*Określenie wymiarów obrazka nie było możliwe.*
Hurij podrapał się po podbródku obserwując wasze skręcające się w wyrazach niezrozumienia miny podczas prób odczytania tego niedbałego pisma. Widział malującą się na waszych twarzach konsternację gdy uciekały wam coraz to kolejne słowa, w których litery zlewały się i dało się odróżnić jedynie te, które były z kolei aż nazbyt przesadnie przedłużone. Po chwili jednak wyciągnął zza szamerunku parę skórzanych, gładkich rękawiczek i założył je na dłonie. Rzuciwszy gdzieś w międzyczasie krótkie "Żegnajcie" odszedł od stołu by nie wzbudzać żadnych podejrzeń, był bowiem tylko miłym barmanem, któremu powierzono organizację przyjęcia z okazji nocy tak zwanych Tanów. Nie odszedł jednak daleko, githyanki stał wciąż pośrodku sali, przy stole na którym spoczywał kamień odbijający. Zastukał on w stół by zwrócić uwagę gnoma, ten, nawet nie ociągając się zbytnio, podszedł spokojnym krokiem do anarcha i przysiadł się. gith pochylił się do barmana i, bacznie obserwując was, powiedział coś, chyba niezbyt uprzejmym tonem, w kierunku Hurija. Ten wydawał się ukrywać zdenerwowanie za maską żartu, jednak szybko zwęglone oczy skierowały się ku gnomowi, ten zaś wręcz skamieniał gdy odwzajemnił spojrzenie. Jego rozmówca rzucił parę słów, wydawało wam się nawet że usłyszeliście tam ciche "Urżnąć" oraz parę aż nazbyt wulgarnych partykuł. Po paru wymianach zdań Hurij odstąpił od rozmowy i, już nie tak wesoły, podszedł do Alberta. Ten jednak był już zbyt daleko i dosłyszenie słów jakie wypowiadał było niemal niemożliwe w tym mętliku jaki panował wokół. Dźwięki śmiechu szydzącego z pracy jaka właśnie przyszła pod drzwi, wszędobylskie rozmowy krwawników, stukot butów twardogłowych, któremu towarzyszyła pogrywająca na dole muza. Po kilku krótkich chwilach ćwiżba zaczęła wracać na parter, anarchiści rozsiedli się przy stole zostawiając innych w spokoju, popijając jakieś drogie nalewki i zaczynając coś subtelnie omawiać, Albert i Hurij także poleźli na dół by zostawić tę sytuację. Było naprawdę szybko, nawet nie zdążyliście się spytać o interesujące was szczegóły, upewnić czy aby ta cała "misja" nie jest jednym, skurlonym fiaskiem, nawet nie dało się dobrze przyjrzeć twarzy połyskującego na ścianie Yuan-ti, bowiem jakiś trep szybko zgarnął kamień do swojej anarchistycznej kieszeni i nie reagował na przezwisko jakie poleciało od strony jakiegoś śmiesznego skurla, który postanowił naszkicować twarz.
Cała sprawa była *conajmniej* dziwna, aczkolwiek także i interesująca. Aboim któż przychodzi na przyjęcie pełne hycli Harmonium, zmawia ponad osiemdziesięciu ludzi i zawiadamia ich że za zabicie jakiegoś gada jest duża, "nieokreślona" waga brzdęku? Jednakowoż tym kimś był Szasmach. Noru, widziałeś go nieraz na Arenie Psów, ukrytej przed oczami Łaskobójców klatki pod barem "Szkapica" jak załatwia interesy z typami, którym na pewno patrzy z oczu gorzej niż większości klatkowiczom. Widziałeś też jak walczy, co prawda jedynie raz, lecz ta potyczka trwała nie więcej niż jedną rundę, i nawet jeśli nie byłeś pod Szkapicą w poszukiwaniu kłopotów z prawem ustanowionym w Sigil, akurat jego osoba była niezwykle interesująca. O ile bladego kaduka widział tylko Noru, o tyle o Umorerach słyszała cała wasza trójka. Dało się spotkać w jakichś szamrawych barach w Ulu ludzi, którzy szczycili się zhandlowaniem jakiś dóbr z grupą raczej mało kojarzoną na powierzchni miasta. Słyszeliście historie śmiałków, którzy podobno zawitali w bazie Umorerów mieszczącej się "gdzieś pod żużlami". Te wyrwane z całości przecinki niewiele wam mówiły, ale dawały obraz organizacji, która na pewno nie chciała być odkryta, na pewno nie rozprawiano o niej na ulicach. Wyszliście więc w czwórkę spokojnym krokiem z komnaty kierując się na zewnątrz. Była z wami Belanora, widocznie zainteresowana kwestią znalezienia tego całego Yuan-ti, ale niespecjalnie opcją dzielenia się nagrodą z jakimiś anarchami bądź kojarzonymi wszędzie trepami z Ula, których gęby aż świeciły czarną sławą.
Wyszliście na zewnątrz, lecz gdy tylko minęliście drzwi, waszym oczom rzuciły się leżące na chodniku postaci. Zapewne stróżujące tutaj psy Harmonium, z pięciu, wzięły ich za pijaków. Wy jednak zauważyliście, że są to członkowie Stronnictwa Doznań, a przynajmniej takie nosili ubiory. Byliście niemal pewni, iż to właśnie oni byli na tym małym "wiecu" na górze. Pierwsza myśl jaka przeleciała wam przez głowę mówiła, że na pewno złym pomysłem byłoby zawiadamianie o tym straży, bo jeszcze pięć temu ci ludzie stali na nogach, zupełnie trzeźwi i zdrowi, a po spotkaniu leżeli przed barem nieruchomo. Zapewne właśnie o to chodziło temu, kto chciał zachować anonimowość tego zawiadomienia o pracy. Staliście tak chwilę zdezorientowani, jednak po paru minutach dostrzegliście grupę Łaskobójców zmierzającą w stronę baru...
Muzyka #3
- Siedemnasty oddział porządkowy Łaskobójców aresztuje was w imieniu sprawiedliwości. - Rzekł grobowym tonem kapitan, wchodząc siłą do okrągłej komnaty na górze. Dziesięciu anarchistów wraz z githem odstąpiło bez żadnych emocji od stołu widząc siedmioosobową grupę wysłańców Czerwonej Śmierci, która właśnie wmaszerowywała do pokoju.
- Cośmy uczynili? - Rzucił żartobliwie jakiś aż nazbyt odważny anarch, wyciągając zza pasa rapier, w jego ślady poszli także inni, dobywając swojego oręża.
- Kam się tak śpieszycie, skurle? - Puścił jego słowa mimo uszu, przygotowując własne uzbrojenie. Widać było, że Łaskobójcy byli znacznie lepiej uzbrojeni, bowiem w ich łapach tkwiły mosiężne flambergi i buzdygany, a oni sami byli gotowi do działania.
Nie minęło kilka sekund, gdy wszyscy rzucili się do ucieczki. Wyboru wielkiego nie było, najpierw próbowali wymanewrować hycli w tej, dość dużej zresztą, sali. Jeden Anarchista nawet wyskoczył przez okno, jednak z przerwanego krzyku dało się wywnioskować, iż nie skończyło się to dla niego najlepiej. Skurle starały się ciachać straż, jednak ci skutecznie ich parowali. W końcu jednak gith dobył małego, srebrnego, błyszczącego w żyrandola świetle sztyletu i przeciął sobie delikatnie nadgarstek. Posoka skapała ospale na ziemię a on wypowiedział jakieś niezrozumiałe słowa w zapomnianym języku. Kilka kropli krwi zawisło w locie, powietrze wokół zgęstniało a Łaskobójców odepchnęło z wielkim chukiem, któremu towarzyszył szczęk ich zbroi podczas uderzenia o ziemię. W jednym momencie anarchowie wraz z githyanki wybiegli z sali kierując się na balkon, na którym siedziało przynajmniej kilkunastu ludzi. Orkiestra nadal grała, mimo interwencji Czerwonej Śmierci. Harmonium zobaczyło jak członkowie Ligi Rewolucyjnej wybiegają z pokoju, do którego właśnie wparowały straże. Chyłkiem pobiegli w kierunku schodów, odcinając im drogę do dużego, zdobionego kolorową mozaiką okna, z którego dało się wskoczyć na pobliską konstrukcję balkonową. Goście uważnie patrzyli się na sytuację, która miała miejsce. Hurij z uśmieszkiem na twarzy spojrzał na Magnata, ten gotował się ze złości, chował ją jednak skutecznie za kapturem, którym zakrył głowę gdzieś między ramą drzwi niecałe pięć sekund temu. Oparł się o poręcz odgradzającą podwyższenie od krawędzi balkonu i zapatrzył się w ćwiżbę. Widział tylko ocean szarych, bezimiennych twarzy szukając tej jednej. W końcu dostrzegł małego gnoma gaworzącego z jakąś kurtyzaną, otworzył oczy, które teraz wyglądały jak dwa żarzące się w ogniu węgliki.
- *Hurij*! - Z jego ust wydobył się niezwykle gardłowy wrzask, niemal słychać było jak powietrze z jego ust jest wydychane wraz z tym słowem. - Zmarnowałeś dzisiaj długi odcinek w moim życiu, odpłacę ci za to! - Krzyknął, obracając się w lewo, widząc jak grupa Łaskobójców zebrała się spowrotem do kupy i wkroczyła na balkon. Anarchiści rzucili się w odwrotnym kierunku, starając się odepchnąć jak najdalej twardogłowych. Nie byli tak uzbrojeni jak Czerwona Śmierć, toteż kilka sprawnych piruetów i kopnięć wystarczyło, by ci się cofnęli. Na większe zwycięstwo liczyć jednak nie mogli, bowiem ci przygotowywali już pawęże do odparcia ich szarży. Gith gdzieś w międzyczasie gwizdnął ostro, dźwięk przeszedł całą salę a cała Liga Rewolucyjna dobyła broni i zaczęła walczyć z tymi, którzy stali najbliżej. O ile czuciowcy nie byli na to nawet przygotowani, stawiając na tak zwaną niezawodność Harmonium, o tyle krwawnicy, którzy przybyli tutaj aż z Ula bądź zawsze gotowi do walki kaosyci odpłacili się anarchom tym samym. Chwilę później prawie wszyscy walczyli ze sobą. Tanar'ri oczywiście znaleźli pretekst do poobijania kilku piekielnych ryjów, krasnoludy chwyciły za młoty widząc rasowych wrogów, bariaurów, drowy wycelowały z łuków w szare elfy a Harmonium zajęło się wszystkimi po kolei. Zapanował wielki chaos, z którego cieszyli się chyba tylko Chaosyci.
Chryja przed Gospodą "Kościszczur".
Walka po jakimś czasie wyszła także poza wnętrze gospody, czuciowcy chcieli uciekać, ratować się od tego, co miało być "tylko zwykłym przyjęciem", lecz parę biesów postanowiło dodać dzisiaj do jadłospisu kilku, tych co smaczniejszych, planokrwistych. Za nimi oczywiście podążyły baatezu, wszyscy barbazu, bowiem abishai nie przejmowały się zbytnio tym co dzisiaj zjedzą, gdyż zdążyli już oczyścić stół z wszelkich zakąsek. Po chwili, w przerwie między jednym mordobiciem a drugim, krasnoludzcy suszykufle także zechcięli odetchnąć świeżym powietrzem. Pech chciał, iż akurat skurle ze Straży Zagłady przechodziły obok. Bójki zajęły całą ulicę, więc nawet nie było sensu pełznąć gdzieś pod straganami by to ominąć, tonący dołączyli z jakimś hektycznym uśmieszkiem na twarzy do tej chaotycznej chryji, po chwili w budynkach na całej ulicy zaczęły świecić się światła obudzonych krwawników, których nie bardzo interesowała opcja uczestniczenia w jakimś święcie z okazji Nocy Tanów. Z okien zaczęli rzucać wszystkim czym popadło, tegodla w ruch poszły zegary, potargane torłopy, czasem nawet doniczki i przykrywki od garnków. Ludzie wyszli na dachy krzycząc różne obelgi i wyzwiska kierowane do wszystkich ras wieloświata, zawiadamiając uczestników burdy o swoim, wymagającym odpoczynku, stanie. Nikt jednak nie odpuszczał, jakiś mag cisnął w ćwiżbę kulą ognia, inny illuzjonista postanowił wyczarować parę animacji, a jeszcze jakiś przechodzący nieopodal paladyn poczuł zew praworządności we krwi. Typowa noc w klatce...
*Określenie wymiarów obrazka nie było możliwe.*
Githyanki.
Githyanki, wraz z kilkoma pomagierami, zaszarżował na grupkę Harmonium torującą mu zejście w dół i szybko, znajdując słabe punkty w ich pancerzach, zadźgali stróżów prawa. Widać było, że nie należeli do jakichś kiepów z ulicy tylko do dobrze zaćwiczonych śmiałków z umiejętnościami, których nie zdobywa się po paru lekcjach w gmachu. Wykorzystywali sto, i jeszcze nawet trochę, sposobów na odsunięcie od siebie przeciwnika. Zamachy, obroty, piruety, machali ostrzami we wszystkie strony z jakąś chaotyczną gracją, dzięki której udało im się dostać aż do drzwi. W tym samym czasie jakiś twardogłowy gwizdnął w dwa palce i polecił strażnikom wylecieć na zewnątrz. Tak też zrobili, ulicznicy odsunęli się nie chcąc szukać kłopotów z prawem a Harmonium ułożyło niewielki krąg przy wyjściu z karczmy. Do portalu dostał się tylko gith i dwóch anarchów, zostali otoczeni z wszystkich stron, dobrze ściśnięci w sklepieniu drzwi nie mieli dokąd uciec, a już na pewno nie do przodu lub do tyłu, chociaż opcja "w górę" także nie grała tutaj roli, aboim nikt z nich nie miał skrzydeł. Githyanki ostudził się na chwilę i spojrzał gniewnie na twardogłowych oraz pędzących w ich stronę Łaskobójców.
- To tyle? Skażecie mnie tu i teraz za magię krwi? - Zapytał.
- Kaźń ci wyznaczą guwernanci, dziś jeszcze nie umrzesz. - Odparł jakiś upostrzony w kapalin chłopek.
- Knebel! - Wrzasnął zbliżający się do okręgu Łaskobójca. - Zostanie wpisany do księgi umarłych tu i teraz!
- Ni gmyśli! - Najeżył się inny. - Nie będzie tutaj żadnych szpicowanych samosądów!
- Widziałem na własne oczy jak podcinał sobie żyły!
- Nie ma mowy, te wasze skurlone idee doprowadzą nas do Pani! - Podniósł ton jakiś hycel, obniżając go jednocześnie przy ostatnich słowach. - Możecie sobie wieszać i ścinać wszystkich, ale wcześniej macie obowiązek odprawić ich na osąd!
- Ha! - Parsknął Łaskobójca. - Jakbyśmy każdego brali przed rządowców, nasze liny by na stryczkach popękały! - Rzekł, wskazując palcem w jakieś nieokreślone miejsce na torusie klatki. - Jakbyście nie mieli tutaj wystarczająco tanar'ri czy innego ścierwa do odprowadzenia na ławę...
- Nie ma mowy! - Odkrzyknął mu ktoś, po chwili jednak wszyscy zamilkli widząc jak gith sięga po coś za pazuchę.
- Puść to! - Wrzasnął ktoś. Githyanki właśnie trzymał w ręku mały sztylet. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, ten przeciął naczynia krwionośne a posoka skapała powoli na chodnik. Wokół soków zaczęły zbierać się iskry i wyładowania elektryczne, wszyscy czekali za rynsztunkiem do ataku, jednak w końcu wszyscy zrozumieli, nic się nie stało, nic zresztą nie miało. Po minucie ciszy ktoś się odezwał.
- Widzicie? Aż sam się prosi o topór w żrzenicę!
- Zamknij się, będzie coś mówił.
- Patrzenie się na wasze tęgie mordy rozprawiające o sposobie mojego końca nieco mi schlebia. - Uśmiechnął się pusto.
- Zaraz oskuruję tego trepa!
- Sza!
- Ja już zrobiłem co miałem zrobić. Myśleliście że magowie krwi są aż tak głupi by dać się orżnąć na przyjęciu z powodu jakiegoś gościa, który zakablował spotkanie?
- O czym on prawi?
- Morda w kubeł, skalpie!
- Szasmach już tu był, moi drodzy. - Zarechotał gith. - Jak myślicie, dlaczego posyłając wasze oddziały do Ula, te nie wracają w jednym kawałku, albo zostają tam na amen w Kostnicy? - Rzucił rozbawiony. Ktoś się spytał o co chodzi a inna osoba znów go uciszyła, po czym Magnat znów kontynuował. - Zbyt dużo spraw by omawiać jak na jeden raz. Księga czeka.
- Nigdzie stąd nie odejdziesz! - Krzyknął Łaskobójca.
- Właśnie że odejdzie, zostanie zaprowadzony na uczciwe skazanie!
- Po co nam tutaj osądy? Magię krwi każe się śmiercią. Osobiście go ukurwię... - Zapalił się jakiś do ruchu toporem katowskim.
- Czekajcie, on mówił coś o Szasmachu.
- O jaką księgę chodzi?
- Kak ty się w ogóle zwiesz, kiepie?
- Io. - Wymamrotał pod nosem.
- Że co? - Zadziwił się jeden.
- Co takiego?! - Wrzasnął inny.
- Za takie bluźnierstwa nawet karmienie czerwia to za mało!
- To gesandter! - Obudził się chłop w kapalinie.
- Knebel, mówię!
- Me imię to Io.
- Nie wolno ci tak mówić!
- Nie możesz być Io!
- Bzdury wierutne, zawiśniesz!
- Poczekajcie chwilę, a jeśli... - Rozpoczął jakiś Łaskobójca.
- Jakie "jeśli"? Czy wam się już całkiem w rzyciach poprzewracało? Ten skalp nie może być kimś takim! Nawet nie myślcie sobie, że *ona* wpuściłaby do miasta *boga*!
- Prędzej pójdę z własnej woli na szariat w Więzieniu niż uwierzę, że ten gith to syn Baal'zevuva! Wy jesteście durniami, powiedział coś o księdze i jakimś skurlu, a wy myślicie że...
- ...Szukamy czegoś. - Wyszeptał gith.
- Co?
- Co on powiedział? - Wybałuszył oczy hycel.
- Że "czegoś szukają"...
- Bogom nie wolno schodzić do Sigil!
- Śpiewka mówi, że Io nie jest bogiem...
- Brednie, pewnie że jest!
- To tylko, cholera, kwestie nazewnictwa, zakneblujcie się wszyscy.
- Nazhaad! - Uciszył ich gith. - Naprawdę mało obchodzą mnie wasze pobudki i opinie na temat mocy, są pewne rzeczy, których wy, zwykli śmiertelnicy nigdy nie pojmiecie. Nie *was* wyznaczono do wymuszonej służby dla... Phi, "bogów", jak wy to nazywacie...
- Ale...
- Zatkaj ryj!
- Nie jestem *tym* Io, jestem *awatarem* mocy, a moja rola jest tu skończona...
I w tym samym momencie dwóch anarchistów zaszarżowało na stojących najbliżej członków Harmonium, pomiędzy którymi była największa przerwa w szyku. Githyanki wyleciał niczym z procy przed siebie i prześlizgnął się szybko przez wyrwę, nie minęły sekundy a z anarchów została tylko plama krwi na drodze oraz truchło na chodniku. Łaskobójcy, klnąc pod nosem coś o niekompetencji, sprawiedliwości i rzucając ciche obelgi w kierunku twardogłowych, ruszyli w pościg za githem. Harmonium zostało by zgarnąć co śmialszych. Kilku tanar'ri i diabłów pozabijało się w środku, feralni czuciowcy poddali się już w pierwszej rundzie, oczywiście było też kilkunastu wpisanych do księgi chaosytów, gdzieby ktoś tak silnie związany ze zniszczeniem i entropią przepuścił okazję do krwawej jatki? Były też pojedyńcze ciała z innych ras i frakcji, chociaż krasnoludom nie oberwało się ani trochę, co oczywiście świadczyło o ich walecznych zdolnościach na zapitym łbie. Raczej nie było wielu martwych, zamknięcie baru na parę godzin, wygadanie tej samej śpiewki czternastce detektywów i powrót do normalnego funkcjonowania baru. No i jeszcze pożegnać się z każdym gościem z uśmieszkiem na twarzy przy wyjściu, wskazując przy tym najbliższego znachora, mędrca, mnicha czy innego szamana, który jest w stanie sprawić, że rozcięcia i inne rany zagoją się trochę szybciej. Ale nikt nie krzyczał, tylko niewiasty popłakiwały, chociaż te szlochy ginęły w nawale śmiechu jaki wydobywał się z ust karłów z Doliny Lodowego Wichru, ci bowiem uwielbiali takie gorące noce, sporo się różniły od tych z północy Faerunu...
*Określenie wymiarów obrazka nie było możliwe.*
Nieświęte Dziecię.
Kopalnia, to była z pewnością ona. Było ciemno i głucho, a krwawiące zażartym echem tej jaskini głosy rozchodziły się po wszystkich jej szybach. Wagon prowadzący w górę nie działał, drabiny były połamane i zniszczone. Postrzępione, zwisające na słabych drzazgach fragmenty desek urywały się wywołując lawiny kamieni spadających do podziemnych zbiorników wodnych, obudowanych ze wszystkich stron kamiennymi konstrukcjami, pozostałościami przed-pożogowych domostw, w których spinagony i nupperibo bezmyślnie ukrywały się przed zabijającym wzrokiem Karmazynowego Króla.
W kopalnii, w ten bezimiennej, podziemnej krypcie rozległ się krzyk. Kobiecy krzyk bólu, słychać było płacz i lament, który rozszedł się wraz z korytarzami. Agonia jaka zalała tę kobietę była niewyobrażalna, na świat przychodziło właśnie dziecko poczęte z gwałtu boga na śmiertelniczce. Była skazana na samotny poród w tych katakumbach, łzy znikały w brudnej, rdzawej wodzie kapiącej jej po twarzy. Z jej łona wyłoniła się mała, blada, ubarwiona płynami płodowymi głowa niemowlęcia. Płakało, krzyczało, nie wiedziało co począć. Było plugawe, ochydne, piękna kobieta patrzyła jak z jej ciała po dziewięciu miesiącach wychodzi potwór, syn Władcy Much. Obrzydliwa szkarada, zamiast rąk i nóg posiadało pokryte śluzem macki podobne do swego diabelnego ojca. Jego oczy były ściśnięte, i chociaż otwierał je by ukazać jaka żółć trawi jego tęczówki, szybko zamykał je w kolejnych wrzaskach i skowytach wydostających się z jego płuc. To samo robiła jego matka, klnęła w niebogłosy pod żużlem Maladomini widząc, jak twór piekielnego tumultu rodzi się pomiędzy jej nogami. Patrzyła na tego bękarta z nienawiścią i żalem, nie wiedząc, które uczucie w niej dominuje. Chwyciła za pępowinę, urwała ją gołymi rękoma skręcając się samemu z bólu, a następnie zawiązała ją silnym supłem. Podniosła wylegańca do siebie, szlochał zalewając się okrutnie niesprawiedliwym płaczem. Na zmianę cierpiała i czuła ulgę z faktu, iż nasienie Belzebuba opuściło jej ciało. Chwyciła mocno za szyję niemowlęcia i ścisnęła ją rękoma z całej siły...
- Laurel = Wiedzokrad = Noru -
Koniec Prologu:
Miasto Drzwi.
Zbliżał się powoli szczyt, luminescencja nieba ukazywała dzisiaj łagodny, różowy kolor, podczas gdy poobijani i pozacinani nożami goście rozchodzili się po całej klatce. Zapewne w Waterdeep taką chryję wziętoby za wielką, krwawą łaźnię, po której zleciałoby się tam stu strażników i wszczętoby postępowanie, którym nawet urzędnicy ze skurlonego Amn by się nie poszczycili. No ale cóż, taki właśnie był urok Sigil, tak jak i wy przybyliście tutaj wiedząc o wszelkich konsekwencjach wiążących się z życiem w tych dzielnicach, tak i reszta tej ćwiżby postanowiła żyć tu z daleka od fanatycznych sekt na pierwszej, nawet jeśli ceną było czasem dostać po mordzie. Zawsze możnabyło, tak jak czuciowcy w początkach tej burdy, przyśmiać przyjęciu i spić się w jakimś podrzędnym barze na rogu Dzielnicy Pani, to zawsze była opcja, nawet jeśli trzeba było tam przejść pół miasta, w końcu tam nie chadzali githowie, którym na myśli zepsuć noc zdażającą się co... No, aż całe sto obrotów, a to jest prawie pięćdziesiąt przeciwszczytów. Niemniej, nawet jeśli z sińcem pod okiem, warto było się spić i jedną noc zrelaksować przed kontynuowaniem tego nie-burżuazyjnego-nie-życia w Mieście Drzwi... Aczkole interesowała was jedna rzecz. Mianowicie cień całej tej dziwnej sprawy. Bawiliście się dobrze na przyjęciu u czuciowców, a tak praktycznie sprawę ujmując u Hurija, i chwilę potem wezwano was na przetajne spotkanie, gdzie ponad pięćdziesięciu ludzi najzwyczajniej wyszło w połowie słysząc jak niepoważnie się ich traktuje. Co więcej, o możliwości odebrania "jakiejś, na pewno dużej!" nagrody za uciszenie yuan-ti czystej krwi przyszło wam słyszeć od bladego niczym wystawione do Sfery Wiatru zwłoki członka organizacji, o której nie słyszał żywcem nikt. No, to było *conajmniej* interesujące, jeśli by się nad tym dłużej zastanowić. To że magia krwi była surowo karana w Sigil wiedzieli wszyscy, bowiem pewnego dnia faktolkę Łaskobójców naszła myśl. "Jak można przelewać z żył sok, który matka oddała wraz z mlekiem?", to przecież, a no tak, "*niesprawiedliwe*". To wystarczyło, od tamtej chwili zaczęto to tępić i wnet z klatki zniknęli fetyszyści skrzącej się w garncu posoki z członka. Wielu zresztą uważało to za dziwne, więc możnaby rzec, iż ta myśl była całkiem udana, ale i tak nikt nie przepadał za Czerwoną Śmiercią. Nie myśleliście jednak nad tym, dlaczego pojawili się na przyjęciu w celu aresztowania anarchów, ktoś postanowił zakapować i raczej nikt mu w tym nie przeszkodził, może gdyby otruć nie tego trepa co leży na chodniku, tylko właśnie tego co poszedł nadać? Kto wie, może wtedy by obeszło się bez jatki? W końcu paru ludzi mogło stracić najlepszego przyjaciela. Ale nie robiło to na was wrażenia. Kilka razy w życiu każde z was poznało smak śmierci, żyliście wszakże w najdziwniejszych miejscach w sferach...
Laurel, ty trafiłeś niegdyś do Skrzydlatej Wieży, jednej z najwyższych strażnic w Więzieniu. Pobyt u Łaskobójców nie należał do najprzyjemniejszych, szczególnie zważając na to co stało się lata temu w tym miejscu. Wiedzokradzie, ty natomiast spędziłeś spory kawałek życia na poszukiwania tak zwanej Kroniki. Nie wiesz czym była, czym jest ani czy kiedykolwiek ją odnajdziesz, ale twoje fanatyczne poszukiwanie wiedzy doprowadziło cię do najbardziej przesiąkniętych wrogością miejsc w wieloświecie, bowiem nigdy nie zapomnisz czterech nocy spędzonych na powierzchni Avernusa w poszukiwaniu maga, który znał odpowiedź na pytanie... Co się natomiast tyczy ciebie Noru, spory kawałek życia spędziłeś w Sigil. Wcześniej, w sferach zewnętrznych. Trafiłeś raz do Bramy Kupieckiej, miasta-bramy prowadzącego do Bytopii. Znalazłeś się tam w złym miejscu i o złej porze, ale czy to źle? Wspominasz to miejsce jako jeden z twoich największych przełomów magicznych, tuż koło spalenia kupca z jego straganem. Sama sytuacja nie była miła, ale uczucie cię ogarniające było już przecudowne.
Znajdujecie się teraz w Dzielnicy Urzędniczej, opuściliście przyjęcie kilka kwadransów temu, jesteście lekko zawiedzeni, mimo iż dane wam było spotkać kilka osób z przeszłości a także zyskać towarzystwo pewnej uroczej niewiasty, mianowicie Belanory. Chyba tylko ona trzymała was przy sobie, w innym wypadku szybko poleźlibyście do Ula w poszukiwaniu szybkiej, płatnej roboty albo, już mniej "honorowo", zaczęli zwyczajnie okradać przechodniów bądź pomagać w przenoszeniu ciał do Kostnicy. Wszystkie te wyjścia mogły się conajwyżej pójść szpicować na iglicy. Woleliście jej obecność, była w pewien sposób uspokajająca. Czy warto było toczyć takie życie jak dotąd? Może ta praca coś zmieni? Githyanki wygadywał szalone rzeczy, ale ludzie na wiecu wyglądali piekielnie poważnie, nawet jeśli ich słowa mogły się takimi nie wydawać. Obiecali nagrodę, a czy mieliście aż tak dużo do zaryzykowania? Tym bardziej, iż Hurij, wasz stary i dobry znajomy, dał wam wskazówkę, która stawiała was już w lepszej pozycji od pozostałej dwudziestki, która, najwidoczniej, była zainteresowana poszukiwaniami yuan-ti...
*Określenie wymiarów obrazka nie było możliwe.*