym tak złożenie, iż przychodziły wam do głowy naprawdę dziwne rzeczy. Już przestaliście myśleć o tych opowiastkach Ebba Skrzypiącego, zazwyczaj przesiadującego w barach Ula, o grupach zakapturzonych trepów igrających z miastem drzwi, podsuwając krwawników tuż pod szpony Pani. Tak, teraz te opowieści ładnie się wpasowywały w tę organizację, nawet jeśli ujednolicaliście na siłę.

Muzyka #4

W końcu, po jakichś dwudziestu minutach marszu, widząc przy tym jak Belanora powoli traci ten magiczny wdzięk towarzyszący chodzeniu na obcasach, aboim na dłuższą metę było to bardzo męczące, znaleźliście się gdzieś w okolicy karczmy "Proch do Prochu". Rozbijający się o siebie nawzajem skurle, dziwki toczące się przez ulice w poszukiwaniu nie-aż-tak-bardzo perwersyjnych klientów i reszta tego ulowego ścierwa. Byliście tu nieraz, ale za każdym razem, tak i teraz, widzieliście jak w stronę Kostnicy przewożone są na drewnianych, prowizorycznych powozach gnijące trupy i kości. Zajmowali się tym Zbieracze, możnaby nawet powiedzieć, iż była to jedyna rodzina w Ulu. Trzymali się bowiem razem, i nawet jeśli można było spotkać indywiduy-wagabundy, które bezsprzecznie wolały pracować samotnie, to inni zbierali się w grupy i pomagali sobie wzajemnie w przeżywaniu tych śmierdzących śmiercią dni w klatce. Nie było tu Harmonium, więc pozwalali sobie na dużo. To było chyba jedyne miejsce, w którym brakowało strażników. Twardogłowi zwyczajnie przychodzili tu tylko w ostateczności, już nawet Łaskobójcy częściej witali do tego miejsca, głównie w celu łapanek i egzekucji, które odbywały się w tej części Sigil, oczywiście prócz placu przed Więzieniem, najczęściej. Ostatnio było także wiele sporów między wszystkimi frakcjami, chyba nawet zanosiło się na coś większego, toteż wszyscy trzymali się od siebie jeszcze dalej niż wsześniej. Ci, którzy byli święcie przekonani o wielkim "sojuszu" między Grabarzami a Strażą Zagłady mogli się przeliczyć widząc, jak dzisiaj sprzeczają się nawet o to, komu należą się leżące na ulicy zwłoki. Pomiędzy trzema frakcjami prawnymi także nie brakowało sporów, Guwernanci chcieli rozpraw, Łaskobójcy samosądów a Harmonium szczuło swymi psami wszystkich...


Przed wami stał niezbyt wysoki, zapewne przez fakt iż zgarbiony, gnijący trup. Był jednym z drogowskazów, z jego, przedziurawionej na wylot pewnie jakimś młotem, czaszki sączył się powoli śmierdzący, bordowozielony płyn, w którego skład najpewniej wchodziło zmieszany ze zgęstniałym w środku osoczem płyn balsamujący. Stróżka spływała leniwie po bezskórnym czole z wyżłobionym dłutem numerem "#851", następnie przeciskała się pomiędzy wypadającymi z brwi włoskami na pomarszczonej powierzchnii ciała by w końcu polecieć strumieniem po wyłupionym oczodole, w którym nie ostało się nic, co możnaby jeszcze nazwać fragmentem oka. Dalej cały brudził się policzek, gdzie strumyk rozdwajał się. Jedna część zlatywała po lewej stronie twarzy, po kości policzkowej, skapując potem z twarzy, podczas gdy druga nadal lała się po twarzy, zmierzając w kierunku zaszytych nićmi ust. Ostała się w nich jeszcze mała, lekko spłaszczona szpilka, jednak była ona złamana, zapewne przez jakiegoś trepa, który zamierzał to wyciągnąć, ale chyba się przeliczył. Reszta ciała tego nieboszczyka nie była lepsza, martwym, jednookim spojrzeniem gapił się na waszą gromadkę bez jakichkolwiek ludzkich emocji i stał przed karczmą, od czasu do czasu pomrukując coś sam do siebie. Zabrudzone zaschniętą krwią nogi ledwo się trzymały na mięśniach, będąc jednocześnie przytwierdzone śrubami na stopach do podłoża. Z tych dziur także cieknęła posoka. Prócz tych, rzucających się na pierwszy rzut oka, defektów, ciało mogłoby posłużyć lepszym celom, niż tablicy informacyjnej. Znajdywały się na nim bowiem różne ogłoszenia przyczepiane przez miejscową ludność, głównie przez prochów. Ale prócz tych smętnych tyrad na temat wstąpienia do frakcji, której od tysiąca lat przewodził ten sam faktol, znajdowało się parę innych, godniejszych uwagi ogłoszeń.


"Ogdys, uczony w Podmroku czarodziej szkoły illuzji pragnie oświadczyć, iż szukany jest pracownik siłowy do sklepu "Drobiazgi i Czaszczkoszczury", propozycje sprzedaży magicznych przedmiotów i wszyscy potencjalni klienci także mile widziani. Kontaktu szukać na ulicy Dwóch Dabusów, znajdę was."

"Uwaga! Sprzedam wszelkie informacje na temat starych zwojów, ksiąg i grimuarów za niewielką ilość niebiańskich pechów/mechanusowych śrubek/mieszka brzdęku, zadowolenie z kupna gwarantowane. Popytaj w okolicy o "Fanfaga Kanciarza"."

Ogłoszenie na drogowskazie.

W końcu, gdy odetchnęliście gęstym, przywodzącym na myśl stare i dobre czasy powietrzem Ula, w którym roznosiły się wszelakie zapachy, począwszy od pieczonego u Cypriana, świeżego chleba i skończywszy na płynącej ze sklepu żywnościowego feeri zapachów, zwróciliście się wszyscy w stronę Belanory. Ta jednak wydawała się być nieco zniesmaczona, gdy spojrzała na trupa, koło którego przyszło jej stanąć. O wiele bardziej zaciekawiła ją sama Kostnica, wznosząca się za grubym murem na więcej niż kilka metrów, a także otoczony czterema mosiężnymi ścianami, kamienny i upostrzony wyrytymi w nim tekstami, czarny obelisk przed nią, wokół którego gromadziły się graby, doglądając "dzieł" przywiezionych przez Zbieraczy do Kostnicy. W końcu jednak Belanora odezwała się do was.

- No, to chyba będzie na dzisiaj koniec, prawda panowie? - Uśmiechnęła się do każdego po kolei.

- A przyszliśmy tu, ponieważ?... - Rzuciło jedno z was.

- Ponieważ tu się spotkamy. Wszyscy dostaliśmy kartkę z informacją od tego githyanki, Magnata. Zbliża się szczyt a my dopiero wróciliśmy z Nocy Tanów. Popytam inne kurtyzany u pani Zawiłej, wam doradzam też się czegoś dowiedzieć o tym Yuan-ti. Zalecałabym wam też się porządnie wyspać i przebrać w swoich leżach, "towarzysze". - Rzekła miękko. - Tak więc widzimy się tu jutro o tej samej porze, tak? - I nie czekając na odpowiedź odeszła, zostawiając was samym sobie. I w ten sposób zyskaliście dzień, w sferach zewnętrznych określany pewnie "dobą" lub czymś w tym stylu. Mieliście dwa obroty torusa na wypytanie swych informatorów o wszystko co mogło być związane z tą sprawą. Każde z was w końcu, żegnając się z innymi, wybrało się do własnej kryjówki by odpocząć, zmienić łachy na coś bardziej wygodnego i zebrać ze sobą pomocne śmieci...

*Określenie wymiarów obrazka nie było możliwe.*
Obrazek
ODPOWIEDZ
  • Informacje
  • Kto jest online

    Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość